sobota, 26 lutego 2011

Przerzuty.

Najpierw dla ludzi nie w temacie krótka prowizoryczna definicja : przerzut, rzucanie kierowcy z miejsca na miejsce a bardziej dokładnie z jednego kraju Uni Europejskiej do drugiego, obydwa kraje nie będące ojczyzną wyżej wymienionego kierowcy. Słyszałem o przypadkach aż do 6 tygodni na przerzutach.
I tak, z czeskiego Boru w jeden dzień przeleciałem całe Niemcy miękko lądując w Holandii gdzie towar, następnego poranka, zrzuciłem. Znaczy zrzucali pracownicy magazynu gdy ja spokojnie popijałem kawę w kabinie kontemplując beznadziejną mgłę na zewnątrz. Już podczas rozładunku zaczęła się lekka panika z ladunkiem następnym. Parę nerwowych telefonów ze spedycji, że coś jest do Francji i czy mam potrzebne wyposażenie (pasy, narożniki, maty antypoślizgowe) i czy przede wszystkim dałbym radę dzisiaj załadować i nazajutrz być 800 km dalej. Szybko przeanalizowałem sprawę i bez wahania odpowiedziałem : bez problemowo, tylko nie z samego rana, tak bardziej w południe a nawet i po. Biorąc pod uwagę fakt że w Europie rzadko kiedy udaje się uzyskać przeciętną prędkość ruchu wyższą niż 80 km/h, dziennie przejeżdża się maksymalnie 700 km, więc musiałbym sobie tych kilometrów na rano zostawić. Ale przecież to nie straszna rzecz, tylko kwestia organizacji. Więc już zatarłem ręce wiedząc że jadę do Francji gdy cała sprawa została odwołana bo ładunek nie wypalił. Czy ktoś im go zwinął spod nosa, czy były inne powody, diabli wiedzą. Z mojego mniemania praca na spedycji jest dla ludzi ze stalowymi nerwami oraz ludzi którzy nieźle potrafią zciemniać :D i to nie tylko kierowcom. Sądzę że w tym świecie nie ma litości i liczy się tylko kasa, jak zresztą w każdej innej branży dochodowej. Zawsze mówię że transport to świat rekinów i cwaniaków.
I tu mały nawias bo często sytuacje bieżące wywołują u mnie wspomnienia.
Moja pierwsza firma transportowa w Kanadzie (VTL transport) wykonywała podobną formę pracy. Kółko trwało 5 dni ale lekko przypominało przerzuty tylko w przyśpieszonym tempie. Wyjeżdżałem z bazy i goniłem 1300 km na następny dzień do Ohio w Usa. W ten sam dzień rozładunek i załadunek który rzadko kiedy kończył się wcześniej jak 2 PM i heja suniemy spowrotem do Kanady, ciut bliżej bo cofałem się tylko do Toronto (jakieś 750km). Musiałem tam być z samego rana żeby obskoczyć 3 do 5 miejsc rozładunku. I w Toronto to samo : ładujemy się i raz, raz, raz! Na następny dzień znów wracamy do Ohio. I od nowa, zrzutka, załadunek i jak miałem farta dostawałem coś prosto do Montrealu, a jak nie to do Toronto i dopiero tam po rozładunku do domu. Słowa załadunek i rozładunek mogą zamienić się w 20 minut lub parę godzin... Czasami zdarzało sie przepinanie naczep. Do tego granice, tankowanie paliwa oraz cały czas stres żeby uciekać z Toronto jak najszybciej przed korkami, ufffffffffffff.
No ale taka była cena mojej obecności w każdy week end w domu. Koniec nawiasu.
Czyli Francja odpadła i dopiero po południu przyszło zlecenie : czwartek 6:45 Rotterdam, ładujemy do Niemiec. Jakieś żelastwo 24 ton. Rarytas nie? Rozebrałem jeden bok plandeki, pospinałem 7 paczek stali pasami i ruszyłem o 9 rano w wielką wyprawę która swój cel miała 450 km dalej w mieście o nazwie Homburg. I znów, pykam sobie spokojnie, planując zakończyć dzień o 15, gdy otrzymuję telefon ze spedycji : jutro będziemy mieć dla Pana kraj, o której będzie Pan rozładowany?
- Jadę spać pod firmę, więc jeśli chcą to mogą i dzisiaj.
- O tak! Niech Pan spróbuje dzisiaj. Co zrobiłem.
Duże zakłady mają to do siebie że często bywają otwarte całą dobę, lub przynajmniej pracują na dwie zmiany. Moje doświadczenie nie oszukało mnie bo ThyssenKrupp będąc wielką, światową, krwiopijną korporacją rozładowało mnie 45 minut po moim zjawieniu się na terenie zakładu. Mimo że nie przepadam jeździć do Niemiec, ze względu na blokadę językową, to ich porządek zawsze mi imponuje. Wszystko jest poukładane, wyliczone, przewidziane, dokładne itd itp.
Wykonałem ładunek od rampy do rampy non stop w ten sam dzień. Tak! Bardzo to lubię! Ostatni raz taki ładunek zrobiłem dla Leger :). Było bardziej hardcorowo bo naprawdę było ramp to ramp. Z Jersey City,NJ do Montrealu,QC w 6 godzin nie schodząc z siedzenia :) i w tym granica! To jest wręcz piękne!
I jak myślicie? W piątek był ładunek do Polski? Byłoby za pięknie nie? Dostałem coś innego, cały dzień straciłem w firmie na kolejnym załadunku ale tym razem już naprawdę do Francji. Hurrrrra! Ruszyłem o 4 rano i w obecnej chwili znajduję się w malutkiej mieścinie Nouan le Fuzelier, jakieś 50 km na południe od Orleansu. Pokonałem Paryż w wielkiej ulewie i o dziwo nie korkowało się. Zauważylem też że wczułem się całkowicie w mojego Dafa, jego skrzynię i potrafię już kontrolować ruchy naczepy co do centymetra. Czas adaptacji się skończył :) Nadszedł czas gdy wyciągam szablę, unoszę ją w górę i już tak łatwo mojego miejsca na przetłoczonej paryskiej obwodnicy nie sprzedam :D. Najlepsze jest to że miałem zamiar spędzić week end pod firmą ale nie ma tam parkingu więc stoję sobie na głównej drodze na wjeździe do miasta. Nie chcialo mi się już wracać na autostradę. Sądzę że tutaj i tak jest bezpieczniej.
I tak to już jest na przerzutach : nigdy nie wiadomo co i gdzie. Z powrotem mi się nie śpieszy. Co tam. Jedzenie mam, zaopatrzyłem się w skromną ilość dobrego wytrawnego francuskiego wina na week end, nie zapomniałem też o serze, książki do czytania mam, czas mi minie raz dwa! Do tego cały czas odbieram publiczne radio francuskie więc wiem co się dzieje z ludzkością. Lepiej być nie może :D
Podsumuję :
Z PL do CZ. Z CZ do NL. Z NL do D. Z D do F. A gdzie dalej nie mam pojęcia :)
Wysłane z iPhone'a

poniedziałek, 21 lutego 2011

Rozładunek i załadunek w tej samej firmie.

Poniedziałek spędziłen dość nudnie. Pod firmą i pod rampą. Oczekiwanie. Nie wiem ale w tej Europie wszystko tak powoli się jakoś odbywa. Dość mozolnie szczerze mówiąc. Na szczęście był internet więc nudziłem się ciut mniej. Skończyłem załadunek o 5 PM i w sumie mógłbym już odjeżdżać ale po co. Do Holandii mam dopiero na środę i zaledwie 800km do przejechania. Wstanę zatem o 4 rano, i ruszę wypoczęty. Do tego dość szybko zakończy się mój dzień, bo 9 godzin jazdy plus ewentualnie 2 na pauzy, da nam godzinę 15 i wiem że o tej porze w Niemczech nie będzie jeszcze kłopotu z parkingiem, bo później różnie bywa. I na środę rano zostawię sobie może jakieś 100km na dojazd do firmy.

Nic mi dzisiaj ciekawego do głowy nie przychodzi. Mogę powiedzieć że jakoś dziwnie spędziłęm week end. Zimno na zewnątrz, firma zamknięta na amen, nawet dojście du ubikacji i prysznica było zamknięte a do najbliższej stacji było chyba z kilometr. Przeleżałem całą niedziele na łóżku, czytając książkę. Wysączyłem parę piw i wzięło mnie na rozmyślanie nad życiem. Jakie ono potrafi być dziwne. Dobra, nie będę Was wciągał w moje myśli wewnętrzne bo wpadnicie w stan przygnębienia. Czasami tak mam :) Nawet często ale to chyba wynika tylko i wyłącznie z mojej osobowości.

Tyle smutków na dziś. Jutro nowy dzień i zaczynamy od nowa! Jazda! W perspektywie cały dzień za kółkiem :) I to jest to ! Holandia a później niewiadomo gdzie. Fajnie jechać, nie mieć obowiązków i jechać nie wiedząc gdzie się wyląduje za 5 dni.

niedziela, 20 lutego 2011

Wyjazd nr 2 Poznań (PL) - Bor u Tachova (CZ)

Wyjechałem sobie w piątek po południu i dotarłem bez większych problemów do Poznania gdzie ładowałem towar do Boru. Podjeżdżam pod firmę i na radyjku CB słyszę: Rafał z Miratransu, jesteś na radyjku? Ciut mnie zatkało... No ale odpowiadam że tak i z kim mam przyjemność!?
Okazało się że Prezes który czasami komentuje moje posty postanowił zrobić mały wypad i spotkać się ze mną :). Dzięki za delicje! Wypiliśmy kawę, trochę porozmawialiśmy, skończyłem załadunek i poszedłem spać na autostradzie A2 na wyjeździe z Poznania.

Spedycja wymyśliła ciekawą drogę: w ramach oszczędności, czyli na przełaj, drogami krajowymi unikając jak najbardziej autostrady.

Generalnie droga wyglądała tak: z Pozania uderzyłem na granicę PL/D w Gubinie, później przebiłem się do A13 na Dresden, A4 na Chemnitz i A72 aż do Hofu. Jak dotąd nic specjalnego. Polskie drogi krajowe znam, niemieckie wyglądają podobnie tylko nawierzchnia jest o niebo lepsza no i kierowcy, nawet ci polscy, są bardziej cywilizowani. Nawet na CB mniej bluzgają i są bardziej koleżeńscy. Z A72 na wysokości Plauen odbiłem na południe w stronę granicy czeskiej. Cóż za wyśmienita landówka!!! Szkoda tylko że jechalem po zachodzie słońca. Droga była taka fajna bo i przez lasy, przez malutkie miasteczka; zakrętów było od groma i przede wszystkim wąsko jak cholera!

I teraz maly edytoriał:
Firmy transportowe wyznaczając drogi przejazdowe szukają oszczędności unikając autostrad które słono kosztują. Nie mam nic przeciwko i jestem jak najbardziej za! Tylko dlaczego norma spalania jest zawsze ta sama? Oczywistym dla każdego jest że auto które jedzie autostradą i utrzymuje stałą prędkość pali mniej, nawet jadąc po nie równym terenie, niż auto które zmienia często prędkość.

Zapomniałem dodać że każdy ciągnik ma swoją normę spalania. I jest ona stała, czy to będzie lato czy zima, a oczywiste jest i każdy to wie że zimą każda maszyna pobiera więcej paliwa. Według mnie to straszna hipokryzja ze strony firm transportowych bo jeśli kierowca ma przepał, czyli jeśli jego auto spali wiecej niż według normy, to jest za to obciążany. Sumując : wytyczają drogę żeby oszczędzić na opłatach na autostrady, auto więcej spali bo prawa fizyki są jakie są i firma zyskuje na tym podwójnie. Kierowca ma przepał, obciążą go i generalnie mają wykonaną pracę na przecenie. Sorry, ale proszę się później nie dziwić dlaczego niektórzy kierowcy kombinują. Brak mi slów.

Zapamiętajcie jedno. Nie jestem w tym interesie dla kasy, nie potrzebuję jej aż tak dużo. Lubię podróżować i lubię odkrywać nowe rzeczy. To co opisuję to tylko moje obserwacje na temat ludzi którzy wykonują ten zawód żeby z mieć na chleb.

Stoję teraz w Pepiklandzie i odpoczywam nie wiem po czym :). 780 km drogi w 2 dni. No masakra; po drugiej stronie Atlantyku taki dystans zostawiłbym sobie na niedzielne popołudnie :). Jutro 21.02. Wszystkiego najlepszego zatem!
Wysłane z iPhone'a

piątek, 18 lutego 2011

Zaczynamy od nowa

Od rana trwało wpakowywanie się w kolejnego Dafa. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłem skrzynię biegów manualną. Ucieszyło mnie to bardzo. Tak czy siak będę znów musiał się przyzwyczaić do wciskania sprzęgła, bo w amerykańskim Volvo używałem go tylko żeby wrzucić jedynkę. Później już szło bez sprzęgła : na niezsynchronizowanej skrzyni jest to bardzo proste.

Później było doporwadzenie plandeki do stanu czystego. Były jakieś plamy po oleju na podłodze, więc sypałem proszkiem, zamiatałem i ostatecznie umyłem szmatą całą podłogę. Trochę się dzisiaj namęczyłem. Teraz jeszcze wpadłem na krótką chwilę do domu.

Co do roamingu nie mam pojęcia czy będzie działał czy nie. Era jak narazie nie oddzwoniła, ja z mojej strony zrobiłem formacik telefonu (tak mi doradzili) no i zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak moja pozycja zawiesi się gdy przekroczę granicę Polski no to niestety znów będzie cisza. Miejmy nadzieję że tak nie będzie. Kupowanie sim karty w każdym kraju nie ma żadnego sensu, patrzyłem również czy zagraniczni operatorzy oferują jakieś pakiety na całą europę i niestety nie. Według mnie to eurodeputowani powinni się wziąść za ich tyłki, bo unia unią, strefa Shengen też fajna, ale roaming jest masakrycznie drogi. Nie będę przecież zarabiał żeby opłacać tylko mój telefon :). Tak dla ciekawości to wtedy jak sprawdziłem maila i wstawiłem posta na kanadyjskiej karcie, przesłanie 400 KB kosztowało mnie 9$ kanadyjskich. Dramat nie ?

Już wiem co będę robił jak się rozładuję u Czecha. Ładuję w tej samej firmie i pomykam do Holandii. Tam przynajmniej większość ludzi mówi po angielsku :)

Zatem w drogę !

czwartek, 17 lutego 2011

Jutro ruszam dalej

Parę dni przerwy i telefon znów zadzwonił. Jutro wyjazd. Tym razem jadę do Czechów. Załadunek jutro wieczorem w Poznaniu i grzejemy do Boru u Pepików. Już tam raz byłem, ciekaw tylko jestem co będzie dalej. Z tamtąd wysyłają różnie. Mogą być Włochy, Austria, Belgia a nawet i Węgry albo Grecja. Gdzie by dalej nie było sądzę że na pewno będzie ciekawie. Znów dostaję Dafa i znów automata... bleeeeeeeeeeeeee no ale jak trzeba to trzeba!

poniedziałek, 14 lutego 2011

Hiszpania w siedem dni.

Szybki, pierwszy wyjazd za granicę. Nie spodziewałem się że tak szybko wszystko pójdzie (mimo że początek był zwiastunem naprawdę nieskończoności).

Po pierwsze, sprawy techniczne. Roaming transmisji danych wysiadł nie wiadomo z jakich przyczyn. Era stwierdziła że nie ma żadnego problemu z siecią, chociaż ja, mimo tego że mam doładowane konto na maksa oraz telefon łączący się z siecią zagranicznego operatora, cały czas nie mogę uzyskać jakiejkolwiek łączności z netem. Cóż! Niech żyje technologia 3G oraz operatorzy którzy nie potrafią skonfigurować swojej sieci żeby zciągać ze mnie kasy, ich strata ;) Tak na serio to dam im jeszcze jedną szansę, bo już trzeci raz wydział techniczny pracuje nad moim przypadkiem. 

Sam tydzień za granicą minął dosyć płynnie. Większość czasu jazdy odwaliłem w nocy. Pewnie że fajnie jest, ale nie jak mnie do tego zmusza okoliczność. Choć to też ma swój urok. Wtedy trzeba nie tyle co walczyć ze snem, tyle co z monotonnością. Ta sama o której zawsze marzyłem, której pragnąłem, zaczyna być moim wrogiem. I wtedy gorycz napełnia moje usta, wargi, oczy, skroń. Machinalnie przejeżdżam dłonią po głowie, wiem że dam radę, wiem że wytrwam; licze sekundy, chwile... :D a później wyro i głęboki sen.

No i tyle. Wyparowałem z Olsztyna ze spóźnionym ładunkiem do Hiszpani. Dostarczyłem dobę później niż planowo mimo że wyjechałem z czterdziesto-ośmio godzinnym opóźnieniem. Ale czy kogoś to interesuje ;) wszystko było na legalu, tylko że każda minutka, chwila była policzona. Wszystko kwestia organizacji. W ten sam dzień co rozładunek, miałem załadunek : rzecz żadko spotykana, ale jak się okazało auto na którym jeżdzę należy do kogoś innego więc czym prędzej musi wracać do kraju. Bo normlanie poturlałbym się troszkę po Europie na tak zwanych "przerzutach" czyli z ladunkami z kraju EU do kraju EU innym niż Polska. 

Powrót był podobny : jazda w nocy, wszystko wyliczone w pięknym stylu, nawet zdążyłem odpocząc 45 godzin zanim zawinąłem na bazę ku wielkiemu zdziwieniu spedytorki ;). Tylko niech nie myślą że tak będzie zawsze ;)


A tak z ciekawostek z trasy, to spotałem Polaka który jeździł dla Hiszpana i opowiadał mi jak wysyłali go do Maroko aż pod granicę Senegalu. Powiem Wam że słuchałem jego z niesamowitą chciwością. Wiem że muszę tam się kiedyś znaleść i coś zaczęło chodzić mi po głowie. Do usłyszenia !

Oto film z mojej pierwszej wyprawy





poniedziałek, 7 lutego 2011

No i klapa...

TAK TAK ma jakis problem z roamingiem dlatego aktualizowanie pozycji ucięło się jak przekroczyłem Odrę. Teraz nadaję z numeru kanadyjskiego, ale jest to tak kosztowne że niestety to będzie jedyny post za granicą. Operatorzy są strasznie chciwi, to gorsze niż kradzież.
Bardzo Was przepraszam za to niedopatrzenie, w sumie postaram coś znaleść tutaj ale nie wiem czy mi się uda. W najgorszym przypadku odezwę się jak wrócę do kraju i wierzcie mi następnym razem postaram się o solidne łącze które nie nawali.
Przeskoczyłem caluteńkie Niemcy nocą i teraz poległem przed Antwerpią w Belgii na 9 godzinná pauzę :)

Jeszcze raz proszę Was o wyrozumiałość i cierpliwość. :) A tak nawiasem mam już ciut materiału nakręconego :)

Wysłane z iPhone'a

sobota, 5 lutego 2011

Przed siebie, naprzód!

O godzinie 17 wczoraj ochroniarz zapukał w moją kabinę: zlitowali się nad panem, wjeżdżaj pan. Myślę sobie: no! Czyli dziś w końcu ruszę! Oczywiście miałem dwa magazyny do obskoczenia; w pierwszym miły pan oddając mi Cmrkę pouczył mnie: niech pan się postara i więcej nie spóźnia, bo to tak nie można, cała logistyka siada, nic nie da rady zaplanować. Już nie pierwszy raz słyszę ten tekst, ußmiechnąłem się i powiedziałem: postaram się następnym razem nie nawalić, ale rozumie pan że nie wszystko ode mnie zależy. Puścił mi oczko i zaśmiał się: dobra, dobra, sam jeździłem więc wiem jak to jest. W drugim magazynie załatwiłem panu tak żeby nie robili problemów i was doładują, tylko tam mi nie pyskować! - znów z uśmiechem. Takich ludzi w firmach powinno być stanowczo więcej!

W drugim magazynie pracowali do szóstej rano, i o 5:30 zwątpiłem totalnie. Psychicznie nastawiłem się na spędzenie week endu na parkingu pod firmą gdzie jedyną rozrywką to prysznic. Jednak o 7 rano zapukano do drzwi i podano mi numer rampy i o dziwo 20 min później było po wszystkim!

Wracając do początku posta: zlitowali się nad Panem( nie cierpię ochroniarzy, choć niektórzy są równi). Dlatego że się spóźniłem to ktoś się ma litować? Nie xnam kierowcy co by specjalnie chciał się spóźnić. Kierowcy przede wszystkim zależy na tym żeby jego praca szła jak najsprawniej. Wynika to z tego że mimo że lubi jeździć, to jego praca to nieustanna walka z czasem. Spedytorzy chcieliby wszystko ekspresowo, czas pracy i przepisy bezpiecznie, a inspekcja drogowa i policja wszystko wedlug prawa bez żadnego kompromisu. I teraz kierowca, znany powszechnie jako pospolity przygłup, musi w tym wszystkim lawirować i robić tak, żeby jeszcze jego życie osobiste było dopełnione czyli spędzać czas z rodziną ( akurat to nie mój przpadek ale piszę o tym co obserwuję). Szerze? Żaden kierowca nie chce być spóźnionym. Ufffff chyba trochę pojechałem :)

Zauważyłem że w polskich firmach i szczególnie tych zachodnich korporacjach jest dużo zsbarwienia komuny. Jakieś papierowe przepustki, świstki, oczywiście nie mogło być tak żebym nie wycofał się pod rampę nie wypełniając jakiegoś formularza itd itp i wszyscy oczekują od kierowcy żeby wszystko wiedział. Ładujemy w wielu różnych firmach, każda ma swoją procedurę i zapamiętać to wszystko to kosmos :) Dobra już kończę murudzić :D

Stoję obecnie w Rzepinie, niedaleko mam do Odry, i mogłem się już dzisiaj wpakować w Niemca ale po co? Jutro czyli w niedzielę i tak jest zakaz dla tirów więc wolę posiedzieć w kraju :)

Droga z Olsztyna była bardzo ciekawa. Wąska, kręta, lasy, pagórki i dziury nie zapominając o naszych niecierpliwych kierowcach osobówek. I wiatr który wiał! Siły natury nikt nie pokona :) Na sam koniec A2 i dobrze znana droga na Świecko. Ruszam jutro punktualnie o 21:45.
Jazda nocą :D

Wysłane z iPhone'a

piątek, 4 lutego 2011

Noc spędzona na parkingu pod firmą. Niedługo minie doba a akcji brak. Po 3 miesiącach urlopu dalej odpoczywam, tyle że w pracy :D. Nie przyszkadza mi to, choć mam świadomość że będąc na miejscu innych kierowców, którzy mają rodziny, dzieci, przypuszczam że nieźle bym się wkurzał. Sądzę że w końcu kiedyś mi załadują ten ładunek do ciepłej Hiszpani.

Z nudów więc, zrobiłem jeszcze raz porządek w aucie, na spokojnie wszystkie rzeczy ułożyłem od nowa. Sądzę że optymizacja wnętrza już nastała :). Wszystko ma swoje miejsce : porządek musi być! To podstawa. Cyknąłem jeszcze raz zdjęcie Dafika (gdyby nie ta automatyczna skrzynia biegów to byłoby super) i ciekaw jestem czy zauważycie różnicę między wczoraj a dzisiaj :D

Dodaję również zdjęcia z wewnątrz, mam małe problemy, bo wysyłając posta z maila, zdjęcia ukazują się na górze a nie tak jakbym chciał : na dole. Ale dobra, to tylko maluteńki szczegół :)

Zdjęcia :
1. Daf upgraded.
2. U góry moja wersja szafy z ubraniami.
3. Kuchnia.
4. Centrum dowodzenia :D.
5. Jedzenie na 5 tygodni.

czwartek, 3 lutego 2011

Drugi dzień kręcenia się po kraju

Zacząłem dzień od spinania pasów na plandece o 6 rano, bo wczoraj już mi się nie chciało po załadunku tego skończyć. Poszedłem spać o 22:30, pod bramą zakładu gdzie zabierałem to żelastwo. Wczoraj, spedytorka użyła mocnego argumentu: czy nie dałoby się załadować jakoś tak po cichu! Dobre nie? Zrobiłbym to gdybym miał do tego sprzęt ( a są takie przyciągające wynalazki:D) który magicznie zatrzymuje tacho, podczas kiedy auto manewruje po firmie. Skutek byłby taki, że mógłbym ruszyć z pod firmy o 3 rano i zdążyć na rozładunek o 8 w Dobrym Mieście, po czym biegiem do Olsztyna. Cóż, pierwszy dzień pracy i jeszcze nie zdążyłem się we wszystko wyposażyć, więc wykręciłem piękną, dziewięcigodzinną pauzę. I to jest to! Wypoczynek w cieplutkim aucie w ciszy i spokoju. Wstałem wypoczęty i chętny do jazdy.

Na drodze do Dobrego Miasta nie wydarzyło się nic godnego uwagi, no może przeprawa przez Płock była tragiczna. Trasy przejazdowe dla samochodów ciężarowych w ogóle nie są oznaczone, trafia się tylko na zakazy, więc po pierwszej nieudanej próbie koledzy z CB naprowadzili mnie bezbłędnie. Wyładowanie towaru trwało dokładnie 30 min! Cóż za kontrast z wczorajszym dniem, załoga pomogła nawet rozebrać jeden bok plandeki, także szło raz dwa. Teraz tkwię w Olsztynie i czekam aż mnie przyjmą na kolejny załadunek i diabli wiedzą kiedy to nastąpi bo nie stawiłem się o właściwej porze. Później kierujemy się najpierw na zachód, a później na południe Europy. Viva España :) Mam być na poniedziałek w Burgos, coś czuję że będę na wtorek, ale czym mam się przejmować. Wykonuję moją pracę fachowo i według zasad, beznadziejnych zasad, ale co zrobić...

Na koniec zdjęcie z wczorajszego wieczoru oraz maszyna którą teraz podróżuję

środa, 2 lutego 2011

Początek w normie...

Od rana była sama gonitwa. Przejęcie ciągnika, wpakowanie się z tobołami, ułożenie ich, posprzątanie auta i choć w środku nie było zmasakrowane, to daleko było do poziomu czystości jaki ja lubię. Przede wszystkim zrobiłem porządek w każdym schowku, usunąłem niepotrzebne walające się papiery no i w końcu o 13 ruszyłem na załadunek do Gostynina. Ahhhhh, no tak :). Jadę Dafem, niestety skrzynia biegów automatyczna, ale cóż zrobić, przeżyję jakoś. Jutro będzie zdjęcie jak znajdę chwilkę czasu.

Z Gostynina ładuję jakieś żelastwo do Dobrego Miasta. Załadunek już trwa od piętnastej i końca nie widać. Najlepsze jest to że spedytorka myślała że załaduję się w godzinkę i jeszcze dziś wieczorem podjadę do celu ponieważ jutro w Olsztynie o godzinie 10 rano mam się ładować z towarem który idzie do Hiszpani. Bardzo ważny ładunek bo to jeden z głównych klientów Miratransu. Niestety, na krajówkach nie tędy droga proszę pani, nawet jeśli dzisiaj skończą mnie ładować, w co zaczynam szczerze wątpić, to dokumenty będą gotowe dopiero jutro rano. Uhm, nie ma cudów żebym zdążył na jutro. A szkoda, bo nie wiem co teraz będzie z tą Hiszpanią.

W transporcie nie ma co planować, już nie raz to powtarzam, jest za dużo niewiadomych o czym spedytorzy często zapominają :)
Wszystko w normie zatem :) Na krajówce mało co się zmieniło od ostatniego razu.

Wysłane z iPhone'a

wtorek, 1 lutego 2011

Czas się ruszyć i do roboty! Lub może bardziej kulturalnie : do pracy !

Tryb dnia od rana dość ułożony czyli: pobudka o ósmej; otwieram jedno oko, patrzę na zegarek i stwierdzam że leżę dalej, po tym jak tylko zdobędę się na to żeby włączyć radio-odbiornik, (radio publiczne oczywiście, jedynka w tym przypadku) po czym niby to we śnie lub na jawie przyswajam najświeższe wieści ze świata i z kraju. Później w końcu prawdziwa pobudka oraz śniadanie z prawdziwą, czarną kawą parzoną według przepisu mojej babci czyli szklankę z wywarem przykrywamy denkiem od słoika. Przed południem jogging z motywującą muzą na uszach, parę okrążeń z zaciśniętymi zębami i relaks.

Typowy dzień kierowcy na uroplie :D. A co ! Trzeba sobie dogadzać i dbać o zdrowie nie ? Tak na serio to około 17 odebrałem telefon, już ten służbowy i dowiedziałem się że jutro jest ten dzień. Oj tak :) Jutro. O 9 am mam się stawić na bazę, władować się w Dafa, mam nadzieję że to nie będzie automat, i w południe najpóźniej wyjechać czy to na załadunek czy rozładunek, nie zostało mi to przedstawione zbyt jasno. Po tym ma być niby Hiszpania czy coś tam ale nie to jest istotne. Tak naprawdę, jeśli na początek będzie jakaś krajówka, to czemu nie ! Przez tyle lat budowałem Amerykę, nic złego się nie stanie jak dołożę się do rozbudowy i rozwoju naszego kraju.

Czyli koniec urlopu, początek pracy. Nie sądziłem że biorąc wolne w Kanadzie, podejmę ponownie pracę w Polsce. Różnie bywa w życiu nie ?