wtorek, 29 marca 2011

On the right track.

Sunę w kierunku Polski. W sumie jestem całkiem całkiem blisko. Wstanę i już bez żadnej pauzy dojadę sobie prosto do kraju a później na bazę. Droga minęła bez większych przygód. Jedyne co mnie denerwuje to fakt że mam trochę brudną plandekę. Za granicą nie myjemy a w Polsce dość dawno nie przejeżdżałem przez wyznaczone miejsce. W Kanadzie Leger pozwalało nam myć zestaw raz na jedną wyprawę gdzie tylko nam pasowało. Nie jestem wielkim zwolenikiem częstego mycia samochodów ale wiadomo, jak się trafi na jakiegoś palanta z BAG lub z ITD to przyczepi się i do tego. Zresztą mi nie przyszkadza jak ciężarówka na zewnątrz jest trochę umorusana. Świadczy to o tym że zmagała się z siłami natury której ślad jak tatuaż dumnie nosi na sobie.

Do tego Dafik cały czas zostawia za sobą ogrooooooomną niebieską smugę. Też się boję że mnie za to zatrzymają. Tankuję częściej AdBlue niż paliwo. Ma znów iść na serwis (dlatego jadę prosto na bazę). W sumie już się lekko przywiązałem do mojego nowego domu i gdyby nie ta denerwująca chmurka przy każdym przyśpieszeniu, auto pod względem mechanicznym jest #1.

Teraz coś na temat ostatnich chwil spędzonych za kółkiem przed powrotem do domu. Wyrobił się u mnie dziwny nawyk przygotowania wszystkiego dzień wcześniej przed ostatnim odpoczynkiem. Moim celem jest podjechanie na bazę, wypięcie naczepy, oddanie dokumentów oraz przeładowanie rzeczy do auta w 30 minut góra. Psychol ze mnie nie? Dyscyplina przede wszystkim :D. Ale to wcale nie takie trudne. W Kanadzie miałem tylko jedną torbę sportową na ubrania i jedną dużą torbę na pojemniki po jedzeniu. Reszta rzeczy zostawała choć nie miałem ich tak dużo. Torby leżały spakowane, dokumenty wypełnione i włożone w kopertę. Volvo stawiałem pod płotem i czekało na mnie aż do następnego wyjazdu i mógł to być dzień a nawet i 5 dni. Właściciel nie płakał że traci pieniądze. Korzystał z tego czasu na prewencyjne naprawy i czasami ewentualnie inny kierowca go brał do pracy lokalnej. I tak jest w większościach firm w Kanadzie.
Przez ostatni dzień jechałem od jedenastu do czternastu godzin plus 15 min na zatankowanie paliwa. Zależy jak mi się układała książka z czasem pracy. Przeważnie startowałem z przedmieść Chicago w Stanach i jedym pędem, nie zatrzymując się nigdzie przez 1200km grzałem prosto do miasta Cardinal w prowincji Ontario (jakieś 170 km przed Montrealem) gdzie zawsze tankowaliśmy paliwo przed zjechaniem na bazę. Mój kumpel, też mocny i nawiedzony trucker, często mi mówił że przeginam ale ja po prostu tak mam. Bardzo lubie długie odcinki jazdy non stop. Mój rekord osobisty to 1350 km w 13 godzin w tym granica z USA. Uwierzcie mi, z tym planowaniem przesadzam bo często wyjeżdżając z Kaliforni liczyłem o której będę przeskakiwał Toronto 4000 km dalej. I generalnie prawie zawsze mi wychodziło. Przejazd przez to miasto tak na mnie działa jak psychoza. Zresztą na chłodni nie miałem zbytnio wyjścia. Terminy były przeważnie dla podwójnej obsady a ja byłem sam. W Leger nazywali mnie Teamem :D. Tak na marginesie to szurnięty team wraca z Kalifornii w 50 godzin, dobry w 60, normalny w 70 a ja wracałem w około 75-78 godzin. Ustalam sobie cel i później tylko go konsekwentnie realizuję ale nigdy nie poświęcam snu! Zostawiam małe okienko na niewiadome i przeważnie mi się udaje.

I tutaj też planowanie górą! Lubię mięć kontrolę nad tym co potrafię. Wszystko w Dafie jest spakowane, gotowe do wyładunku. Karta drogowa wypełniona, brakuje tylko wpisu kilometrów przekroczenia granicy polskiej i zjazdu na bazę. Szkoda tylko że tutaj nie da się tak gnać... I tak obliczam że jutro między 13 a 15 jestem w Sierpowie i wolne! Minimum 5 dni a może i więcej. Zobaczymy co tam wymyślą na serwisie.

Trochę techniczny ten post. Mam nadzieję że Was nie zgubiłem gdzieś po drodze :). Ale taka często jest rzeczywistość kierowcy : zmaganie się z czasem.


Wysłane z iPhone'a

niedziela, 27 marca 2011

Parę odpowiedzi na pytania.

Postanowiłem w tę ponurą niedzielę odpowiedzieć na parę ciekawszych pytań zadanych mi na tym blogu. Z Bordeaux nic mi nie wyszło, za późno wczoraj wyruszyłem na stację. A pociągów w sobotę i niedzielę mało. Mógłbym pojechać dzisiaj o 12 i wrócić o 18, ale pogoda niestety jest deszczowa :/.

A więc tak. Na jakim prawku jeżdżę po Europie? Na kanadyjskim, do którego wyrobiłem sobie wersję międzynarodową która jest ważna przez rok od momentu wystawienia. Mogłem sobie wyrobić polskie; musiałbym zdać egzamin teoretyczny i dostarczyć tłumaczenie mojego prawa jazdy z Quebecku. Stwierdziłem że to bezsensu, bo straciłbym kanadyjskie i wracając za wielką wodę musiałbym na nowo je wyrabiać. Choć z tym by nie było problemu. Dzwoniłem i pytałem się: jeśli od momentu anulacji nie minie więcej niż 3 lata, wystawją mi je od ręki. Ale jeśli nie mam zamiaru jeździć dłużej niż rok to po co sobie komplikować życie.

Zresztą powiem Wam że jak w roku 2009 przyjechałem do Polski i postanowiłem się stać prawdziwym Polakiem, mieszkającym i pracującym na terenie naszego pięknego kraju to styknąłem się z ogromnym mutantem: post komunistyczną biurokracją. Musiałem wyrobić sobie dowód osobisty, wcześniej się zameldować a jeszcze wcześniej się wymeldować. Tak! Okazało się że przez 20 lat pobytu za granicą byłem cały czas zameldowany w Łodzi. Do tego miła Pani gdy spytała się mnie o książeczkę wojskową trochę zaniemówiła gdy ją spytałem cóź to takiego jest. Oschłym tonem powiedziała żebym udał się do WKU to mi tam wytłumaczą. W wojsku przyjęli mnie bardzo uprzejmie, skierowali na badania, uznali za zdatnego do służby i dziś jestem sobie szeregowym w rezerwie :D.

Co do formalności związanych z uprawnieniami. Poszedłem na kurs przewozu rzeczy za 500pln (szczerze to nie wiem do czego on jest przydatny, chyba tylko do wyciągnięcia kasy od ludzi) zrobiłem sobie też ADR-y (ładunki nibezpieczne czyli łatwo palne, wybuchowe, trujące, radioaktywne, itd, itp) choć do tej pory jeszcze nie wiozłem ani jedego ładunku na ADR-ach. Z cyfrową kartą kierowcy miałem mały problem bo przez telefon powiedziano mi że Polska i Kanada nie mają żadnej umowy co do uznanawania prawa jazdy więc owej karty mi nie wystawią. Gdy jednak powiedziałem że mam międzynarodowe nie gwarantując niczego kazano mi przysłać wniosek. 3 tygodnie później miałem już kartę kierowcy do tachografu cyfrowego.
Dalej nie byłem pewny czy wszystko mam w porządku więc jadąc osobówką gdy spotkałem ITD pokazałem im moje prawo jazdy i spytałem się czy jadąc samochodem ciężarowym uznają mi je. Powiedzieli że jak najbardziej. Więc problem z głowy. Teraz jak przyjechałem drugi raz do pracy w Polsce formalności do załatwienia nie miałem żadnych. Tylko na konia i wio!

Pytanie 2. Co się stanie gdy konkretnie zachoruję podczas wykonywania mojej pracy za granicą. Jeszcze mi się to nigdy nie zdarzyło ale każdy kierowca jest ubezpieczony przez firmę w której pracuje. Słyszałem już o przypadkach kierowców którzy szli do szpitala za granicą. Na przykład w Leger ciut przed końcem kierowca miał dość poważny wypadek i jego życiu zagrażało niebezpieczeństwo. Ubezpieczenie zapłaciło mu za szpital oraz transport samolotem-karetką do kraju.

Pytanie 3. W jaki sposób do mnie najlepiej napisać? Jak narazie najlepszy sposób to prywatna wiadomość na skrzynkę na youtubie. Mam zamiar wsadzić link tutaj na bloga który pozwoli osobom które mają na to chęć do mnie coś napisać. Postaram się odpisać wszystkim choć nie gwarantuję tego :p.

Pytanie 4.
Nie boję się zostawić zestawu z towarem na parkingu. Zależy jaki mam towar, wiadomo. Jeśli mam jakiś wartościowy taki jak AGD to i tak się staje na parkingach strzeżonych. Do tego nie zostawię auta na noc tylko na parę godzin w dzień. Owszem łamię umowę którą podpisałem w Miratransie bo według niej nie mam prawa oddalić się od auta na dłużej niż 30 minut. Hahahaha. Jak czytałem ten punkt w regulaminie wewnętrznym to nieźle mi się chciało śmiać :D. Nie wiedziałem że do moich nowych obowiązków pracy w Europie należy również nadzorowanie sprzętu 24/7. Kierowca w Europie naprawdę nie jest wolny. Teraz akurat stoję na pusto i otworzyłem szeroko drzwi żeby wszyscy o tym wiedzieli i żeby przypadkiem ktoś nie pociął mi plandeki bez powodu.

Raz na jakiś czas, będę starał się odpowiadać na pytania które ocenię jako interesujące :)

sobota, 26 marca 2011

Długi weekend.

Jestem sam na siebie zły. Trochę wczoraj przesadziłem. Zdarza się. Miałem fajne miejsce na spędzenie weekendu pod ostatnią firmą która oczywiście wcześniej zdjęła mi towar. Byli bardzo uprzejmi bo planowo miałem rozładować dopiero w poniedziałek. Driver friendly że tak powiem. Było wszystko: kibelek, prysznic, kuchnia a nawet i ochrona! Do tego kameralny parking na 5 aut i cały dla mnie. Już o 13 mogłem rozpocząć tygodniowy odpoczynek. Cóż za bzdura, stać bezczynnie aż do poniedziałku.

Miałem już nagrany ładunek do Polski tylko dopiero w poniedziałek rano.
Niestety jeszcze raz zaryzykowałem i znów podjechałem wcześniej. Nie tym razem. Powinienem wiedzieć że fart zawsze kiedyś się kończy. No i tak, firma na jakiejś strefie przemysłowej, parking na zatoczkach na ulicy, ani ubikacji, po prostu totalna pustka. Weekendowanie w takim miejscu raz że byłoby beznadziejne a dwa niebezpieczne. Już się nasłuchałem opowieści o gazie paraliżującym i okradaniu kierowcy ze wszystkiego co ma. Rozwinąłem żagle i poleciałem na najbliższy parking z usługami na autostradę. Niestety nie będzie kameralnie i za prysznic trzeba będzie bulić ale za błędy się płaci.

Ale nie jest aż tak źle. Popatrzyłem uważnie na mapę i znajduję się tylko 2km od stacji kolejowej. Dla zabicia czasu przejdę się tam dzisiaj i jak będzie taka możliwość to zrobię sobie dziś lub jutro wycieczkę turystyczną do Bordeaux. Już tak raz zrobiłem w Paryżu. Postawiłem zestaw na Vemarsie (parking na A1 40km na północ), poszedłem piechotą aż 40 minut do najbliższej stacji i spędziłem cały dzień snując się po tym pięknym mieście. Pojechało wtedy ze mną aż 3 polskich kierowców :). Jeżdżąc dużym autem niestety nie mamy zawsze okazji wjeżdżać do centrum miast więc jak jest okazja to trzeba z niej korzystać. :)

Zdjęcia.

Żeby poprawić sobie wczoraj humor ugotowałem sobie takie danie :D. Nie wymyśliłem żadnej nazwy dla tej potrawy. Podstawowy składnik to oczywiście ziemniaki :). Zaczyna mi brakować jedzenia więc staram się robić coś ciekawego z tego co mam. Nic nie może się zmarnować!

czwartek, 24 marca 2011

Przed czasem.

Nieźle dzisiaj dałem czadu. Wszystko poszło lepiej niż myślałem. O 7:30 rano podjechałem z pustymi skrzynkami w to samo miejsce we Francji gdzie ładowałem wodę do Niemiec i myślałem że sobie trochę poczekam. Według instrukcji na dokumencie przewozowym miałem być o 5 rano co było niemożliwością, no chyba żebym złamał prawo. Nic z tego kolego. Od razu niech Pan wjeżdża i rozbiera boki. Zciągali mnie na dwa wózki. Ludzie! 45 minut i było po wszystkim. Oczywiście boki zmontowane spowrotem. Ostatnie deski wkładałem już prawie zdrętwiałymi rękoma.
I dalej, przyszła dyspozycja o następnym ładunku, który mam zabrać jutro rano jakieś 30 km dalej. Patrzę na zegarek i myślę i myślę i myślę. No nie, ja tu nie będę stał dobę. Zjadłem śniadanie, wypiłem kawkę, wlazłem pod prysznic dostępny pod firmą i posłuchałem sobie jak bluźni francuski kierowca na to że woda z prysznica jest za gorąca. Jechał na całego chyba z 5 minut, myślałem że pęknę ze śmiechu. Ale faktycznie leciał prawie wrzątek, dopiero po paru minutach jak i ja włączyłem natrysk woda była akurat.

No i co? O 10 rano wio pod drugą firmę. Już nie raz tak robilem że podjeżdzam dużo wcześniej i w Ameryce zanim zacząłem jeździć na chłodni często mi się udawało. No chłodni wiadomo, to całkiem inny świat jeśli chodzi o ładunek. Prawie nigdy nie było tak żebym podjechał i towar był gotowy.

Wracając do dzisiejszego dnia. Zawsze zaczynam rozmowę z uśmiechem na twarzy mówiąc: wiem że jestem tutaj za wcześnie, ale pomyślałem sobie że skoro byłem blisko lepiej podjechać i spytać czy dzisiaj ewentualnie, przypadkiem byłoby coś możliwe. Pani patrzy, patrzy, myśli i mówi: to zlecenie jeszcze nie jest przygotowane ale chwileczkę. I zniknęła na parę chwil.
- Pan tym niebieskim autem?
- Tak.
- To niech pan idzie i w nim czeka, po południu lub może wcześniej przyjdzie ktoś i zawoła Pana pod rampę.

No i super. Zawszę wolę być do przodu, szczególnie wtedy gdy czuję że wszystko się układa. Pozytywna energia. W najgorszym wypadku poczekam pod firmą. Godzinę później wózkowy zagonił mnie pod rampę, ładował dosłownie 20 minut. Aż wszystko fruwało! I pomyśleć że to w Michelinie i we Francji gdzie związki górą! Podczas załadunku zadzwoniła do mnie spedycja pytając czy już się rozładowałem. Że co? Ja już ładuję w drugim miejscu. :D.

Wyruszyłem z dużym uśmiechem na twarzy o 13 i jeszcze ujechałem 4 godzinki w rytm muzyki z radia francuskiego a la Rmf. Czyli, łubudubu, cały czas to samo aż do przegięcia. Ale raz na jakiś czas takie stacje się przydają. Uwielbiam takie dni. Rzetelna praca w solidnym tempie. Czuję wtedy ogromną wewnętrzną satysfakcję. No bo co? Ślimaczyć się? Jak jest możliwość to trzeba korzystać. I tak później odpocznę. A to wszystko może wpłynąć na szybszy powrót do kraju.

+22 C i zasłużone zimne piwo na koniec dnia. Życie czasami potrafi być piękne.

Najlepsze jest to że jutro mam zamiar zrobić to samo co dzisiaj bo towar który teraz wiozę ma być dopiero
W poniedziałek w Bordeaux :D Zobaczymy.

Wysłane z iPhone'a

środa, 23 marca 2011

Płynnie i sprawnie.

Wczorajszy dzień zaczął się pięknie: odpaliłem silnik o 4:58 i ruszyłem równo o 5:00:00. Najpierw powolutku, dając temu dzikiemu stworzeniu które ciągnie cały ciężar poczuć że się dziś budzi do ciężkiej pracy. 24.8 ton to niezły ciężar. W języku po fachu : kotwica. Parę przecznic, parę rondek bardzo spokojnie, bez pośpiechu, wsłuchuję się w klekotanie zaworów gdy puszczam pedał gazu na tyle żeby auto jechało z tą samą prędkością, czyli 40 na godzinę. Rano bez stresowo, nie ma nikogo za mną więc nie zwalniam ruchu. Jestem tylko ja i maszyna która nabiera sił i teraz zaczynam wyraźnie czuć że domaga się więcej. Prosta, tym razem już dłuższa. Wciskam pedał bardziej zdecydowanie choć nie do końca, ryk i przyjemna wibracja wału napędowego nadaje rytm. Uchylam okno, zmieniam kolejny bieg i teraz już jest wszystko włącznie z szumem opon i świstem turbiny. Ciepło z nawiewu zaczyna delikatnie dotykać moich palców na kierownicy. Silnik już się rozgrzał. :)

Sam dzień był nudny mimo że była piękna pogoda. Już o 9 rano zacząłem czuć zmęczenie, dziwne. Pod koniec dnia nie miałem już wątpiwości, lekkie zawroty głowy, osłabienie: zachorowałem. Przeziębienie albo jakiś wirus, szlag by to trafif. Nie było źle, tylko po prostu jazda już nie była taka przyjemna, stała się raczej wkurzająca mimo że za oknem pięknie świeciło słoneczko. Stanąłem o 15. Przeleżalem do wieczora, i w nocy zbudziłem się z konkretnym bólem głowy i niesamowitą chęcią do kichania. Rano było już lepiej, słabość minęła; miałem tylko zapchany nos i dalej kichałem jak kot.

Sądze że na rozładunku całkowicie wyzdrowiałem :D. Rozebrałem jeden bok, rozładunek i załadunek w
tej samej firmie, znów styknąłem się z niemiecką dokładnością a w biurze gdzie odbierałem dokumenty z pospolicie mi znaną niechęcią i pogardą wobec kierowców. Głupi nie jestem i potrafię zauważyć jeśli ktoś rozumie co się do niego mówi. Ale ciężko im było odpowiedzieć po angielsku. Mniejsza z tym. Szczerze? Według mnie kierowcy którzy tłuką się po całej Europie nie są doceniani za odwagę którą mają w sobie. W każdym kraju inny język i kierowcy mają znać je wszystkie? A mimo tego wykonują swoją pracę i w jakiś sposób dowożą towar z punktu A do punktu B. Sama jazda to pikuś. Wszystkie inne szczegóły są bardziej istotne w tym fachu niż sama jazda.

Pracę już mam mniej więcej ułożoną. Wracam w okolice Clermont Ferrand, później cabotage (krajówka) do Bordeaux (znowu :D) na poniedziałek, gdzieś po drodze pauza 45h i później strzała do kraju :). Tak będzie jeśli oczywiście wszystko wypali, w transporcie nie ma co planować bo już nie raz planowałem a później tylko się wkurzałem. Jest za dużo niewiadomych w tym fachu. Potrzeba tutaj ludzi z wielką cierpliwością.

Zdjęcia:
1: Seryjnie zorganizowany ładunek
2: Prezent od Słońca na koniec dnia

poniedziałek, 21 marca 2011

Na wodnym szlaku.

Każdy zakład pracy ma swój nastrój. Zauważyłem że często bywa tak że wszyscy pracownicy jednej placówki mają bardzo podobne zachowanie. Sądzę że wynika to z tego jakie mają szefostwo i jak są dyrygowani. Często bywałem w firmach gdzie już przy zgłoszeniu panował chaos organizacyjny, tym bardziej odzwierciedlało się to na wózkowym który później ładował mi towar. Dziś trafiłem na firmę która traktuje kierowców jak bydło. Ochrona, na samym początku, machała do mnie rękoma jakby starała się pozbyć natrętnej muchy używając języka Piętaszkowego: jechać! Tam! Biuro! Mimo że mówiłem do osła w jego języku starając się jak najbardziej ukryć mój quebecki akcent on dalej swoje : gestykuluje i gdzieś mi tam wskazuje. Chyba mu trochę poszło ciśnienie bo się lekko zaczerwienił.
Później pod rampą to samo. Najpierw 10 minut totalnej ignorancji przy okienku zgłoszeń. Stoję grzecznie, wiem że nie mogą mnie nie widzieć ale mimo tego traktują mnie jak powietrze. W takich momentach człowiek wątpi czy w ogóle jest w dobrym miejscu. W końcu od niechcenia ktoś podszedł i wskazał numer rampy pod którym będę miał rozładunek. Wózkowy to samo: 3 razy musiałem poprawiać naczepę bo albo było krzywo, albo za nisko albo za daleko. Mi też poszło lekko ciśnienie do góry bo zacząłem wątpić w moje umiejętności kierowcy. Później trzy godziny spokoju, bo w naczepie miałem opony, i zdejmowali je jeszcze wolniej niż w Portugalii. I jak skończyli nikt nie raczył przyjść do kabiny i powiedzieć mi że skończone. Bardzo cieszyłem jak opuszczałem tamto miejsce.
Natomiast po południu całkowity kontrast. Miałem jakieś 30 km podjazdu, załadunek dopiero jutro rano ale myślę sobie spróbować można, najwyżej będę spał pod firmą. Od samego początku czułem że będzie dobrze. Przy rejestracji pan zdziwił się ale równocześnie ucieszył się że mówię po francusku. Od razu mu powiedziałem że jestem przed czasem na co on że nie ma z tym żadnego problemu: będe musiał może poczekać parę godzin ale dziś napewno mnie załadują. No i luz. 2 godzinki później już się podstawiałem. Tylko... Szlag musiałem rozebrać dwa boki. Hehehe. Niewinnie to brzmi nie? Każdy bok składa się z 4 części, i mam to szczęście że zamiast burty mam 5 desek z aluminium. Później jeszcze 4 deski w górę co daje 9 desek x 4 części razy 2 boki. Uffff. Rozbierając boki zagryzam zęby i mówię sobie : chciałeś Europy to ją masz. Ale z drugiej strony : cóż za wyśmienita okazja żeby trochę rozruszać kości. Wszakże w niedzielę rano zacząłem dzień od biegania to dzisiaj mam prowizoryczną wersję siłowni. Wszystko zależy od podejścia :). Pół godzinki na rozebranie, pół godzinki na złożenie i zawsze ta presja : ładowali mnie na dwa wózki. No ale byłem w firmie gdzie panowała dobra organizacja pracy więc wszystko musiało iść sprawnie i nie ma że boli. Później jeszcze pospinałem pasy na parkingu i tyle. Skorzystałem z ulgą z prysznica i tak oto zakończyłem dzień.

Załadowałem 24.8 ton wody mineralnej dla szczęśliwych niemieckich konsumentów. Nie pasuje mi to 24.8 t ale mniejsza z tym. Jadę do Hockenheim DE. I tam z tej samej firmy mam powrót tutaj z pustymi skrzynkami. Spotkałem innych Polaków na załadunku i jeden z nich mi powiedział : o, to i Ciebie wrzucili na szlak wodny? Fajnie jest spotykać rodaków za granicą. Wytłumaczyli mi gdzie znajduje się firma w Niemczech bo już nie jeden raz tam byli. Tydzień zatem będzie spokojny. W ostatnim tygodniu nabiłem 53 godzin jazdy co pozwala mi jechać w tym tygodniu tylko 37. Wakacje :) no i jutro znów Portugalka. Uhm :) te same miejsca. Lubię to!

I teraz nowość.
Zainteresowanym, którzy chcą bardziej mnie śledzić
Proponuję śledzić mnie na Twiterze.
Wystarczy tylko wpisac nick nolibab i już.
Mam nadzieję że Wam się spodoba!


Wysłane z iPhone'a

niedziela, 20 marca 2011

Gastronomia ludzi podróżujących.

Polscy kierowcy pracujący na przerzutach choć i nie tylko, wyjeżdżając za granicę biorą ze sobą spory zapas żywności. Jest to normalne i logiczne : zarabiając złotówki a wydając euro, odżywianie się za granicą nie miałoby większego sensu. Dlatego, butla turystyczna oraz zapasy jedzenia wzięte z kraju to podstawa. Nigdy nie byłem zwolennikiem odżywiania się w restauracjach gdy jestem w trasie. Nawet w stanach gdzie mozna zjeść stosunkowo tanio, czy to w restauracji na truck stopie czy w fast foodzie obecnym wszędzie, zawsze wolałem brać jedzenie z domu które sam przygotowałem. To po prostu kwestia świadomości tego co wchłania moje ciało. Tam nie potrzebowałem butli bo w aucie miałem mikrofalę do podgrzania, no i podróż nie trwała nigdy dłużej niż 10, 11, maksymalnie 12 dni. Natomiast tutaj w Europie odżywiać się w sposób zdrowy, ciekawy i do tego smaczny to niezły wyczyn. Ale Polak potrafi nie?

W trasę głównie bierze się żywność która się nie psuje. Mam małą lodówkę ale jej pojemność zobowiązuje mnie do zakupów rzeczy bieżących co tydzień. W lodówce mam głównie jajka, masło, jogurty, sery i jakiś sok który się schładza : najczęściej sok jabłkowy z miętą lub grejfutowy.
Podstawową rezerwą żywności to kluski z mąki orkiszowej (najzdrowsze według mojego guru od spraw dietetycznych), ziemniaki, cebula oraz suche kotlety sojowe. Trochę orzechów i mam wszystko co potrzebuje organizm. Do tego dochodzą przyprawy czyli to co umila nam podniebienie. No i woda. Zawsze wożę ze sobą minimum 30 litrów wody.

Z tych oto składników mogą powstać różne dania. W ten sposób urodziła się to co już mogę nazwać moją potrawą : Truckers Special. Generalnie wygląda ona tak. Najpierw gotujemy kluski. Na patelni podsmażamy cebulkę, później dorzucamy odcedzone kluski i na sam koniec dodajemy pomidora pokrojonego w kostkę który wszystko ostudzi i nada delikatny smak całości. Ciut przypraw, pieprzu, soli i na sam koniec pietruszki i niam niam :).
Dzis przygotowałem również kotlety sojowe które starczą mi na 2 dni. Wymagało to trochę logistyki żeby zamienić kabinę ciężarówki w kuchnię ale dałem radę :)

I tak powoli mija weekend. Nie oglądam telewizji, od kiedy zacząłem jeździć oduczyłem się oglądać TV. Jak jestem w domu co najwyżej oglądam wiadomości i w momencie jak lecą reklamy mam uczucie że telewizor do mnie krzyczy. Podczas próżnowania w weekend najchętniej słucham radia publicznego francuskiego (Europa jest mała i krótkie fale niosą sygnał prawie wszędzie) lub podcastów które ściągnę sobie jeśli mam dostęp do Wifi. Podcasty głównie z Kanady i również z radia publicznego :) Mogę się przyznać: jestem uzależniony. Zdarzy mi się obejrzeć jakiś film ale głównie jeśli ktoś mi go poleci.

Zdjęcia:

1: Truckers Special
2: Ugotowane kotlety sojowe
3: Kabina jako kuchnia : gotowanie w trakcie.

sobota, 19 marca 2011

Drugi weekend w trasie.

Zanim się jednak zaczął dzisiaj znów przeskoczyłem Bordeaux we Francji. Coś często tędy przejeżdżam nie? W tej branży tak jest i już nie raz o tym się przekonałem. Zbieg okoliczności zawsze układa się w podobny, dziwny sposób. Mogę nie być w jedym miejscu przez parę lat ale jak się już znajdę to przejeżdżam przez nie parę razy pod rząd. Pamiętam i strasznie się tym podniecałem: rok temu tak mi się układała praca że chyba przez półtora miesiąca krążyłem między Los Angeles i Montrealem będąc w każdym mieście co drugi weekend nie wspominając o miejscach po drodze. To jest właśnie to: być nomadem i wiecznie tęsknić do miejsc w których się nie jest i stąd ogromna chęć oraz wewnętrzna, nieświadoma, potrzeba przemieszczania się. Jak jeździłem tylko do Ohio, na początku wydawało mi się daleko. Teraz czuję się tam jak u siebie w domu a jak wracałem z Kalifornii to mówiliśmy z kumplem przez telefon że jestem już na zapleczu. Z czasem cała Ameryka stała się moim zapleczem i powoli zaczyna robić się to samo z Europą. Wszędzie mam pełno moich miejsc. Są miejsca które bardziej wzruszają niż inne ale to już całkiem inny temat.
Ktoś mi kiedyś powiedział że nie mogę żyć w dwóch miejscach na raz. False I say! Choć może i faktycznie miał rację: dwa miejsca to stanowczo za mało!

No tak, chyba trochę odpłynąłem w myślach. Weekend, zatem odpoczywam. Wspominam ciepłą Hiszpanię dzięki San Miguelowi. Cóż za wspaniałe piwo :)

Może już zauważyliście : od paru godzin, moja pozycja na mapie jest aktualizowana częściej. Włączyłem automatyczną aktualizację ze względu na to że mogę bardziej swobodnie korzystać z neta.

Zdjęcia :

1: Tu spałem, taki nastrój na pobudkę...
2: Parę minut po starcie, szum silnika i ten widok...
3: A89 w drodze do Clermond Fernand we Francji

piątek, 18 marca 2011

Transport branża solidnej pracy.

Plan który ustaliłem sobie wczoraj udał mi się całkowicie. Obydwa miejsca załadowane, znaczy pisząc teraz jestem cały czas pod rampą w ostatniej firmie. Nawigacja mówi mi że przejechałem 716 km w 8 godzin i 55 minut. Mam w rezerwie jeszcze godzinę jazdy której już i tak nie wykorzystam. Idę tutaj spać. Ale tydzień jeszcze nie skończony! Jutro pomykam dalej bo towar ma być we Francji na poniedziałek rano. Wykręcę krótką pauzę i w końcu trochę odpocznę.

A plan był taki. Zaczynając od początku : w czwartek zrzucałem w Portugalii. Zacząłem jechać o 3:23 am. Dlatego tak wcześnie bo do celu miałem jeszcze 500 km. Rozładunek potrwał długo bo mimo że byłem pod firmą o 10:30 to pod rampę wzięli mnie dopiero o 13:00. Nerwówka zaczęła się od momentu jak spedycja zadzwoniła i powiedziała że coś dla mnie ma tylko jest 600 km podjazdu na pusto. Popatrz, popatrz, nie tak dawno w Olsztynie był problem z 280 km na pusto a tu masz. Ale mniejsza z tym. Myślę sobie: nie ma sprawy, jak dzisiaj dużo nie ujadę to jutro i tak zdążę. Ale okazało się że są dwa miejsca załadunku i to drugie jest jeszcze 280 km dalej! 880 km w Europie w jedeń dzień pracy to niemożliwe, więc musiałem jeszcze w czwartek ilość tych kilometrów zmniejszyć. Czas pracy (15h), czyli maksymalny czas jaki może upłynąć od momentu jak zaczynam dzień, kończył mi się o 18:23. A rozładunek szedł im wyjątkowo mozolnie. Zdejmowanie opon trwa długo. Oczywiście poinformowałem spedycję o tym że jeśli dzisiaj dużo nie ujadę to o drugim miejscu możemy jutro zapomnieć. Skończyli rozładunek o 15:40 co zostawiało mi 2 godzinki i 40 min na jazdę. Ale to tak się mówi. Nigdy się nie wykorzysta czasu który się ma bo parkingi na autostradzie nie są co kilometr tylko co 30 a czasem i więcej. Jeszcze do tego korek dojazd do autostrady itd itp. Wyleciałem z tamtąd jak z procy i udało mi się stanać o 18:15 i zrobić 170km. Bardziej na styk się nie da.
Chyba to wszystko powikłane co?

Dziś wszystko szło elegancko. Na drodze było pusto, nie miałem większego problemu ze znalezieniem firm. Zresztą i tak nie miałem dużego pola do manewru bo czas jazdy miałem wyliczony. Moje doświadczenie i piąty zmysł kierowcy mi dzisiaj pomogły bo choć nawigacja nie znalazła adresu, to pod firmy zajechałem bezbłędnie.

Dzisiejszy post jest trochę zagmatwany :), jestem zmęczony wybaczcie mi.

Zapomniałem jeszcze powiedzieć że dziś zobaczyłem to co ominęło mnie wczoraj : piękne widoki w Portugalii. Jechałem rano i mgła tajemniczo przykrywała doliny. Później w Hiszpanii się rozjaśniło i słoneczko pięknie grzało :)

I na sam koniec dnia wdałem się w rozmowę z Hiszpańskim kierowcą pod rampą. W sumie to on mnie zaczepił. Bardzo ożywiony starszy facet. Buchało z niego energią i żartem. Cała akrobacja trwała aż godzinę! Rozumiałem prawie wszystko! Bluźnił jak cholera na swojego szefa, że przed kryzysem miał 3000€ i co weekend w domu a teraz ma 2200€ i po 3 tygodnie w trasie. Generalnie on gadał więcej niż ja. Gimnastykowałem się nieźle ale ostatecznie w jakiś sposób przekazywałem mu to co chciałem powiedzieć. Dużo rozumiem z hiszpańskiego i cholera jakbym pomieszkał tutaj z pół roku wiele mógłbym się nauczyć. Ahhhhhhhhh

Zdjęcia :

1: Portugalia A23
2: Hiszpania A62 przed Valladolid.
3: Hiszpania AP-1 za Burgos

czwartek, 17 marca 2011

Gonitwa trwa.

Jestem konkretnie zmęczony. Nie będę się za wiele rozpisywał. Szczegółowe sprawozdanie będzie jak już wszystko będę miał za sobą czyli jak stanę gdzieś na skrócony weekend (24h) w sobotę po południu. Dzisiaj wykorzystałem na maksa czas pracy czyli 14 godzin i 53 minuty i w tym 8 godzin i 40 minut jazdy. 7 minut później i narażałbym się na poważny mandat. Powiedzmy że wszystko odbyło się na styk, co odbija się człowiekowi na nerwy, bo jeśli popełni błąd to cena może być taka że mandat może przewyższyć pensję a jeśli nie to poważnie ją zmniejszyć. Cóż za absurd, bo zdążyć trzeba nie? A na drodze niewiadomych jest od groma. Zacząłem jazdę o 3:23 AM. Teraz czas spać, bo jutro mam jeszcze sporo kilometrów do zrobienia a miejsc załadunku aż dwa. 700km i dwa miejsca. Będę się starał ale nie wszystko zależy ode mnie.
Wjazd do Portugali był fajny. Jak to zawsze jest gdy jedzie się w nieznane. Wschód słońca mnie gonił, aż dogonił :)

Zdjęcia:

1: Tak oto przywitała mnie Portugalia.
2: Za mną Lisbona a to most na drugą stronę zatoki w kierunku Alcochete gdzie miałem rozładunek.

środa, 16 marca 2011

Jadąc dalej na południe.

Bordeaux, według planu, przeskoczyłem bezbłędnie i bez żadnej straty czasu. Według mnie najlepsze okienko do pokonania dużych miast jest między 5 a 6 rano. Lepiej niż nocą. Nocą często bywa tak że służby drogowe, korzystając z mniejszego natężenia ruchu, przeprowadzają różne naprawy i remonty dróg. Zostawiają otwarty tylko jeden pas lub całkowicie zamykają drogę co potrafi spowodować korek nie gorszy niż w godzinie szczytu. I cały przebiegły plan jaki kierowca ułożył sobie w głowie, pada. Oczywiście w takich momentach chce mi się bluźnić na cały świat. Natomiast o 5 rano nie ma już miejsca na żadne roboty, wszystko jest zwinięte a ruch samochodowy mimo ze nie mały, to cały czas jest płynny. W końcu nie wszyscy zaczynają pracę o 6 rano. Często tak robiłem w Toronto w Kanadzie i prawie zawsze mi się udawało. Zauważyłem że podobnie jest tutaj.

Są i dobre strony zasad czasu pracy kierowcy w Europie. Po 4 godzinkach jazdy musiałem stanąć na 45 minut więc co? Raz na łóżko i krótka drzemka odświeżyła mi ciało i zmysły. Do tego padało. Jak ja uwielbiam spać gdy w dach kabiny bębni równomiernie deszczyk. To najlepsza kołysanka.

Reszta dnia nie przyniosła nic ciekawego... Chociaż? Padało więc i widoki były już nie te same. Ponuro ale i tak pięknie. Na Europę mówi się po francusku : "le vieux continent" czyli stary kontynent i w Hiszpanii czuć to dość dobitnie. Gdybym nie musiał tak gonić to zjechałbym na drogę krajową która szła równolegle przy autostradzie i przemierzył parę miasteczek. A tak musiałem je podziwiać z daleka co i tak było ciekawe. Fascynuje mnie widok małych osad z domkami z czerwonymi dachami. To prawie tak jakby czas zatrzymał się parę, parenaście setek lat temu.

Na sam koniec dnia minął mnie Polak jadący właśnie z Porugalii. Ostrzegł mnie że były tam strajki kierowców i żebym uważał bo obrzucali kamieniami ciężarówki które nie chciały stanąc. Mówił że przestał na parkingu dwa dni i teraz już po wszystkim ale żebym uważał i pytał dalej. Będę zatem ostrożny. Niestety termin dostawy wymaga ode mnie tego żebym zaczął jechać o 3 rano. W Portugalię wjadę zatem przed wschodem słońca. Szkoda ale co zrobić, odbiję sobie w drodze powrotnej.

Zdjęcia :
1: 100 km przed Burgos w Hiszpanii.
2: Jadę w dobrym kieeunku! :D

wtorek, 15 marca 2011

Dzień na luzie.

Takie dni dla kierowcy są najłatwiejsze i samo przez się: najfajniejsze. Jedynym obowiązkiem jest przejechać jak najwięcej kilometrów w 9 lub 10 godzin, przestrzegając oczywiście wszystkich zasad ruchu drogowego oraz starając się przewidzieć swoje jak i błędy innych użytkowników na drodze. Jazda z minimalną dawką organizacji. Dlatego lubię dalekie trasy bo takich dni jest sporo. Nie ma żadnego stresu związanego z szukaniem adresu, czekaniem na załadunek lub rozładunek albo jeszcze użeraniem się w firmach będąc zdany na humor i kaprysy pracowników w magazynach. Właśnie w takie dni kierowca ma iluzję że jest wolny. Iluzję, no bo tak czy siak musi dojechać tam gdzie ma dojechać więc nie może sobie pozwolić na całkowite bimbanie. Ale zapomniałem :) : jazda to przyjemność :) i do tego Portugalką, ahhhhhh. W takie dni tylko kierowca jest panem i władcą swojego czasu.

Z reguły będąc własnym szefem, narzucam sobie żelazną dyscyplinę. Wykręciłem skróconą pauzę dobową, tylko 9 godzin. Mogę tak zrobić aż 3 razy w tygodniu. Stanąłem o 10pm czyli mogę ruszyć już o 7 rano. I tak się stało! Pobudka o szóstej, poranna toaleta, parę przysiadów na zewnątrz kabiny, obchód naczepy, śniadanko, kawa i punktualnie o 7:05 : WIO. Mój poranny entuzjazm został trochę ostudzony kiedy wsłuchałem się w wiadomości i dogoniła mnie myśl że ludzkość poprzez swoją postępowość często dąży do swojej własnej zguby. To co się dzieje w Japonii to masakra. Wiem że mam wejścia na mojego bloga z tego kraju i mam nadzieję że tajemniczemu widzowi z tamtej części świata nic się nie stało.

Sunąłem sobie cały dzień spokojnie przez Francję. Portugalka jest fajna. Ta droga będąc czasami nudna ma coś w sobie. Na wielu odcinkach budują 4 pasmówkę która będzie omijać wszystkie miasteczka. Za parę lat jazda tą drogą będzie tylko nostalgicznym wspomnieniem. Ale puki co trzeba korzystać! Po drodze kręciła się inspekcja drogowa, francuski odpowiednik naszego ITD i choć nie cieszyłbym się gdyby mnie zatrzymali, z chęcią bym zobaczył jak właśnie wygląda taka kontrola we Francji.

Tyle na dziś. Stoję w Barbezieux, jakieś 100km od Bordeaux. Pobudka o 3 rano i jadę dalej. Jutro postój w Hiszpanii a dostawa w Portugalii w południe w czwartek. Mam zamiar być punktualnie!

Dołączam parę zdjęć. Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie klikając na reklamy. Pokryje to koszty roamingu danych bez problemu :). Jeden raz dziennie wystarczy :) Nie wiem czy klikając parę razy z tego samego ip daje jakieś skutki więc nie chcę nikogo wprowadzać w błąd.

Zdjęcia:
1: Zadowolony kierowca w czapeczce : prezent od serwisu Dafa w Rzgowie
2: Coś w tej drodze jest.
3: Miasteczko Chabanais na N141 : ciasno co?

poniedziałek, 14 marca 2011

Zapowiada się ciekawy tydzień.

Jestem już pod rampą, z naczepy dochodzą mnie odgłosy pracowników i co chwila buja kabiną. Załadunek w trakcie. Czech który przyszedł i powiedział gdzie mam się wycofać, spojrzał na kartkę i mówi : Porugalia co ? Ciepło Ci będzie. No a jakże! Polecę słynną Portugalką we Francji, będzie ciekawie.

Co do napstępnego filmu jest już w produkcji. Sądzę że nagrałem wystarczająco materiału żeby coś sklecić. W dordze do Portugalii też będę kręcił.

Na sam koniec dodam że dalej nie mam aktywnego roamingu danych w Erze mimo że wyszło nowe oprogramowanie do mojego telefonu. Ale już rozwiązałęm tem problem, bo skorzystałem z pakietów jakie oferuje mi mój operator w Kanadzie. Wykupiłem całe 25MB za zawrotną sumę 100$ co wychodzi jakieś 5 dolców za mega. Cena tańsza niż w Erze bo mimo że reklamują się że jest 1MB za 8 pln to wjeżdżając do Niemiec dostaję smsa z cennikiem i wychodzi 9pln za 250KB. Z tymi operatorami po prostu nie mogę. No ale cóż zrobić. Moja pozycja nie będzie akutalizowana na żywo, tylko po prostu zrobię to na koniec każdego dnia. Jakiegoś posta też walnę od czasu :)

I to chyba wszystko :)

Lecimyyyyyyyyyy, na Portugalię!

niedziela, 13 marca 2011

Szybki tydzień w szybkim tempie po kraju.

Zacznijmy od wtorku 08.03.2011.

Równo o godzinie 6:30 włożyłem kartę do tachografu, wypiąłem ciągnik i udałęm się do Rzgowa gdzie znajduje się dealer Dafa. Jazda samym koniem jest niezłą frajdą. Największą z nich jest jak stoję na czerwonym świetle i widzę w lusterku jak wszystkie samochody osobowe uciekają na pas obok, bo myślą że będę mozolnie startował. A tu masz, ruszam jak strzała i ku ich wielkiemu zdziwieniu, ciężko im jest mnie dogonić. Cóż, 460 koni jak nie muszą pracować żeby ciągnąc towar mogą być użyte w inny sposób ;) Na serwisie nudy, mechanicy wymienili pompy od paliwa, jakieś czujniki temperatur spalin przed i za katalizatorem i cały ten proces zajął im 6 godzin. Teraz auto ma podobno mniej palić i nie kopcić na niebiesko.

W środę zaczęła się prawdziwa praca : zrobiłem dwie krajówki i co się z tym wiąże w bardzo szybkim tempie.
Załadunek tekturą w Strykowie o siedemnastej i rozładunek nazajtrz o 8 rano w Goleniowie niedaleko Szczcina. 450 km. Niby bagatelka ale biorąc pod uwagę fakt że tylko 50% drogi wykonałem autostradą można to nazwać solidną pracą. Ładować skończyłem się dość szybko, ruszyłem około 20:00. Dojechałem na miejsce o 3 nad ranem... . Jazda przez Polskę w nocy ma swój urok. Jest płynna, bez większych utrudnień co pozwala trzepać kilometry. Ruch na drogach jest minimalny, trzeba jedynie dobrze wytrzeszczać oczy na rowerzystów, szczególnie w godzinach między 4 a 6 rano. Co mądrzejszy z nich zakłada kamizelkę odblaskową, ale już parę razy zdarzyło mi się tak że z nikąd po mojej prawie stronie zjawił się ktoś z nikąd... ... ...

Według nawigacji szczęśliwie dotarłem na ulicę gdzie była moja docelowa firma. Nie chciało mi się już szukać dalej, więc stanąłem na pierwszym lepszym miejscu które wydawało mi się bezpieczne. Trafiło się że akurat stanąłem pod piekarnią. Mówię sobie : ktoś tam musi być więc pójdę i zaciągnę jezyka. Byłem ciekawy czy owa firma do której jadę naprawdę znajduje się na tej ulicy. Otworzyła mi bardzo miła Pani, trochę zmęczona, i grzecznie wytłumaczyła że wystarczy że przejadę 200 metrów dalej i znajdę się tam gdzie chcę.
-Ale niech Pan tu śpi, tam dalej nie ma gdzie zaparkować, chłopaki właśnie tak robią że tutaj stają i idą spać, a rano jak otworzą bramę jadą się rozładować.
Od tej Pani promieniowało życzliwością. Sądzę że ludzie pracy są sobie przychylni i mili. Ucieszyłem się, serdecznie podziękowałem, no i raz, polazłem spać.

Znów budzik, tym razem nie byłem lepszy tylko on mnie wyrywał ze snu. Szlag. 7:30, no dobra trzeba się ruszać. Śniadanie zrobię sobie podczas rozładunku. Tylko taki mały szczegół...pauza jeszcze nie skończona. Zaledwie 4 godzinki mi się nakręciło... i co teraz ? I to jest absurd. Nie móc przestawić auta o 200 metrów, co ja mówię o centymetr bo pauza zostanie przerwana. Zrobiłem to co trzeba i założyłem ten pieprzony magnes bo przecież absurdem będzie jeśli podjadę za 5 godzin. Raz że może już się nazbierać tyle aut że dziś mnie nie rozłądują, a dwa że nie uda mi się zdążyć na załadunek który mam w ten sam dzień ciut później. I tutaj wychodzi zderzenie z rzeczywistością beznadziejnych praw. Gdybym miał wypadek i udowodnią mi że oszukałem tacho i założyłem magnes to kto myślicie za to zapłaci i pójdzie siedzieć? Dyspozytor? Spedycja? Właściciel? W tym interesie wszyscy sobie obmywają ręce i większość odpowiedzialności spada głównie na kierowcę : przecież zawsze może odmówić racja ? Wywierają nad nim presję, żeby zdążył, dają terminy które są albo na styk albo niemożliwe i jak głupek pojedzie to jasne, cieszą się. Według ich planu wszystko się dograło. Znów trochę się unoszę. W sumie rozładunek trwał 5 godzin, więc luz :).

Później króciutki podjazd pod inną firmę w Stargardzie Szczecińskim. Musiałem się stawić na godzinę 16 i bardzo się zdziwiłem podjeżdżając na miejsce o 14 że od razu wskazali mi rampę. Mało tego : zaczeli ładować 20 minut później o skończyli o 15:30! Wszystko zależy od tego na kogo się trafi nie ?

I tyle. Ruszyłem o 16:00 i byłem w Mszczonowie pod Warszawą godzinę po północy. Wszystko fajnie, wszystko w szybkim tempie, ale nie lubie jak ktoś mnie robi w balona. No bo jak można to nazwać ? 2 dni zasuwania o różnych porach dnia po kraju i jako wynagrodzenie otrzymujemy 23pln za dobę?. HALO! Lubię pracować, lubię pracować ciężko, ciągnę z tego czasami satysfakcję. Pozwala mi to zapomnieć o wielu rzeczach, ale wyzysku, bezwstydnego wyzysku nie cierpię. Uniosłem się po raz kolejny. To przejściowe... przypominam sobie że nie robię tego dla kasy tylko dla przygody i staram się być jak najbardziej rzetelny ale to też ma swoje granice.
Później wszystko bardzo szybko się potoczyło. O 8:30 telefon ze spedycji : że jakiś kierowca nie da rady dojechać, odsunąłem ucho od słuchawki: po co mam słuchać kłamstw. Nie zależy mi na weekenach w domu. Nie mam dzieci, żony ani dziewczyny więc jestem totalnie wolny. Raz na jakiś czas potrzebuję czasu dla siebie żeby dopełniać swoją osobowość ale kiedy usłyszałem słowo Portugalia... nie musiałem zastanawiać się zbyt wiele : IT'S A GO.

No i cóż. Znów goszczę w Republice Czeskiej, przyjechałem tutaj z Poznania. W poniedziałek rano znów rozładunek w tym samym miejscu ale załadudek będzie piękny :). Spojrzę sobie na dokument przewozowy czyli w CMRkę i zobaczę słowo  : PORTUGALIA. No szlag, tam mnie jeszcze nie było...ale bedę :D Kocham i nienawidzę transport.

Załadunek tektury w Strykowie (PL)


Krajobraz miejsca gdzie spędzam weekend.
To tam gdzie korporacje magazynują swoje dobra żeby lepiej z Was zdzierać.




No i nie jestem sam. Są i kierowcy z Miratrans i z innych firm.


No, no, no ! Scania na próbie w Miratrans. To już coś!



piątek, 11 marca 2011

Brak mi tchu.

Ale lubię to! Sunę w obecnej chwili po A2 na zachód do Poznania na załadunek. Tak, tak załadunek. Z weekendu w domu nici, wiedziałem o tym jak tylko odezwał się telefon służbowy rano. Ostatnie dwa dni były przebojowe, opowiem o nich w wpisie jutro lub pojutrze. Dziś ładuję znowu do Boru do Czech ale z tamtąd moi drodzy polecę do Portugalii. Tak! Jeszcze tam nie byłem tym bardziej poziom adrenaliny i radości rośnie! No i nie ma to jak jazda na południe : ciepełko!

Wysłane z iPhone'a

wtorek, 8 marca 2011

Znów trochę wspomnień.

Siedzę w domu i myślę sobie o różnych miejscach w których już byłem. Zawsze tak mam jak siedzę dłużej w jednej okolicy. Dziś nie wiem czemu chodzi mi po głowie Nowa Funlandia w Kanadzie. Tak sobie pomyślę, to nie byłem już tam ho ho ho... od ponad czterech lat. W nawiasie najwyższy czas to zmienić : zawsze muszę wracać w miejsca w których już byłem.




Tym sposobem więc pozwolę sobie trochę powspominać w wolnym czasie i zapraszam Was do odkrycia tej pięknej wyspy gdzie liczba mieszkańców jest równa liczby łosiów: około pól miliona osobowników.





Udałem tam się pierwszy raz mając zaledwie rok doświadczenia jazdy na truckach. Troche hardocorowo, bo pogoda potrafi tam być bardzo kapryśna, nawet późną wiosną.








Cóż. Zacznijmy od początku. Newfoundland to wyspa i żeby się na nią dostać trzeba płynąć aż sześć godzin promem z miejscowości North Sidney w Nowej Szkocji do Port-aux-Basques w Nowej Funlandii.







Na wyspę oczywiście płyniemy promem. Wygląda tu trochę pusto, grzałem jak głupi żeby być jednym z pierwszych bo w czasie jak jeździłem prom działał na zasadzie : first come, first served czyli kto pierwszy ten lepszy. Nie było rezerwacji i zawsze była gonitwa. W zależności od dnia były od jednego do trzech rejsów. Latem ze względu na turystów było ich więcej ale wtedy osobówki, jak zwykle miały pierszeństwo.




Wjazd na prom i już zaparkowany dumny z samego siebie że na styk potrafiłem dostosować się do wskazówek ustawiających mnie pracowników Atlantic Marine.







Ładowanie na prom wszystkich uczestników wycieczki trwa około godzinki, no może półtorej. Zależy na jaki statek się trafiało. W czasie kiedy pływałem z nimi mieli 3 statki, sądzę że teraz sprawa się rozwinęła.


Sam rejs jest nudny. Każdemu kierowcy trucka przypada w cenie kuszetka którą dzieli z trzema innymi kierowcami. Nie zawsze łatwo jest się wyspać ale jak trzeba to trzeba. Głównie płynąłem w nocy, dlatego uważałem rejs jako nudny. Za to zawsze byłem pierwszym który wyskakiwał z kajuty i zasuwał patrzeć jak wschodzi słońce. Pierwszy raz płynąłem pod koniec kwietnia. Na wodzie były jeszcze kawałki lodu. Coś wspaniałego.




I w taki sposób, wśród krzyków mew wita mnie poraz pierwszy Nowa Funlandia  : Wschód słońca. Przychodzi ono ze strony tętniącej życiem Europy. Nową Funlandię i Wyspy Brytyjskie dzieli zaledwie 4 i pół godziny różnicy czasowej.

















Taki widok mamy  dziesięc minut od momentu zjazdu z promu. Jest tylko jedna główna droga przez całą wyspę i prowadzi ona do stolicy : St John's. Długość : około 900 km i pokonuje ją się bez większego wysiłku w dziewięc godzin czystej jazdy i to truckiem. Większość drogi to pustkowia, lasy i jeziora. Kiedyś wziąłem ze sobą pracownika promu który mieszkał właśnie w stolicy i opowiadał że jeśli zabraknie mi wody, wystarczy że zatrzymam się przy obojętnie jakim jeziorze i mogę sobie jej nabrać bez obawy. Wszystko tutaj jest czyste i niezanieczyszczone. Ludzkość jeszcze nie zdążyła wyrządzić większych szkód środowisku na tym skrawku ziemi.




Zdjęcia z drogi  do St John's, NL




i na sam konieck stolica oraz Atlantyk nad który się udałem.

gdzieś tam daleko starałem się wypatrzeć Europę :)

Tyle wspomnień. Wracając do rzeczywistości to jutro wyjazd w Polskę. Do końca tygodnia będę się kręcił po kraju. Czemu nie ! Ze Strykowa w okolice Szczecina a na piątek do samej Warszawy, no może ciut obok. I kto wie ! Może kolejny weekend w domu :)

A, i jeszcze jedno. Zostałem zaproszony do udzielenia wywiadu na stronie www.tircenter.eu. Oto i link do niego : http://www.tircenter.eu/wywiad-rafal-swiatowy-kierowca-ciezarowki

poniedziałek, 7 marca 2011

Nie zawsze jest fajnie.

Więc jestem sobie w domu od soboty rano. Całkiem nieźle. Odpoczywam, gimnastykuję, w odpowiedniej kolejności, ciało na basenie, wątrobę z przyjacielem i na koniec załatwiam małe sprawy. A no i dużą część pierwszego dnia spędziłem na rozgrzewaniu mieszkania w którym przebywam. Tak, tutaj jeszcze pali się w piecu więc trochę czasu zajmuje wprowadzenie ciepła w ściany które stoją już i patrzą na świat od ponad dwustu lat.

W ogóle to w piątek w Olszytnie było niezłe zamieszanie. Właśnie w tych momentach kierowca potrafi bardzo dobrze odczuć że jest tylko przyrządem, narzędziem do robienia kasy i jak bardzo kogokolwiek obchodzi że on też ma życie osobiste i niecierpi być w zawieszeniu i niepewności. W sumie nie jestem osobą która narzeka na swój los mając za sobą niezłe przejścia w życiu ale oczekując przez 6 godzin decyzji zacząłem tracić cierpliwość.

Jak już wspominałem wcześniej, mój Daf ma iść do dealera bo coś jest z nim nie tak. Kopci na niebiesko i spala od groma paliwa (miałem ponad 270 litrów przepału hahahahah). Jest już umówiony na wtorek o godzinie ósmej. Oczywiście muszę zjechać na bazę bo dealer Dafa do którego mam się udać jest w Rzgowie a nie w Olsztynie. No i tutaj zaczynają się przeboje. Myślę sobie, będzie elegancko, rozładuję się o 11, będą mi szukać jakiejś krajówki w kierunku Łodzi, a jak nie znajdą no to ostatecznie puszczą mnie na pusto. Nie tak to działa. Okazuje się że 260 km na pusto w Polsce to straszny koszt dla firmy, wręcz astronomiczny. Przypominają mi się czasy kiedy to na pusto z Vancouver sunąłem około 1800km do Kaliforni i było dobrze. No ale dobra, spedycja wpadła na wspaniały pomysł, dość często zresztą stosowany, żeby postawić auto na parkingu strzeżonym i zabrania się z innym kierowcą na weekend do domu. Później miałbym wrócić do Olsztyna w poniedziałek i od nowa by mi szukali krajówki. Tylko co z tym serwisem? Dwie rozmowy ze spedytorką nie dały skutku, nie docierało do niej, czy może nie chciała żeby dotarło, że auto musi być we wtorek na serwisie. Miała tylko w głowie 260 km to za dużo na pusto. Ostatnia rozmowa skończyła się tak że odłożyła mi słuchawkę a ja wcale nie byłem niemiły. No co to to nie! I tak czas leci, zbliża się siedemnasta a ja dalej nie wiem co mam robić. Czy spędzam week end w Olsztynie, czy jadę z innym kierowcą. Żadna opcja mi nie przyszkadzała tylko chciałem do cholery wiedzieć. W końcu wykonałem telefon do dyrektora i on podjął decyzję żebym jechał na pusto. Domyślam się że w takiej sytuacji nie jednemu kierowcy ciśnienie idzie do góry. Tak więc widzicie, gdyby nie auto które musi iść na serwis, to przesiedziałbym sobie weekend w Olsztynie będąc 260km od domu. W sumie zaczynam rozumieć jak to działa. Do domu kierowca idzie jak się uda. Weekend w domu to już chyba musi być wyczyn. Auto nie może stać, auto musi jechać. Auto może tylko stać na weekend gdzieś za granicą. Nie wiem czemu tak jest ale jak jest się blisko domu, ładunki jakby spadają z nieba. Nie da rady żeby auto stało na bazie dłużej niż dzień bo już coś dla niego jest. Powiem szczerze że przyzwyczaiłem się do pracy po 10 , 11 dni w trasie i później 3 lub 4 dni w domu ale z tego co widzę w polskich firmach będzie o to ciężko. Tyle smutków.

Jutro rano zaprowadzam Dafika na serwis, i może będzie tak że będą go naprawiać z 2, 3 dni. Sądzę że głowica będzie do wymiany, bo wcześniej wymienili uszczelkę, a auto jak kopciło na niebiesko tak kopci. Więc taka naprawa musi potrwać :)

Na sam koniec tego dziwnego postu pozwolę sobie zrobić parę uwag. Znalazło się parę komentarzy na temat mojej ortografii i błedów jakie robię. Są one mile widziane, w ten sposób będę ćwiczył dalej poprawne pisanie w języku ojczystym. Zdaję sobie całkowicie sprawę że walę byki. Największe problemy i to już od podstawówki mam z przecinkami. Staram się jak mogę ale uwierzcie mi nie jestem nikim innym tylko zwykłym kierowcą który skończył 6 klas podstawówki w Polsce. Do tego moje zdania czasami mogą być dziwnie skonstruowane bo w głowie siedzi mi gramatyka francuska i w mniejszym stopniu angielska również.

Dostaję również dużo zaproszeń do grona znajomych na Facebooku. Przykro mi, Facebook to dla mnie bardzo prywatna sprawa zarezerwowana dla ludzi z którymi mam prawdziwe stosunki towarzyskie więc na większość nie odpowiadam.

A więc proszę o wyrozumiałość :)

czwartek, 3 marca 2011

Powrót do kraju.

Budzik odzywa się o 2:15 rano. Zirytowany, szukam go nerwowo. Nie spię już od piętnastu minut i szykuję sobie śniadanie. Prawie zawsze budzę się przed budzikiem i najczęściej właśnie tak jest że wkurzam się niby to na alarm ale bardziej sam na siebie że go za wczasu nie wyłączyłem. Poczucie obowiązku wyrobiło we mnie wewnętrzny zegarek.

... 2 dni wcześniej przy załadunku towaru który ciągnę do Polski.

Dostałem go z przedmieść Bordeaux, Bassens we Francji do Olsztyna. Guma na oponki do fabryki Michelina. W tym miejscu już ładowałem parę ładnych razy i podjeżdżając tam ponownie po dwóch latach wpadłem w stan pewności i lekkiej zadumy. Ciekaw byłem czy spotkam te same twarze i ciekaw byłem czy w ogóle będę sam je pamiętał. Wchodząc na spedycję miałem już gotową Cmr-kę, oczywiście podpisaną. Denerwuje mnie to cholernie że niektóre firmy, przed załadunkiem, żądają dokument Cmr już podpisany. Mam zwyczaj czytać to co podpisuję a nie podpisywać puste pola. Jak narazie nie trafiłem na oszustwo, na szczęście, bo zawsze, jeśli to możliwe, liczę towar. Wchodząc na spedycję w miejscu wysyłki poczułem jakbym cofnął się w czasie. Nic się nie zmieniło : obsłużył mnie ten sam bardzo schludny facet o poważnej minie, tłumacząc mi po angielsku, z tragicznym francuskim akcentem, gdzie jest rampa pod którą mam się wycofać.
Chyba nie zauważył że mówiłem do niego po francusku. Właśnie tak wygląda monotonny świat. Codziennie ta sama praca, codziennie to samo i w pewnym momencie ludzie gubią poczucie rzeczywistości. Guma ładowana we wtorek rano i mająca być około 2500 km dalej w piątek na 11am.
Nie wiem czy Michelin pracuje w trybie JUST IN TIME ale powiedzmy że termin dostawy nie daje dużego pola do manewru. ( Just in time to koncepcja która używa samochody ciężarowe jako magazyny... Utrzymanie magazynu jest kosztowne i wiele firm wykorzystuje firmy transportowe jako mobilne magazyny. Fabryka ma z góry ustalone kiedy towar jest jej potrzebny i biada przewoźnikowi który sprawę zawali).

Stąd też właśnie mając dość małe okienko nie ociągałem się z jazdą tylko wstawałem o różnych porach dnia, kręcąc pauzy tylko takie jakie wymaga prawo po to żeby jak najszybciej znaleść się w Polsce. W razie jakiejś awarii, korku czy cholera jeszcze wie czego miałbym pole do manewru.

I tym sposobem stoję sobie za Gnieznem, mam 280 km do celu a mógłbym już z tąd ruszać o północy ;). Nie zrobię tego :p. Zacznę o 4 rano, dojadę najpóźniej o 9 chodź sądzę że wcześniej ale lepiej być ostrożnym. Później najprawdopodobniej week end w domu bo Daf którym jeżdżę ma małe problemy : kopci czasami na niebiesko więc muszę wracać na bazę. No nie będę się skarżył :D

Wjazd do Polski był wzruszający, nie wiem, zawsze tak jest. Człowiekowi robi się lżej, weselej. No i trafiłem na tłusty czwartek :D

Zdjęcia :
1,2 : Rozładunek stali w Homburgu DE
3 : Spotkanie francuskiego kierowcy który lubi Québec :) to jego Daf i o dziwo quebecka rejestracja za szybą! Świat jest MALUTKI!