czwartek, 30 czerwca 2011

Czas odpocząć.

Od paru lat decyzje które wpływają na moje życie podejmuję na spontanie. Ta którą podjąłem przed wczoraj w związku z zakończeniem współpracy z Miratransem również można zaliczyć do tego zbioru. Wiem, wiem, nie zachowałem się najstosowniej w oczach mojego pracodawcy, bo ustnie umawialiśmy się na pracę do początku września, ale cóż. Wszystko robię według prawa i w mojej umowie mam dwa tygodnie żeby się z niej wycofać. W końcu jestem wolnym człowiekiem, nie? Powiem Wam że w Kanadzie byłem naocznym świadkiem stylów w jakim kierowcy rzucali pracę. Kluczyki na stół szefa albo właściciela, do tego wiązanka bardzo kolorowych słów, czasami nawet dochodziło do rękoczynów, bez jaj. Niektórzy pracodawcy też potrafią unieść się i to nieźle! Doświadczyłem tego na własnej skórze w Montrealu.

Była taka jedna firma w moim przypadku, ATI (Ajit Transport Inc) która była jedną z najgorszych w jakich pracowałem. Spędziłem w niej dokładnie 4 miesiące ale jak zobaczyłem że kantują na wypłatach szybko zwinąłem manatki. Gdy dowiedział się o tym szef (hindus) i gdy spotkał mnie przy wyjściu gdy odbierałem ostatni czek, spienił się jak pies. Mówi mi że on mi daje pracę a ja jego tak traktuję, że odchodzę bez zapowiedzi i że do czego to podobne! Na to ja że gdyby płacił co obiecał mogłoby być inaczej. Co z tego że jeździłem u niego jak wariat po całej Ameryce (co nie było aż tak złe) żeby zapomnieć o wszystkim z nadzieją że chociaż zarobię jakąś lepszą kasę, gdy na końcu wszystko okazywało się złudzeniem. Przynajmniej w transporcie znam moją wartość i zaciągnąłem go przed sąd pracy. Niestety, po długim czasie odzyskałem tylko część dolarów, które mi wisiał, ale odzyskałem za to odrobinę honoru, którego wtedy ogromnie potrzebowałem.

Tu, w Miratransie wszystko pod względem płac i pracy było OK bez żadnej większej rewelacji, wiadomo: polska firma z coraz większą ilością aut. Co wpłynęło zatem na moją decyzję? Na spontanie trudno to określić. Najbardziej chyba zaczęły mi się dłużyć weekendy i styl pracy w uni europejskiej. Do tego nie ukrywam że objechałem już prawie całą zachodnią Europę i powoli zaczęło mi brakować wyzwania. Owszem, dalej jest fajnie pojechać na Hiszpanię lub do Francji, ale droga powoli zaczyna się robić monotonna. No i prawie cały czas te same miejsca. Cóż, dość! Czas na wakacje, takie prawdziwe, dwu lub trzy miesięczne. Kasy odłożyłem wystarczająco więc czas ją zacząć wydawać.

Ale jak narazie zacznę od zjechania do Polski, bo utknąłem dzisiaj na zagłębiu w Niemczech. Wszystko szło rewelacyjnie do momentu załadunku. Usłyszałem słowa: jutro 8 rano. Do kitu, ale cóż. Załaduję z samego rana i dojadę gdzie dojadę dopóki nie zaczną się zakazy jazdy. Sytuacja jest beznadziejna bo jestem osaczony zakazami z każdej strony. W PL w piątek od 18:00 do 22:00 i w sobotę od 8:00 do 14:00. I teraz w zależności od tego jak będzie wyglądała jazda przez ukochane A2 przez Niemcy i w ogóle o której stąd wyjadę dotrę do domu albo w sobotę rano albo w sobotę po południu.

Zobaczymy!

Wysłane z iPhone'a

wtorek, 28 czerwca 2011

Nieciekawe i długie weekendy.

Choć ten ostatni nie był aż taki zły. Spędziłem go na stacji CEPSA (na tych stacjach jest WIFI za friko :) ) czy coś takiego w Hiszpani niedaleko miasta Valladolid. Myślełem że się zrobię w balona, bo chciałem podjechać jak najbliżej firmy pod którą widziałem że nie ma parkingu. I tym sposobem zajeżdżając na malutką stację paliw przy autostradzie z parkingiem na góra 8 ciężarówek, zobaczyłem że będę tutaj zupełnie sam! Do tego stacja zamykana jest na noc, dramat! Wiadomo, lepiej jak chociaż stoi jakiś obcokrajowiec, ale samemu na pustej stacji? Szukać dalej parkingu już też za bardzo mogłem, bo był najwyższy czas żeby zacząć kręcić pauzę która miała i w tym tygodniu trwać 45 godzin. 3 godzinki później na szczęście podjechało auto i do tego na polskich blachach. W moich oczach spędziłem weekend z prawdziwym szoferem. Jeździ już od wielu lat i nie jedno widział i przeżył. Wiadomo, wypiliśmy trochę piwa razem, ale nie było hardcorowo. Zresztą był taki upał że pić coś innego niż lodowate piwko byłoby niebezpieczne. I tak spędziliśmy czas to na rozmowie to na odpoczywniu we własnych kabinach. W wolnych chwilach wymyśliłem sobie zajęcie i zrobiłem generalne porządki sprzętu w skrzyniach na naczepie.


Ale wracając do nudnych weekendów. Wiem, że sam zgodziłem się na taki styl pracy i byłem całkiem świadomy tego że będę spędzał bardzo dużo czasu za domem. Wiedziałem że robię to tylko TYMCZASOWO. Ale i tak mam dość. Do tego stopnia że jak wrócę zastanawiam się czy nie zrobić sobie wolnego już miesiąc wcześniej i skorzystać trochę z lata. Mówie Wam, bardzo podziwiam kierowców którzy pracują w zagranicznych firmach typu VOS lub CHRISMAR i jeżdżą po zachodzie po 4-5 tygodni. Już nie będę wspominał o Conserwach (tak się mówi na kierowców którzy jeżdżą dla firmy włoskiej o takiej nazwie) którzy podobno tylko zjeżdżają do domów na święta albo jak kierowca posmaruje spedytorowi żeby dał mu kurs do Polski. Takie biwakowanie w trasie może i jest fajne ale na dłuższą metę może poważnie wpłynąć na psychikę człowieka. Po prostu przez te 45 godzin człowiek może się bardziej zmęczyć psychicznie niż odpocząć fizycznie, a wiadomo jedno i drugie jest połączone. Gdyby ta pauza trwała tak jak w USA 36 godzin, i nie byłoby tych chorych zakazów praca w Europie mogłaby być o wiele ciekawsza. To mój punkt widzenia. I przypominam poraz ponowny : ja nie mam rodziny ani dzieci. Nie mogę sobie wyobrazić co czują tacy kierowcy którzy muszą gnić na parkingach zamiast być z rodziną.

No cóż. Teraz już czuję się lepiej po dołującym choć spokojnym weekendzie. Bo zacząłem jechać i wszystko zaczęło inaczej wyglądać. Mam ładunek do Niemiec i podobno już coś nagrane dalej do PL. Jadąc będę myślał czy brać wolne czy po prostu wypowiedzieć umowę, ale najlepiej byłoby gdyby w końcu Dragonfly zawdzwonił. Wtedy nie musiałbym się zastanawiać :) Przez parę dni miałem problem z internetem w telefonie ale teraz już jest wszystko naprawione, więc pozycja na mapie znów jest aktualizowana.


SZEROKOŚĆI !

środa, 22 czerwca 2011

Portugalia, encore.

Ależ łatwa jest ta trasa na południe! W Portugali zawitam dopiero drugi raz w moim życiu, ale ten szlak na południowy-zachód Europy utrwala mi się w pamięci po raz czwarty w tym roku, a ogółem już chyba z dziesiąty. Co mam na myśli przez łatwa trasę: wiem dokładnie jak sobie wszystko zaplanować. Mam już obcykane punkty zaopatrzeniowe i nie tylko chodzi mi o paliwo dla mojego Dafa. Czesto gdy jest się dłużej w trasie brakuje, nam kierowcom, świeżych arytułów spożywczych. A wjechać w miasto i stanąć gdzieś pod sklepem siedemnastometrowym składem nie jest proste. Raz, że takim sprzętem nie jest łatwo zawrócić, a dwa, że nie wszędzie wolno nam wjechać. Najlepiej pasują nam Lidle lub Aldiki gdyż znajdują się w miejsach ogólnie dostępnych dla ciężarówek, choć zaznaczam: nie zawsze. Owszem, niektóre rzeczy można kupić na stacjach przy autostradach ale ceny są tak zawrotne że szkoda gadać. Nie zapominajmy że mimo że bujamy się po całej unii, to zarabiamy złotówki.

Jadę do tego w to samo miejsce na rozładunek pod Lizboną, więc stres szukania firmy odpada totalnie. Na luzie, spokojnie i do tego mam tyle czasu że nie wiem co mam z nim robić. Muszę rozkładać jazdę tak żeby jej starczyło na wszystkie dni! I tak mozolnym tempem dotarłem do celu dzień wcześniej (nawet dwa, bo mam być w piątek rano a ja dziś w środę mam już tylko 200km do mety). Oczywiście że spróbuję się rozładować. Mam spokojniejszy sen gdy na naczepie za mną nie muszę niczego pilnować. Zauważyłem że sen mam bardzo czujny! Natrętne brzęczenie komarzycy powoduje że otwierają mi się ślepia. I każda jedna sromotnie ginie! :D

Tak na serio, zaczynało mi się robić ciasno w Europie kręcąc się po Belgii, Francji i Niemczech. Tu, na południu znów poczułem przestrzeń i płuca mojej wyobraźni nareszcie zaciągnęły się gorącym powietrzem wolności. To jest to!

Zdjęcia :
1. N-1 w Hiszpani przed miasteczkiem Pancobro (celowo zjechałem z autostrady dla tego widoku)
2. Na granicy Hiszpanii i Portugalii
3. Widoczek jaki mam w obecnej chwili pauzując 200km przed Lisboną

sobota, 18 czerwca 2011

Nieciekawe ładunki

Bo jest wiele różnych ładunków. Można je podzielić na kategorie. Lekkie, ciężkie, ciekawe, cuchnące, chodliwe itd itp. Są też takie które ładuje się w mgnieniu oka albo te do których trzeba rozebrać dwa boki plandeki i do tego jeszcze unieść dach. W sumie ten sam ładunek może być fajny w danej chwili a niebezpieczny w innej. Na przykład lekki ładunek jest piękną sprawą latem, gdyż jazda nie będzie bardzo męcząca, szczególnie gdy mamy do pokonania wiele pasemek gór. Zimą natomiast jest bardzo nieciekawy bo jadąc z takim czymś, przyczepność jest beznadziejna i bardzo łatwo utknąć w małej zaspie.

I właśnie we wtorek zeszłego tygodnia dostałem jeden z tych ładunków, które zaliczam do bardzo nieciekawych. Ciężar nie aż tak bardzo mi przyszkadzał (równo 24 tony) co forma. Rolki papieru wysokie aż pod sam sufit. Było ich tylko osiem i każda ważyła po 3 tony. Już nie pierwszy raz wiozę papier i targałem wszystkie jego rozmiary, ale zawsze robiłem to w izotermie. Rolki papieru były umiejętnie rozłożone i opierały się jedna o drugą i o ścianę. A tu? Na plandece? Wózkowy postawił mi je na środku plandeki i jazda. Z przerażeniem patrzyłem jak stawia pierwszą 2 metry od ściany z przodu. No ale niestety tak musiał, żeby ciężar był dobrze rozłożony na wszystkie ośki pojazdu. Ładowałem w Niemczech i oczywiście dostałem instrukcje ile pasów na każdą rolkę mam dać żeby zabezpieczyć towar. Wózkowy, Rosjanin, poinformował mnie że na pierwszą rolkę mam dać dwa a później, na pozostałe, już tylko jeden. Bardzo mi to nie pasowało bo w głowie cały czas miałem polskie warunki jazdy i chaos jaki na nich panuje. Ile razy osobówki wyprzedzają jak zające sznur samochodów i bezczelnie hamują mi pod maską. Ich nie interesuje co ja wiozę. Wkurza ich tylko fakt że trzymam bezpieczny dystans między autem przede mną i niestety daje im to okazję żeby skakać jak głupie zyskując co najwięcej parę minut. Ściąłem się z taką osobówką na radio CB. Spytałem go co mu to dało że mnie wyprzedził jak przed nim jest sznur innych samochodów i zmusił mnie do hamowania. Na co on cwaniak : a bo ja nie lubię jeździć za dużymi. Ironicznie zwróciłem mu uwagę że teraz też jedzie za ciężarówką a przed nią jest jeszcze ich ze dwadzieścia i każdy sobie jedzie spokojnie wężykiem. Powiedziałem mu jeszcze że kiedyś się przejedzie na tym bo mu taka ciężarówka skasuje auto i poczuje jak szybko hamuje skład który waży 40 ton na własnej skórze. Na co on: wtedy to będę miał to w dupie, bo to Ty mi wjedziesz w tył i to będzie Twoja wina. Zrozumiałem że rozmowa z nim nie ma dalszego sensu. Przygłupów na naszych drogach nie brakuje, zarówno jak i za kierownicą aut osobowych i ciężarowych. Mniejsza z tym. Będąc fachowcami musimy się z tym liczyć i często a nawet zawsze musimy myśleć nie tylko o swojej jeździe ale także o jeździe innych.

Ale wracając do moich rolek papieru. Pierwszą spiąłem trzema pasami, kolejne dwie, dwoma. Środkowe tylko jedym i ostatnie dwie, dwoma. Oczywiście pod rolkami umieściłem maty anty-poślizgowe i na górze użyłem kątowników. I tak dalej kręciłem głową. Wiedziałem że z tym badziewiem nie ma żartów. Te pasy może solidnie wyglądają, ale przy bardzo gwałtownym hamowaniu w razie gdyby pękły, to pierwsza rolka papieru zmiażdża kabinę a reszta rozwali się na boki.
Więc jechałem z tym jak z jajkiem. Ze względu na wysokość rolek, środek ciężkości był o wiele wyżej więc na zakrętach też o tym trzeba pamiętać. Aż do przesady.

Oczywiście termin ładunku również był napięty. Spedycja, która sprzedała Mirze ten ładunek wymyśliła sobie że jak podjadę o 15 we wtorek na załadunek to będę pod Warszawą w czwartek przed południem, czyli 1300km dalej. Nie wzięli pod uwagę faktu że byłem siódmy w kolejce i że po sześciu godzinnym załadunku skończył mi się czas pracy i poszedłem grzecznie spać. I tak zdążyłem, bo ja nie lubię się spóźniać. Wiedziałem że jak mi wyjdzie to dostanę fajny ładunek dalej. Wymagało to jednak poświęcenia z mojej strony typu pobudki o 2am i gnania po polskich drogach krajowych w nocy. W sumie to najlepszy czas bo nie ma korków i jadą sami poważni kierowcy. :D Pod zakład podjechałem o 10 rano.

Teraz natomiast jestem na wakacjach bo jadę do Portugali. Mam przed sobą 4 dni spokojnej jazdy i odpocznę sobie po tych wszystkich przebojowych przerzutach. A jak wrócę biorę zasłużony wolny czas. Minimum półtora tygodnia!

wtorek, 14 czerwca 2011

Różne typy kierowców.

W każdej branży i na całym świecie spotykamy różnych ludzi. Ponieważ większość mojego życia od 8 lat spędziłem za kółkiem postaram się przedstawić różne typy kierowców jakie udało mi się zaobserwować. Zaznaczam że nie mam w zwyczaju oceniać ludzi i nie mówię czy taki lub siaki typ jest dobry lub zły. Nie, po porostu jest to sposób w jaki ich odebrałem i broń Boże nie oceniam nikogo!

1. Dusigrosz.

Ten wszędzie widzi zysk lub straty. Stale kalkuluje co się opłaca a co nie. Robi tak, żeby "jego" było na wierzchu i broń Boże żeby w czymś miał stracić. Dość szybko, gdy ewentualnie widzi że będzie nie po jego myśli i będzie musiał zarobić mniej niż to sobie zaplanował, ciśnienie idzie mu do góry razem z kolorem jego twarzy. Widać wtedy obłęd w jego oczach i nie rzadko zrobi scenkę nie przejmując się otoczeniem. Kasa jest najważniejsza. Nieustannie narzeka że wszędzie wszystko się kończy, że firmy obcinają, że to pracuje za grosze i że w ogóle jest do kitu. Taki wie dokładnie ile ma paliwa i czy auto mu "wychodzi" czy nie. Zna wszystkie sztuczki, co i gdzie i jak można po cichu dorobić. Gdzie sprzedać paliwo, lub opylić nowy pas zastępując go starym. Oj tak! Ten nigdy na świcie nie zginie.

2. Mądrala.

Wszystko wie, wszędzie był, jeździ w najlepszej firmie, jest co weekend w domu, zarabia ponad 7000pln i w ogóle ma ułożoną robotę tak że na wszystko ma czas. Rozmowa z takim eksponatem jest dość monotonna bo na każdym kroku odpowiedź i styl jest przewidywalny. A bo on tak nie jeździ, a bo on robi wszystko lepiej. Jemu zawsze wszysko się udaje. Nawet gdy coś mu nawali to nigdy nie miał problemu bo zawsze wiedział co zrobić. Słowem : nie ma mocnych!

3. Brudas.

Gdy otorzy kabinę i się przy niej stoi czuć dziwny zapach nieświeżości. Gdy otwiera drzwi lub spina pasy na plandece nie robi tego w rękawiczkach. Jest to swego typu twardziel. Antyperspirant i dezodorant to pojęcie mu nieznane. Nie ma to jak zapach prawdziwego mężczyzny po całym dniu pracy. W środku samochodu ma ogromny bałagan i czasami dziwię się że potrafi odnaleść potrzebne mu rzeczy.

4. Imprezowicz.

Pogodnie nastawiony gościu, któremu do szczęścia wiele nie potrzeba. Weekend na parkingu z innymi kierowcami  jest dla niego niezłą rozrywką. Przyjazny jest mu każdy który ma ochotę się napić i pogadać dla zabicia czasu. Wspólne gotowanie obiadu, lub wycieczki do sklepu to całkiem jego styl. Taki również chętnie pomoże na drodze gdy coś nawali z autem. Nie mniej jednak jego opowieści po trunku potrafią nabierać różnych nierealnych rozmiarów czasami aż zabawnych. Ale nieszkodliwe są tego jego opowieści

5. Pasjonat.

Ciężarówki są dla niego wszystkim. Podnieca się nimi nawet gdy wykonuje tę pracę od wielu lat. Nieustanne podróże to jego rzeczywistość. Jechać tam gdzie jeszcze nie był, stanowi dla niego największy prezent jaki daje mu jego praca. Lubi swoją maszynę i utrzymuje w niej porządek. Gdy już za długo siedzi w domu ciągnie go w trasę. Poczucie wolności jest dla niego najważniejsze, jest otwarty na świat i innych ludzi. Jeździ i obserwuje różne nacje i obyczaje. Cały czas ciągnie go w nieznane.

6. Odludek.

Często gęsto człowiek zastanawia się czy ktoś w tym aucie, które stoi na parkingu z zasuniętymi firankami, w ogóle jest. Człowiek cień, cichy i spokojny. Ma swoje zajęcia w kabinie i unika kontaktu z innymi kierowcami, wręcz z kimkolwiek. Nie przepada za tym gdy mu się przyszkadza, czuć to od razu po pierwszych słowach rozmowy. Gdy już zdecyduje się na rozmowę na radiu to tylko po to żeby zaciągnąc informacji. Nawet jadąc z kolegą z firmy w to samo miejsce przez długie godziny rozmowa na radiu nie klei się wcale. Po prostu żyje w swoim świecie.

Jest jeszcze pewnie wiele innych typów osobowości jakie można spotkać w transporcie lub ogólnie na świecie. Często bywa tak że kierowca bywa mieszanką tych wszystkich różnych typów ale jest całkiem inny.
Jeszcze raz zaznaczam że nikogo nie oceniam, tylko tak dla frajdy chciałem się podzielić z Wami moim doświadczeniem z ludźmi na drodze :)

niedziela, 12 czerwca 2011

Porządek musi być!

Ostatni tydzień kręciłem się na krótkich, jak dla mnie, przerzutach. Minął w mgnieniu oka. Sporo czasu spędziłem w Niemczech bo większość tych krókich tras zaczynałem lub kończyłem w tym kraju. Dziwne nie jest, bo to przecież pierwsza gospodarka europejska. Za każdym razem jak jadę do tego kraju nachodzi mnie dziwny nastrój. Jakaś mieszanka obawy z trwogą. Nie ukrywam, nie przepadam za tym miejscem choć w sumie nie mam nic do ludzi którzy sobie tutaj mieszkają. Mają swój żelazny i surowy porządek. I za każdym razem jak tam wjeżdżam jest jakiś dziwne uczucie grozy i powagi. Zaczynając od łapanek na autostradach. Raz na jakiś czas, dość często zresztą, BAG (odpowiednik polskiego ITD) lubi stawać na dzikich parkingach na autostradzie i wyrywkowo ściągać auta ciężarowe albo osobowe, zależy od dnia. Jedziemy sobie autostradą a tu znak ograniczenia prędkości do 60km/h i niżej słówko: Kontrolle. Później tylko zależy od osoby która stoi z lizakiem i bacznie obserwuje ruch, czy jedziemy dalej czy wjeżdżamy na parking i zostajemy 'trzepani'. Nie miałem okazji jeszcze doświadczyć takiej kontroli ale domyślam się że nie należy ona do najprzyjemniejszych chwil. Sądzę że gdyby już miało się to stać to nie byłoby aż tak tragicznie. Doświadczenie nauczyło mnie odpowiednio filtrować informacje i historie nabyte od innych kierowców. Do dziś pamiętam jakiego miałem pietra jak pierwszy raz ściągneli mnie na wagę w Kanadzie i skontrolowali mi dokumenty. Ku mojemu zaskoczeniu oficer przywitał się i bardzo przyjaznym tonem powiedział : moim celem jest zrobić tak że jeśli wszystko będzie w porządku opuścisz to miejsce w następnych piętnastu minutach. Wiemy że dla Was liczy się czas i nie mamy zamiaru stwarzać większego opóźnienia. I faktycznie, przejrzał moje dokumenty, książkę, czas pracy i oczywiście nic nie znalazł. 15 minut później gnałem dalej autostradą. Ciekawe czy kontrola niemiecka jest aż tak surowa jak opowiadają o tym nasi kierowcy. Fakt że z boku, jak się przejeżdża autostradą, nieciekawie to wygląda ale dopóki tego nie doświadczę nie mogę się wypowiedzieć na ten temat.

Ale wracając do Niemiec. Jak każdy kraj jest to kraj paradoksów. Przynajmniej w branży transportu. W piątek spędziłem 5 godzin pod rampą w Hamburgu na rozładunku. Siły roboczej podobno w Niemczech brakuje. Na bramce w ochronie przywitał mnie Turek, mówiący płynnie po angielsku, a naczepę rozpakowywali Rosjanie. W naszym modelu ekonomicznym wszystko jest zrobione tak żeby wszędzie ograniczać koszty. Jedynie w biurze pracowała garstka Niemców.

Później niby miałem mieć ładunek do Polski ale jak zwykle coś nie wyszło ( nie wnikam bo możliwości jest od groma : ładunek dostał inny kierowca, trafił im się fracht na którym zarobią od groma kasy, auto jest potrzebne gdzies dalej w Europie żeby obsłużyć stałych klientów a nie w Polsce albo faktycznie nic innego nie było). Tak czy siak moja szanowna pani ze spedycji spytała mnie czy mam jakiś certyfikat z literką L lub XL na naczepę. Przeszukałem dokumenty i niby mam. No to świetnie, bierzemy! Już czułem że będą jakieś jaja. Przyszło zlecenie, wpisałem sobie adres w nawigację i znów pokręciłem głową. Ulice blisko centrum miasta. Lepiej być nie może. Do tego od paru dni męczyła mnie myśl że nie mam naklejki na szybę która pozwoli mi wjechać w pewne strefy niektórych niemieckich miast. Tak, kolejny przepis! Są to tak zwane strefy 'umwelt' gdzie mogą wjeżdżać tylko pojazdy które mają naklejki informujące o kategorii emisji spalin samochodu. Wystukałem w internecie Bremen i umwelt zone i oczywiście firma do której jechałem znajdowała się parę metrów w głębi takiej strefy. Sama naklejka nie kosztuje drogo, może jakieś 10 Euro, ale trzeba ją nabyć w specjalnym miejscu typu dealer samochodowy lub wydział komunikacji. A na to za bardzo nie było czasu. Cóż pojechałem na chybił trafił i ku mojemu szczęściu po drodze błądząc po uliczkach trafiłem na dealera aut osobowych. Tam mimo wszelkich starań bardzo miłego pracownika który na dodatek z chęcią mówił po angielsku, nie nabyłem jej bo był to dealer aut osobowych a nie ciężarowych. Dramat. Mówię sobie w głowie, zrobiłem co mogłem nie mam wyjścia: jadę.

I tak wylądowałem pod firmą prawie w centrum miasta. Na parkingu pod autostradą widzę polskie blachy, od razu ręka za CB i zaciągnąłem języka. Dowiedziałem się że ładuje tam gdzie ja i że aut nie wpuszają na zakład wcześniej jak 10 minut przed godziną awizacji. Wszystko jasne. Byłem 2 godzinki przed czasem więc odetchnąłem chwilę.

I załadunek. Spojrzełem na dokument : 24.9 ton. No chyba ich pogięło! Z doświadczenia wiem że nie mogę wziąć więcej niż 24.6T bo na pusto ważę 15.5T. Ale dobra. Mam mało paliwa więc będzie na styk. No i przed załadunkiem drugi raz tego dnia uslyszalem słowo: certyfikat. Ha! Wiedziałem. Niemiec popatrzył, pokręcił głową i pyta mnie czy mam 12 pasów bo według certyfikatu tyle muszę mieć żeby wziąć taki ładunek. Pewnie że mam. I kiedy wszyscy ładowali ten sam towar, na gorzej wypozażone plandeki niż moja i nie spinali pasów, ja zasuwałem jak głupi... Bo tak mówi certyfikat. Eh, kolejny dramat. Ale w Niemczech tak jest. Jest przepis, jest papier i nie ma że boli. Robimy tak jak ma być. Wózkowy był na tyle uprzejmy że przywiózł mi puste palety i postawil je na górę więc nie musiałem używać kątowników do pasów które uszkodziły by wrażliwy towar.

Zziajany jak pies wyjechałem z firmy, stanąłem na pierwszym lepszym bezpiecznym parkingu na autostradzie i kupiłem sobie dwa lodowate piwa. Chuk z tym że wydałem 5 Euro. Kto pracuje ten sobie nie żałuje. Najlepszy paradoks jest taki że ciągnę za sobą 25 ton piwa :D. Teraz jestem już pod firmą w Belgii gdzie będę zrzucał  i przynajmniej nie boję się że coś z tym super cennym ładunkiem się stanie bo czuwa nade mną ochrona.

:D :D :D :D :D Już drugi raz w moim życiu wiozę piwo. Lubię to ! :D

Zdjęcia

1. Good stuff : Trucks bring it.

















2. Oto jak wygląda moja europejska przygoda w tym roku :
Zapisuję wszystkie miejsca w których byłem samochodem ciężarowym.

wtorek, 7 czerwca 2011

Który to już tydzień w trasie?

W sumie chyba dopiero drugi weekend. Nie, trzeci, tylko faktycznie w między czasie byłem ze dwa dni w domu, między dostawą a załadunkiem. Zaczynam powoli się w tym wszystkim gubić. Chodzi o to że dni uciekają, a ja jakbym tego nie odczuwał. Dopiero jak spojrzę w kalendarz, zdaję sobie sprawę z tego jak szybko płynie czas. To jest właśnie to, być w trasie i raz na jakiś czas zjeżdżać do domu. Życie toczy się innym trybem gdy prawie nieustannie przemieszczam się z miejsca na miejsce. Większość ludzkości prowadzi swoje monotonne, choć nie koniecznie nudne, życie w miastach i wsiach. Są jednostki które cały czas mają okazję obserwować, nie tylko za pomocą TV, to co się dzieje w różnych częściach świata. Do tej grupy zaliczam wszystkich co zarabiają na chleb w transporcie dalekobieżnym: drogowym, lotniczym, morskim i kolejowym. Mimo oczywistych różnic wykształcenia i umiejętności, sądzę że można tutaj mówić o podobnych przeżyciach. Oczywistym jest że w pewnym momencie ma się dość podróży, bo nadmiar czegokolwiek potrafi znużyć. Sądze że ludzie, którzy są w moim zawodzie przez pasję a nie ze względu na pieniądze, są ludźmi, którzy mają wielką potrzebę odczucia wolności. I właśnie tacy ludzie, po dłuższej lub krótszej przerwie od zawodu, zawsze będą tęsknić do wolności.

Muszę przyznać że w tym momencie zaczynam być na etapie znużenia. Nie to że to co robię aż tak mnie męczy. Powiedzmy że jazda po Europie z każdym dniem zaczyna być łatwiejsza. Do rangi szofera jeszcze mi daleko, bo mimo że nie jestem już młody, to jestem pewien że wiele musiałbym jeszcze przeżyć żeby im dorównać. Jazda tutaj zaczyna być rutyną. Kręcę się po tych samych terenach ( od czasu do czasu zaliczając coś nowego typu Szwecja lub UK ) i nie powiem ma to swój urok. Powoli nadciąga czas wakacji. Bo największą wolnością jaką dostarcza mi zawód kierowcy to fakt że nie muszę być przywiązany do jednego pracodawcy. Od paru lat mam motto: chcę to pracuję a kiedy coś mi strzeli do głowy, przestaję. Jeszcze dwa miesiące pracy i zasłużone wakacje. Co będzie dalej, jeszcze nie wiem :)

Ze spraw bieżących:
Po Anglii weekendowałem samotnie na parkingu w Béthune we Francji. Czasami zmuszam się do bycia sam na sam. Później kursik do tego samego miejsca co tydzień temu w miejscowości Lahr w Niemczech. Dziwny zbieg okoliczności: dwa tygodnie pod rząd przyjechałem w to samo miejsce z dwóch różnych części Europy. Lubię takie zbiegi okoliczności! I dziś szybki załadunek, gdzie spotkałem się z bardzo miłymi ludźmi. Wszystko trwało 30 minut! Najlepsze było to że przekonałem się po raz ponowny że to nie narodowość świadczy o tym kto jaki jest. Ładowali mnie Niemcy w miejscowości Kehl. Byli bardzo mili i nie przyszkadzało im to że ledwo co wymawiałem pojedyńcze słówka po niemiecku. Teraz sunę do Brukseli, sądzę że jutro będzie nieciekawie bo spojrzałem na mapę i uliczki wyglądają mi na wąskie. Po tym na pusto, do znanego mi już magazynu w Zeebrugge w Belgii, gdzie załaduję w czwartek rano do Hamburga. Ufffff wypełniony mam ten tydzień. I może uda mi się wrócić na weekend do Polski.

Zdjęcia.

1. Przybywa ma mi mini szalików na szybie: brakuje mi Słowacji, Anglii, Luksemburga, Republiki Czeskiej i Szwecji.
2. Wczorajszy widok na A4 jadąc w kierunku Strasbourga we Francji.
3. Niemiecki porządek: tuż za granicą z Francją i za Renem.

piątek, 3 czerwca 2011

United Kingdom, nie było źle.

Jak na pierwszy raz styk z ruchem lewo stronnym był ciekawy. Najfajniejsze było to że wszystko przychodziło stopniowo. Zjazd był łatwy i pokonanie pierwszych kilometrów szło też elegancko: jechałem za kolumną ciężarówek które również zjechały z promu. Parę rondek i wyjazd z Dover zaliczony. Z autostradą było jeszcze łatwiej. Utrzymanie się w pasach nie stwarzało żadnego kłopotu. W miarę jak zbliżałem się do Londynu ruch naturalnie zwiększał się. Oczy szeroko otwarte i nawet wyłączyłem muzę żeby mnie nie rozpraszała. Kierowcy osobówek i ciężarówek byli bardzo uprzejmi. Za każdym razem gdy zmieniałem pas na prawy żeby kogoś wyprzedzić lub po prostu żeby pojechać dobrym rozjazdem, widziałem mrugnięcie długich światełek w lusterku. Sytuacja bardziej się skomplikowała gdy podjeżdżałem pod firmę. Ronda trzy pasmowe i szczególnie wjazd na nie pod trudnym kątem drastycznie ograniczał widoczność. Bacznie obserwowałem ruch i dałem radę. Bezbłędnie podjechałem pod firmę dzięki wskazówkom innych kierowców oraz nawigacji, zobaczyłem pod rampami trzy auta Miratransu. Odetchnąłem z ulgą: jestem w domu.

Teraz coś na temat wjazdu na prom. Wszystko odbywa się bardzo łatwo. W obydwie strony wszystko jest elegancko oznaczone. Zanim dojechałem do budki gdzie dostawałem bilet, Francuzi zciągneli mnie na wykrywanie dwutlenku węgla pod naczepą co ma na celu wykrycie ewentualnych pasażerów na gapę. Wsadzili parę czujników i po trzydziestu sekundach było po wszystkim. Później kontrola paszportowa przez Brytyjczyków i ustawienie się we właściwym pasie w oczekiwaniu na ladowanie promu. Tutaj też psy dokładnie węszą. Wjazd na prom przelotowy i po bólu. Półtorej godzinki rejsu i tyle.

Streszczając, udało się wszystko bezbłędnie, bez kolizji ani groźnej sytuacji na drodze. Nie miałem również żadnych przykrych przygód z nielegalnymi imigrantami. Można powiedzieć że jestem gotowy do dalszych wypraw w głąb Anglii :)

Zdjęcia:
1. Płynę romem i zostawiam Francję za mną.
2. Pierwszy styk z Anglią.
3. Powrót do Dover z powrotem na prom
4. W kolejce.

Wysłane z iPhone'a z promu do Calais.

środa, 1 czerwca 2011

Anglia pierwszy raz samochodem ciężarowym.

Muszę przyznać że w tym roku Miratrans pozwoliło mi pojechać w parę miejsc w których chciałem się znaleść. Jutro dodamy do tej listy Anglię.

Byłem już wcześniej w tym kraju prywatnie parę ładnych lat temu. Odwiedzałem wtedy mojego przyjaciela, który jak spora liczba Polaków w pewnym czasie, pojechał zarabiać kasę której w Polsce nie było. Poznałem wtedy Anglię od strony transportu miejskiego, kolejowego i lotniczego. Montreal jest połączony z Londynem dwoma lotami dziennie trwającymi tylko od pięciu do siedmiu godzin. Trudno było nie skorzystać z takiej okazji, szczególnie gdy bilet nie w sezonie w obydwie strony kosztował tylko 500$.

Tym razem poznam ten kraj po fachu. Bardzo ciekawi mnie jazda lewą stroną. Nawet bardzo bardzo. Z opowiadań innych kierowców podobno ciągnie na prawą stronę jak cholera. A właśnie! Jadąc w nieznane i nowe miejsca inni kierowcy są najlepszym źródłem informacji. Zawsze jest dobre zaciągnąć języka u paru z nich, bo wiadomo, każdy ma inne pojęcie. Zresztą zawsze każdy doda coś swojego i pomalutku w mojej głowie tworzy się jakiś obraz tego co mnie czeka. Nie że wyjazd do Anglii stanowi coś nadzwyczajnego, ale są pewne sytuacje które mogą być nieciekawe jeśli człowiek nie jest prawidłowo przygotowany i poinformowany.

W ten sposób dowiedziałem się gdzie najlepiej stawać, a może raczej w jakiej odległości od promu, żeby uniknąć przykrego zjawiska nielegalnych immigrantów w naczepie lub pod nią. Wielka Brytania (Kanada zresztą też) ma takie prawo immigracyjne że uciekinier który postawi nogę na jej ziemi musi być przyjęty i do momentu rozpatrzenia jego sprawy może normalnie sobie żyć. Najczęściej jednak słuch o nich zanika. Gdy napływ tych uciekinierów stał się coraz większy i kiedy ci ostatni odkryli że tranzyt ciężarowy stanowi najlepszą kryjówkę żeby dostać się na wyspy, władze odreagowały w ten sposób: za każdą osobę znalezioną przewoźnik i kierowca buli 3000€. Pewnie pokrywa to pewną część kosztów postępowań prawnych no i zmusiło to kierowców do przestrzegania większej ostrożności. Tym sposobem najlepiej jest dojeżdżać do promu bez postojów. W żadnym wypadku nie spać w okolicach portu. Dwa tygodnie temu kierowca z naszej firmy tak zrobił i znaleźli mu w naczepie aż dziesięciu immigrantów. Od kary uratował go protokół który trzeba obowiązkowo wypełniać na każdym postoju między miejscem załadunku a promem. Protokół ten potwierdza że za każdym razem kierowca sprawdził wszystkie możliwe miejsca gdzie mogliby się schować niechciani pasażerowie.

Jakieś pojęcie mam tego co mnie czeka. W sumie trochę obowiązków kierowca ma poza łatwą jazdą nie? Reszta to szeroko otwarte oczy i łeb na karku. Zresztą daleko w Anglię nie jadę. Tylko 130km od promu w okolice Londynu. Na początek jak zwykle perfekt! Damy radę.

Wysłane z iPhone'a