piątek, 30 grudnia 2011

Jechać czy nie jechać.

Nie jechać. Tak powiedział mi rozsądek.O co chodzi? O czas pracy. Zasady tego ostatniego w Kanadzie i USA są ciut inne ale to co teraz potrzebujecie wiedzieć to że nie mogę mieć więcej niż 70 godzin  jazdy i pracy w ostatnich ośmiu dniach (w Kanadzie siedmiu). Do pracy zaliczamy codzienny przegląd auta, tankowanie paliwa oraz czas spędzony na rampie itd itp. Od zaczęcia trasy nabiłem już 65 godzin wszyskich czynności w zaledwie 6 dni. Więc jedyną opcję jaką mam to zrobić pauzę 36h żeby zresetować cykl pracy i od nowa mieć 70 godzin pracy. Jest jeszcze inny wariant ale w tym przypadku nie opłacalny, bo mógłbym wykorzystać 5 godzin, które mi zostały w dwa następne dni i wtedy już bym miał normlanie godziny do jazdy stosując zasadę 70 godzin w 8 dni. Więc pauza 36 godzinna jest najszybszym rozwiązaniem, żeby wrócić do domu.

Więc skąd to jechać czy nie jechać? Otóż używając książki jako instrumentu do zapisywania czasu pracy jest możliwość bajerowania i totalnej ściemy. Oczywiście trzeba to robić z głową i rozsądkiem. Z reguły gdy są kontrole przez tutejsze ITD (DOT) przede wszystkim patrzą oni czy strony są wypełnione schludnie i czytelnie. Następnie szybko zerkają na kilometry zrobione dziennie i na godziny jazdy. Gdy napiszesz w takiej książce że przejechałeś 1000 km w 8 godzin, zaczynają się podejrzenia gdyż większość kanadyjskich trucków jest pozamykana na 105km/h. Również gdy wszystkie Twoje dostawy są o dziwnych porach dnia i cały czas trwają tylko 15 minut i są wykonywane tylko i wyłącznie w nocy może to zbudzić podejrzenia władz. Wtedy zaczyna się bardziej dokładne trzepanko. Inspekcja prosi o rachunki za tankowanie, za mosty oraz za przekraczanie granic (kanadyjski truck gdy wjeżdża do USA płaci 10.75USD lub abonament roczny za 1000USD). Na każdym takim rachunku jest data i czasami godzina. Stacje paliw, wiedzą o całym kłamstwie jakim jest czas pracy i w pewnym sensie idą kierowcom na rękę i na ich rachunkach z reguły nigdy nie ma godziny. Wtedy więc można ulokować tankowanie o godzinie, która nam pasuje i skutecznie cofnąć książkę aż do 24 godzin. Na dokumentach przewozowcyh też nie zawsze jest data i godzina dostawy lub załadunku więc to też daje pole do manewru żeby wypełniać czas pracy z dużą dawki wyobraźni.

Podam Wam przykład z mojego tygodnia. Najpierw to co było naprawdę: Dojechałem w miejsce mojej dostawy w Abbotsford,BC już w poniedziałek wieczorem. Dostawę wykonałem we wtorek rano. Na dokumencie przewozowym klient zostawił tylko podpis bez daty, robiąc mi przy okazji duże oczko. Następnie kazano mi jechać do USA na pusto i czekać na zlecenie do środy rano. Na granicy celnik zapomniał pobrać ode mnie opłaty i nie mam żadnego rachunku z granicy. Zacząłem ładować dopiero w środę wieczorem jakieś 400km od miejsca ostatniego rozładunku w Kanadzie. Nie zgubiłem Was jeszcze? Teoretycznie od poniedziałku wieczorem miałem dużo wolnego czasu bo 12 godzin w poniedziałek, wtorek i środę. Ale nigdy nie były po kolei.

Co mógłbym zrobić? Skłamać i napisać w książce że od poniedziałku nie ruszałem się i kręciłem 36 godzin pauzy pod firmą w której rozładowałem na niby w poniedziałek wieczorem. Później ruszyłbym czas pracy o dość wczesnej porze w środę i podjechał na miejsce załadunku doganiając już rzeczywistość. Podrobiony czas pracy zrównał by się wtedy z teraźniejszością bo faktycznie odpoczywałem bardzo często ale nigdy po kolei.  A musiał by się zrównać w tym momencie bo na chłodniach bardzo często jak się ładuje warzywa lub owoce spedycje wpisują godziny załadunku bo jeśli są one za długie, przewoźnicy mają prawo obciążać klientów. Dlatego tak czy siak na załadunku wszystko by mi się bardzo pięknie zgadzało. Ten cały manewr, który nazywam skondensowaniem wolnego czasu zgadzał by mi się na papierze gdyż nie miałem żadnego śladu między poniedziałkiem wieczór a środą rano.  Żeby jeszcze upiększyć sprawę mogłem wpisać że zamiast robić dostawę w poniedziałek (było to mało realne bo były święta i wszystkie firmy były pozamykane) zostawiłem naczepę pod rampą w poniedziałek wieczorem i podczepiłem się pod nią z powrotem w środę rano. A pod tą firmą jest taka możliwość. Więc prosto po załadunku miałbym całe 70 godzin czasu pracy i mógłbym wracać do Montrealu.

Dlaczego tego nie zrobiłem? Dlaczego zrezygnowałem z 'podciągnięcia' książki, szybszego powrotu do domu i postanowiłem wykręcić prawdziwe uczciwe 36 godzin jak powinno być, mimo tego obijania się od poniedziałku? Do domu mi się nie śpieszy, po drugie przekroczyłem granicę, a po trzecie przejechałem przez otwartą wagę w Waszyngtonie we wotrek. Teraz kontrole władz coraz bardziej wyostrzyły się i w niektórych stanach rejestracje ciągników są fotografowane i zapisywane z datą i godziną przejazdu. Do tego ITD ma dojście do informacji u Amerykańskich celników i ci równiez mają zarejestrowaną datę i godzinę przejazdu każdego składu, co więcej nawet rejestrują ile czasu spędził na granicy więc co z tego że nie mam rachunku. Nie jestem pewny czy między wszystkimi stanami wymieniają się danymi ale coś mi mówi że między niektórymi tak. Wywnioskowałem to gdy dostałem pierwszy raz w życiu mandat w Minesocie, skracając sobie czas snu o dwie godziny. Oficer pokazał mi na komputerze wszystkie czasy przejazdu przez każdą wagę na I90 od Waszyngtonu aż do Minesoty. Od razu mnie namierzył że coś tu nie teges.

Teraz mogłem jechać z przerobioną książką bo prawdopodobnie nikt by mnie nie namierzył. W święta większość wag jest pozamykana a nawet jakbym trafił na jakąś kontrolę, książka moja na pierwszy rzut oka nie wyglądałaby na strasznie naciągnięta i nierealną i prawdopodobnie by przeszła nie budząc większych podejrzeń. Oficer prawdopodbnie by nie podjął decyzji wydzwaniania na różne spedycje żeby sprawdzić czas załadunków. Jako ostatnią ciekawostkę to wszystkie dokumenty na koniec podróży zdaję firmie i musi ona je trzymać przez sześć miesięcy. ITD może również zrobić kontrolę czasu pracy w siedzibie firmy a na drodze tylko czternaście dni wstecz w Kanadzie, osiem w USA.

Jest jeden ważny powód, który przemówił mi do rozsądku.
Gdybym miał wypadek, lub uczestniczył w wypadku, nawet nie z mojej winy, śmiertelnym lub z rannymi, moja kariera kierowcy na tym kontynencie prawdopodbnie by się skończyła. Najlepiej ogromną grzywną, a w gorszym przypadku w więzieniu lub nawet pętlą na szyi w niektórych stanach. Pewnie że nie mam zamiaru uczestniczyć w żadnym wypadku ale na drodze zawsze istnieje ryzyko. Wystarczy parę ułamków sekundy. Tutaj się nie patyczkują. Prawo jest takie że ze względu na to że oszukiwałeś książkę nie powinieneś znajdywać się w danym miejscu w danej chwili i gdyby Ciebie tutaj nie było wypadku by nie było. Nie ważne czyja wina. Takie jest prawo. W Europie chyba zresztą też. I gdy taki wypadek ma miejsce adwokaci sprawdzają wszystko co się tylko da. Wyciągi rozmów komórkowych, transakcje kart kredytowych, przekraczanie granicy, tankowanie paliwa. Ten głupi rachunek bez godziny nic nie znaczy bo w systemie gdzieś tam jest to rejestrowane więc jak się ma nakaz sądowy to można to odkopać.

Także kierowco, zanim założysz magnes, lub wyrzucisz tarczkę przez okno pomyśl dwa razy. Czy te parę godzin lub tej trochę kasy więcej jest warte tego ryzyka. Wiem, czasami chce się szybciej wrócić do domu żeby być z rodziną, dojechać tam gdzie chce się dojechać ale to nie jest sposób. Ten czas pracy w Europie i tutaj w USA jest czasami do dna i to jego trzeba zmienić żeby kierowca był mniej więźniem kabiny i mógł lepiej zarządzać swoim czasem nie zawsze martwiąc się o tacho. Ale to naszym fachowcom w krawatach ciężko wytłumaczyć. Oni żyją w innej rzeczywistości niż ta, która jest za kółkiem na codzień.

Dlatego kręcę pauzę 36h i jutro ruszę spokojnie dalej. To tylko 36 godzin. Po długich weekendowaniach w Europie minimum 45h a czasami i 60h to pikuś. Prince trochę marudził, bo ładunek jest na poniedziałek rano a ja dojadę tylko w poniedziałek wieczorem. Nie mogą mnie zmusić do nielegalnej jazdy mogą tylko wywierać presję. Niech się pocałują. Nie moja wina że źle sobie zaplanowali pracę.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Podsumowanie roku.

Dziś będzie 365 dni od momentu założenia bloga. Poczytałem sobie trochę pierwszych wpisów i powiedzmy że dużo się zmieniły w miarę jak zaczynałem nowe etapy w tym roku. Nigdy nie sądziłem że odniosę aż taki ogromny, jak dla mnie, sukces. Jest Was między 1000 a 1300 osób dziennie odwiedzających ten blog, z różych części Polski a nawet i świata, co powoduje między 2000 a 3000 wejść na stronę dziennie. Z tego około 10% jest całkowicie nowych użytkowników. Dzięki wujku Google za przyrządy analityczno - statystyczne. Słowem mówiąc myślałem że jak się wypiszę i zacznę być monotonny, oglądalność będzie stopniowo spadać bo ile do diabła można wciąż czytać o tym samym, nie? Ale jak na razie mylę się. Tak naprawdę to bardzo sceptycznie podchodziłem do otwierania tego bloga ale uległem wielokrotnym prośbom napływających od użytkowników z YT. Co będzie dalej, jeszcze nie wiem i z niczym się nie śpieszę. Narodził mi się jednak cel, który już wcześniej błąkał się w mojej wyobraźni ale teraz nabrał konkretnego kształtu. Chcę przyczynić się do tego żeby w Polsce społeczeństwo podchodziło do tego zawodu ianczej niż dotychczas. Zdaję sobię sprawę że nie będzie to łatwe, bo stereotyp kierowcy mordercy lub kierowcy myślącym tylko o panienkach i łatwej przyjemności jest bardzo zakorzeniony w polskich głowach a szczególnie w mediach szukających sensacji. Cieszy mnie więc to że wywołuję pewne zainteresowanie moimi przygodami i częściowo moim życiem. Zapewniam Was jest więcej kierowców takich jak ja. To tylko zawód, który można wykonywać z pasją i nie trzeba koniecznie śmierdzieć i myśleć tylko jak ukraść paliwo albo wypić piwo żeby być prawidziwym kierowcą 'TIR'a. Jak każdy zawód ten również wymaga dużej dawki odpowiedzialności. Cieszy mnie że powstają blogi innych kierowców. Zapraszam Was do zaglądania na nie również. Linki są z boku. Razem pokażemy Polsce co potrafimy :).

Więc. Rok temu o tej porze wahałem się co do mojej przyszłości. Wybrałem Europę na początku roku, czego wcale nie żałuję. Zwiedziłem parę nowych krajów ciężarówką, między innymi Szwecję i Anglię. Nabyłem większego doświadczenia na temat całej szoferki w Europie i mogę szczerze powiedzieć że tesknię. Wiem że to chore ale cóż mam zrobić, taką mam moją wewnętrzną naturę. Często gdy jadę tutaj w Kanadzie późnym wieczorem lub nocą, puszczam sobie radia z różnych części Europy, do których witałem. Słucham jak się budzi stary kontynent. Najczęściej puszczam naszą Jedynkę i France Inter z Francji. Po wiadomościach, z nostalgią wyobrażam sobie korkujące się drogi na wjeździe do Warszawy lub Paryża.

Później zrobiłem sobie wakacje i zjechałem całą Skandynawię. Bardzo pamiętny wyjazd, który też nie wiem skąd mi przyszedł do głowy. Ze mną tak jest. Nigdy nie wiadomo co i jak :D. Chciałem jeszcze pojechać do Grecji lub Maroka, ale czas i inne okoliczności sprawiły że przełożyłem to na później. Pod względem podróży muszę przyznać że ten rok wyszedł mi nawet nieźle!

We wrześniu po wyjeździe za wielką wodę wróciłem do dobrze znanej mi rutyny oraz wolności jaką dostarcza tutejszy trucking. Ale ta wolność ma cenę czasu, który ucieka nieubłagalnie. Czuje się cały czas nowy w Prince, a już minęły dobre trzy miesiące jak tu jeżdżę.

I przez cały rok, ku mojemu zdziwieniu, stworzyłem rekordowo dużą ilość filmów w których mówie! Nawet nie wiecie jaką frajdę sprawia mi montowanie tych filmów. Zresztą pisanie postów też. Często robię to z uśmiechem na twarzy. Gorzej jest z zabraniem się do ich tworzenia ale to już inna historia. Nie zapomnijcie że praca kierowcy jest wymagająca a ja mimo pracowitości w pracy mam wrodzone lenistwo w domu.

Sądzę że kończący się rok wypadł mi całkiem nieźle. Zobaczymy czy ten blog przetrwa następny.
Życzę więc Wam czytelnikom wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, spełnienia najskrytszych marzeń (ja też mam takie jedno) i czego tylko zapragniecie.

Rafał Z. Polski Kierowca Ciężarówki za Granicą.

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt!

Właśnie kończe przygotowania do wyjazdu, za jakieś 40 minut wychodzę z domu i wrócę tutaj dopiero w nowym roku. Chciałem Wam podziękować za życzenia napływające do mnie  na maila oraz innymi kanałami jak FB lub poprzez komentarze na YT.

Chcę się odwzajemnić i również życzyć Wam wesołych i pogodnych świąt. Życzę wszystkim spełnienia marzeń jakie one by nie były, Według mnie mieć marzenia to najlepszy dowód że jesteśmy pełni życia.

Pozdrawiam wszyskich kierowców, którzy spędzą święta w trasie!

środa, 21 grudnia 2011

Odcinek 27.

Nareszcie. Udało mi się go skleić. Uwielbiam technologię ale czasami robi mi takie figle że zastanawiam się czy to nie walka z wiatrakami. W tej trasie zapomniałem ładowarki do kamery i niektóre urywki filmów nagrywałem telefonem. Co najciekawsze to w telefoeni mam lepszą kamerę ale produkuje filmy w formacie quick time. Windows Movie Maker tego nie lubi i musiałem napierw przetwarzać pliki zanim mogłem nad nimi pracować. Na samym końcu okazało się że jest problem z kodekami i nie mogłem wydobyć pliku końcowego do wrzucenia na YouTube. MASAKRA. Sądze że najwyższy czas zmienić program do klejenia filmów, bo praca z Movie Makerem potrafi mnie wyprowadzić z równowagi. Cholernie się do tego programu przyzwyczailem ale będę musiał się sprężyć i się unowocześnić. Jakość tego filmu nie jest najlepsza, ale to najlepszy wynik jaki udało mi sie uzyskać. Może w nowym roku zainwestuję w kamerę HD :D.

Enjoy!

wtorek, 20 grudnia 2011

Rafał jest zmęczony.

Wróciłem do domu. Tym razem skorzystam z luksusu i biorę ciut więcej wolnego niż normalnie bo aż trzy dni. Mógłbym więcej ale mam plan na jeszcze innym poziomie (długie wakacje latem), którego się trzymam więc dyscyplina musi być! Auto krytyka: sądzę że za dużo planuję! Chyba wpadłem w szał planowania więc mały odlot od jazdy w domu nie pójdzie na marne.

Jak zwykle wróciłem na czas i według planu ustalonego wcześniej. Gdy rzeczy, na które nie mam wpływu, nie nawalają, wtedy prawie zawsze udaje mi się dopiąć celu. Mam ogromne poczucie satysfakcji gdy pokonuje ostatnie kilometry trasy. Myślę sobie wtedy: ile to ja drogi mam za sobą. Gdyby ludzie wiedzieli przez jakie krajobrazy przewożę ich warzywa lub owoce, chyba inaczej przyglądali by im się w sklepie, zanim wsadzą je do koszyka.

Tak na marginesie to zawsze staję w sklepie Metro (bo mam go pod nosem) jak wracam z pracy. Kupuję sobie coś na wieczór. Przechodząc obok działu warzyw i owoców mój wzrok zatrzymuję mimo woli na jabłkach. Żywy zielony kolor i idealny kształt. A więc to tak wyglądają jak wypakują je z pudełek. Nawet się błyszczą! I mogą tak leżeć parę dni, nie w lodówce. No nieeeeeeeee. Wybaczcie mi, uczestniczę w tej całej farsie jaką jest nieustanna konsumpcja, ciągle więcej i ciągle od nowa. Targam różne produkty przez cały kontynent ale tych jabłek nie polecam. Po prostu czuję że to nie jest naturalne.

Taaaaaa. Parę dni wolnego zrobi mi dobrze. Odpocznę sobie od trybu "w trasie" i w końcu, gdy zregeneruję siły zajmę się Wami. Nie jest łatwym zrobić ponad tysiąc km dziennie parę dni pod rząd, wyspać się i jeszcze coś naskrobać na blogu żeby miało sens i było wierne mojemu stylu. A tak w ogóle czy ja mam jakiś styl? Piszę to co myślę w danej chwili. W przeciwieństwie do Europy, gdzie rytm pracy ostatnio również nabrał ciśnienia, tutaj kilometry nabija się bez litości. W tym miesiącu według moich obliczeń trzasnę ich około 25 tysięcy. Są ludzie, którzy samochdem, tyle nie robią przez rok! Dlatego zrobiłem stronę na fejsie, dlatego czasmi piszę dziwne myśli na Twiterze bo nie zawsze mogę usiąść i napisać rzetelnego posta. Już nie wspomne o filmach. Koncepcje na posty i filmy mam, ale po prostu, ta praca niby siedząca jest męcząca i wymaga dużego poziomu wyobraźni a przede wszyskim organizacji. Do ostatniego wyjazdu przygotowałem się w dwie godziny co też jest niezłym wyzwaniem: przygotwać się na 10 dni podróży w dwie godziny.

Dostaję sporo listów z pytaniem kiedy następny film, czemu na blogu tak cicho itd itp. Dzięki również za sugestie! Wszystkie ciekawe pomysły notuję. I odpowiadam na to wszystko tak:

Jestem w domu. Odpocznę i wezmę się do pracy i będzie minimum jeden filmik oraz post. Później znów ruszę w trasę. W tym roku Święta i Nowy rok za kółkiem. Już drugi raz w ostatnich czterech latach, ale bez obaw. To mój wybór.

środa, 14 grudnia 2011

Góry Skaliste w trybie zimowym.

Znów British Columbia. Wiem, wiem. Łamię zasadę. I łamię ją już trzeci raz. Nie lubię się powtarzać, to też już powtarzałem nie raz. To moja zasada na tym blogu ale cóż, nie ma zasady bez wyjątków. Skończmy mowę o maśle maślanym i przejdźmy do rzeczy.
Trzeci raz w tym roku przejeżdżam te potężne góry i za każdym razem mam inne przedstawienie. Z tego co mi wiadomo to w Polsce białego pyłku brakuje. Zamiast wysłać go Wam w słoiku pod choinkę, podzielę się zdjęciami, które napstrykałem wczoraj. Śnieg, lód wiatr i skały. Bosko. Zbliżając się do gór, silny wiatr, przy temperaturze minusowej (u stóp -9 a wyżej -18), dość szybko powoduje że sól lub piasek sypany na nawierzchni przestaje działać.
Ciepło wytwarzane tarciem opon samochodów i ciężarówek poruszających się po tej nawierzchni, może czasami utworzyć niewidzialną lub ledwo co dostrzegalną warstwę. Dlatego bardzo uważnie przyglądam się nawierzchni. Z tym nie ma żartów. Szczególnie na zakrętach. Gdy skład jest ciężki i nie ma większego ruchu, to małe piwo.
Wystarczy utrzymywać odpowiednią prędkość na zakrętach, żeby skład nie był nastawiony na nagłe zmiany sił. Ma delikatnie i płynnie kołysać się z boku na bok, tak jak tancerz na lodzie na łyżwach. Gdy ruch jest większy i uczestniczą w nim inni użytkownicy nie ma miejsca na te fantazje. Trzeba jechać prewencyjnie i tyle. Trzeba zwolnić i cały czas myśleć o tym że pojazd przed nami w każdej chwili może wpaść w niekontrolowany poślizg i stanąc dęba.
Wyżej, było zimniej. -18, ale bez wiatru. Nic nie poczułem gdy wyszedłem z ciepłej kabiny robić zdjęcia. Nie zwracałem nawet uwagi na klekotanie silnika, którego zostawiłem na chodzie na parę minut postoju. Słyszałem tylko szum wiatru na wierzchołkach, przetwarzający się w cichy szept w dolinie. Byłem zaczarowany widokiem oraz spokojem panującym dookoła mnie. Mógłbym to kontemplować w nieskończoność.
Niedziwiadek Grizzly gdzieś tu chrapie. Serio, pewnego poranka wiosną, widziałem z daleka tego olbrzyma. Był paręset metrów niżej na torach kolejowych ale i tak wyglądał na dużego. Gdyby tak mi wyszedł na drogę przypuszczam że bym zwątpił. Przecież karoseria trucka jest tylko z plastiku i co z tego że mam kratownicę na masce.
 Widoki niepowtarzalne. Na tym kończę pisanie i zapraszam do kontemplowania zdjęć.
 Zjazd w dolinę za granicą AB/BC (Alberta/British Columbia)

 W dolinie. Po lewej jest jezioro, rzeka. Woda nie zamarza i przy tej temperaturze nieźle się kondensuje powodując mgłę.
 Zjazd do Golden,BC
Komunikaty o drodze w Golden,BC
 Zima,
 groźne góry,
piękne góry,
Boskie góry!

czwartek, 8 grudnia 2011

Montana.

To piękny stan. Zresztą jak każdy stan czy prowincja na zachodzie Północnej Ameryki. Jadąc ze wschodu na zachód, lub odwrotnie, to jeden z  najdłuższych odcinków drogi w jednym stanie. Jedynie na I10 w Teksasie możemy uzyskać lepszy wynik, bo aż 1400km, lub jadąc w Kalifornii na I5, korytarzem północ-południe, jakieś 1300km. Zdjęcia mówią same przez siebie. 
Na takim odcinku krajobraz zmienia się dość często i jest rewelacyjnie. Moja wyobraźnia oddycha wtedy całą parą i dostaje świeżą dawkę narkotyku. W moim przypadku jest to przemieszczanie się z punktu A do punktu B dostarczając Wam towar, który zużywacie codziennie. Większość trasy odbywa się wzdłuż rzeki Yellowstowne. Ten szlak nie jest przypadkiem. 
Dwieście lat temu przecierali go pionierzy Lewis i Clark. I cóż bardziej naturalne niż podróżowanie wzdłuż rzeki. Ich wycieczka, która miała jako cel znalezienie drogi do Azji, trwała około dwóch lat: od 1804 do 1805. Teraz pokonuję ten dystans w parę dni. Inne czasy, inna technologia, inny poziom życia. Jadąc ich śladami, często myślę i staram sobie wyobrazić jak to musiało być wtedy. Przecież warunki na drodze, które teraz doświadczam aż tak bardzo się nie zmieniły. 

Sroga zima, uderzająca z nienacka jest na porządku dziennym od października do marca. W tym samym dniu, na odcinku piędziesięciu kilometrów, pogoda potrafiła się zmienić z mroźnej zimy na topniejący śnieg. Nie boję się zmiennej pogody. Wręcz ją uwielbiam. Jazda autostradą jest nudna, ale może nabrać całkiem innych barw gdy warunki atmosferyczne zaczynają swoje przedstawienie. Najważniejszym w takich chwilach jest adaptacja jazdy oraz znajomość swoich możliwości.

Testowałem Volvo spokojnie. Pierwszy raz na śniegu. Mimo że znam dobrzę tę markę, każdy ciągnik, skład zachowuje się inaczej. Załadowany na maksa wiedziałem że z przyczepnością nie będzie problemu ale tego też nie brałem za pewnik. Parę testów na zakrętach, delikatnie próbując hamulce i koła kierujące. Werdykt: to Volvo jest stworzone do jazdy zimą mimo swojego pneumatycznego zawieszenia na przednich kołach. 
Czułem każdy centymetr składu i z każdą próbą nabierałem coraz większego przekonania do maszyny oraz do moich umiętności. Choć nigdy nie ufam tym pewnikom. Maszyna jest maszyną a ja człowiekiem i zawsze mogę coś odwalić. No koniec dodam że Volvo z nową turbinką sprawuje się wyśmienicie. 485 koni mechanicznych nabrało więcej siły i zamiast słuchać muzyki często wsłuchiwałem się w groźny pomruk. Czułem każde jego drgnięcie . To jest jedna z najfajnieszych melodii, która znam :D









piątek, 2 grudnia 2011

Déjà vu.

To samo łóżko tylko inny pokój. Ten sam telewizor i ten sam program. Gadają znów o skandalach związanych ze sceną polityczną. To jeden z ich ulubionych tematów w Ameryce. Znów sączę piwo, tym razem kupiłem sobie inny rodzaj żeby przypomnieć sobie że to nie ten sam wieczór co wczoraj. Tak, znów jestem w motelu.

Było bardzo obiecująco. Siedziałem sobie w pokoiku dla kierowców na serwisie Volva. WIFI za friko, na iPhonie za pomocą streamingu radio publiczne z Montrealu, na laptopie pogawędki z niektórymi z Was na chacie na blogu, co jakiś czas mała aktualizacja na fejsie i czas upływał szybciej niż myślałem. Pogadałem też z Allanem, dzięki naszym telefonom firmowym, które używamy w podobnym stylu jak CB radio na obszarze północnej ameryki za darmo. Allan jest w Salt Lake City w Utah. Też miał przeboje bo w Wyomingu miał zamkniętą drogę i przełożyli mu awizację dostawy na następny dzień. Mówiliśmy o tym że pewnie razem załadujemy jabłka w sobotę i razem ruszymy do Montrealu. Tak, zanosiło się obiecująco, słyszałem nawet ryk silnika mojego Volva, które było testowane przez mechaników gdy skończyli je składać. I tutaj zaczęło się 'déjà vu`.

W tle słyszę spokojny głos osoby prowadzącej rozmowę telefoniczną gdzieś w pokoju obok, do którego są otwarte drzwi. Siedzę zrelaksowany. Moje ucho wyłapuje imię Claude. To imię mojego szefa, Turka pochodzenia włoskiego mieszkającego teraz w Montrealu. Spoko gościu. Gdy pierwszy raz wchodziłem do biura w Prince, nigdy nie pomyślałbym że ten gościu jest właścicielem. Można z nim normalnie pogadać i jest bardzo dostępny jeśli oczywiście nie jest zajęty. Rozmowa trwa chyba z dwie trzy minutki i słyszę końcowe słowa: yeah I'll tell him (tak, zaraz mu powiem) i coś mnie tknęło że mowa o mnie. Błysk w myślach. Już to raz było... Zanim się zorientowałem wchodzi ten sam koleś co wczoraj, patrzy i mówi: mam złą wiadomość.

- Żartujesz, nie?
- Nie, nie żartuję. Złożyliśmy wszystko do kupy, odpaliliśmy silnik i komputer podawał błędne kody od turbo.
- I???
- I turbo siadło. Zablokowało się. Zamówilśmy nowe, będzie jutro przed jedenastą.
- Czyli znów motel?
- Tak, podrzucę Cię.

Spytałem jeszcze czy to że akurat teraz turbo siadło ma coś wspólnego z ostatnią naprawą. Otrzymałem odpowiedź negatywną. Turba po prostu siadają i już. Często to się zdarza, szczególnie przy takim przebiegu. Pogadaliśmy jeszcze trochę na temat mojego Volva i dowiedziałem się że ten model z tego roku jest całkiem dobry, niezawodny, ale czasami trafia się właśnie taki dziwny egzemplarz, w którym dość często występują awarie. Mieliśmy takich parę, mówi mi i pracowaliśmy nad nimi dość długo żeby doprowadzić je do ładu. Myślę sobie. Dobrze że turbo siadło akurat teraz, jeszcze na warsztacie. Bo gdybym ruszył, ujechał znów ze 100km i znów by coś się zaczęło psuć to faktycznie bym zwątpił. Jeździłem już na sprzęcie, który miał dwa miliony kilometrów w Leger. Nigdy mnie jednak nie zawiódł. Mój ostatni pracodawca miał swój własny warsztat i każdy truck po podróży miał przegląd oraz prewencyjne wymiany części, które nawet nie były zepsute nie wspominając o smarowaniu co dwa tygodnie niezbędnych części (oczko dla Tomka z Edmonton). Zdziwiło mnie kiedyś właśnie to że wymieniali mi silniczek od wycieraczek na nowy, gdyż mój działał cały czas. Według moich spostrzeżeń Claude dobrze dba o swój sprzęt. Ogumienie dobrej jakości, często wymieniane, w każdym trucku są podstawowe części zamienne, takie jak paski, napinacze, w jednym z trucków nawet znalazłem alternator w jednym ze schowków. Do tego cała jego flota jest regularnie wymieniana, naczepa chłodnia ma wymieniany agregat co 4 lata, teraz przyszło chyba z dwadzieścia nowych ciągników. I to co napiszę w rzeczach do zrobienia i spostrzeżeniach kierowcy na temat stanu mechaniki mojego ciągnika jest brane serio. Od czasu kiedy przejąłem ciągnik o numerze 267873 za każdym razem gdy zjeżdżałem na bazę szedł na serwis w Montralu. Nie ma wyjścia wożąc taki towar jak żywność, która jest wrażliwa na czas. Ale jak to się mówi : shit happends i czasami zbieg okoliczności robi tak że awaria idzie za awarią. W mojej karierze kierowcy, to drugi raz gdy śpię dwie noce pod rząd w motelu a ogólnie trzeci raz. Pierwszy raz gdy odpadł mi wał napędowy w VTL-u drugi raz w ATI jak zablkował się mechanizm uruchumiający wiatrak od chłodnicy i czekałem dwa dni na część i trzeci raz, teraz.

Claude zadzwonił do mnie na komórkę gdy rejestrowałem się w motelu. Odebrałem telefon słowami: nie wiem co mam Ci powiedzieć, mamy pecha z tym truckiem. On na to z dużą dawką śmiechu: nie martw się, na turbo nic się nie poradzi to nie Twoja wina. Spytałem się go co z tym ładunkiem co ciągnę.
- Czekają na niego i cholernie są wkurzeni i spytali mi się czy dojedziesz w sobotę. Powiedziałem im że pewnie: dojedzie! On jest z Montrealu i też chce wrócić w końcu do domu.
-Wiesz, jeśli chcą, i jeśli ten cholerny truck jutro zechce jechać to mogą mnie rozładować nawet wieczorem, skoro tak bardzo im na tym towarze zależy.
- Pogadamy jutro i zrelaksuj się ale myślę że teraz tym truckiem będziesz mógł jechać na Alaskę - zaśmiał się - masz w nim wszystko nowe.
-Oj... Claude jak mi znajdziesz ładunek na Alaskę to skakałbym z radości.

Różnie bywa w transporcie i nie jedną rzecz nauczyłem się w tej branży. Mimo że uwielbiam planować i często jestem pod tym względem niubłagalny, na czym czasami cierpi moje ciało, to wiem że cały plan może walnąć w jednej chwili, tak jak w tym tygodniu. Ale nie zniechęcam się wcale. Jest to część gry. Nie ma maszyn niezawodnych i każda kiedyś powie swoje ale. Po prostu, tak czy siak, mam gdzie spać, mam małe wakacje. Pewnie że wolałbym je spędzić w domu ale w sumie w tym domu nikt na mnie nie czeka więc żadna strata.

Więc. Jutro ruszę czy nie? Jak myślicie?

Część pomysłów do tego posta przyszła mi do głowy po obejrzeniu tego filmu. Kliknijcie na link. http://www.youtube.com/user/kurpzlomzy#p/a/u/0/q7fWv5LcjGk .Post można potraktować jako odpowiedź na niego. W sumie to w pewnym momencie głupio było mi że maszyna akurat zdecydowała się sypać gdy była pod moją kontrolą, ale w żadnym wypadku nie czułem że to ja byłem przyczyną tych awarii. Mój post w formie rozmowy między mną a maszyną miał na myśli pokazanie tego że ja i Volvo stanowimy całość ;) Chyba mi nie wyszło, każdy ma swój limit przekazywania swoich myśli :)

czwartek, 1 grudnia 2011

Volvo regeneruje się.

Stoi na warsztacie, czeka aż dowiozą do niego potrzebne części i jutro ciut po dwunastej powinno być gotowe do jazdy. Nawalił cały system ATS. Nawet używając wszechmogącej siły wujka Googla nie otrzymałem odpowiedzi co znaczy ten skrót. Chodzi o system oczyszczający spaliny i zbierający za pomocą filtra sadze wytwarzane przy spalaniu ropy. Co jakiś czas, gdy filtr się zapełni, sadze są podgrzewane do bardzo wysokiej temperatury i eliminowane powodując przy tym ogromny smród dookoła.

Czy ma to jakikolwiek sens czy nie, nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to. Nie mam na to żadnego wpływu. Zostawię to ludziom mądrym i wykształconym: naukowcom obiektywnym lub nie, którczy często są wybrani przez wpływowych polityków pod wpływem sił wyższych, pieniężnych lub lobyistów płaconych przez korporacje albo cholera wie kogo, może nawet samo Opus Dei, i są od tego żeby pouczać ludzkość co jest właściwe lub nie. Efekt jest taki że pojazdy wyposażone w taki system, owszem nie puszczają za sobą brązowego lub czarnego dymku, ale cały czas zostawiają za sobą bezbarwną smugę dwutlenku węgla, który prędzej czy później i tak nam przypomni o swojej obecności w atmosferze. Ale jak czegoś nie widać to nikogo to nie obchodzi. A co lepsze, silniki nowej generacji, dwutlenka węgla, wypluwają z siebie więcej niż wcześniej bo te 'ekologiczne' systemy powodują że trzeba paliwa lać w baki więcej.

Mechanicy stwierdzili że powodem całej awarii była ta część. Pęknięta rura. Spowodowała tak że czujniki źle sterowały systemem.
Część spalin bowiem ulatniała się w powietrze co powodowało złe dane o poziomie sadzy w filtrze. Filtr się napełniał a czujnik cały czas czuł świeże powietrze. Gdy już przyszło co do czego i sadze zawaliły wszystko co się dało, system postanowił się oczyszczać, ale niestety było za późno i w końcu awaryjny tryb zdecydował że trzeba wszystko wyłączyć żeby sadze nie zaczęły się dostawać do silnika. Ta puszka to filtr i powinien on być biały tak jak w miejscu gdzie jest ślad palca. Koszt naprawy? Jeszcze nie wiem ale sam filtr to 4000USD. Plus inne części plus robocizna plus holownik, który kosztował 615USD. Słono. Szef, trochę był wkurzony ale strasznie mu zależy na tym żeby truck był gotowy jutro. Mam zabrać ze sobą wszystkie części do Montrealu i mają iść do serwisu gdzie mój ciągnik ma co jakiś czas przegląd. Spytał się mnie co ja takiego robię z tym ciągnikiem ale mimo wkurzenia poczułem lekki wątek żartu. Odpowiedziałem: pracuję nim i żyję razem z nim każdy mój dzień w trasie.

I tak. Siedzę sobie teraz w motelu pisząc tego posta, płacony oczywiście przez Princea. W sumie nie stracę zbyt dużo na tym wyjeździe. Czas spędzony w motelu podczas naprawy Volva zintegruje mi się idealnie z pauzą. Od momentu kiedy stanąłem na autostradzie kręci mi się 36 godzin. No a co, nie? Przestałem prowadzić o godzinie 5:00 AM i do tej pory nie miałem nic wspólnego z pracą. Holował mnie kto inny, naprawia kto inny i jutro o godzinie siedemnastej będę gotowy i sprawny żeby uderzyć w szlak jak burza. Sądze że i tak Volvo nie będzie gotowe wcześniej. Pewnie będzie tak że w piątek rano w końcu dostarczę to cholerne ogrodzenie na bazę wojskową w Waszyngtonie, po czym będę gotowy na załadunek jakbłek wieczorem. I potem już rutyna. Ogień do Montrealu.

Dajcie mi sprzęt na którym można polegać, a ja Was nie zawiodę.