piątek, 27 kwietnia 2012

Film. Odcinek 38: Droga US20 w Oregonie.

Jest to film, który chciałem opublikować jakieś dwa tygodnie temu w pierwszej kolejności. Wasze głosowanie na mojej stronie na fejsie (https://www.facebook.com/nolibab3) zdecydowało inaczej bo "Przerzuty w wersji kanadyjsko-amerykańskiej" zwyciężyły. W sumie jest to ciąg dalszy poprzedniej produkcji nagrany podczas tego samego wyjazdu po przerzucie i po dostawie w restauracji w Oregonie. Logiczna fala wydarzeń. Wczujcie się więc w mój powrót. Początek filmu może trochę przynudzać bo przekazuję moje spostrzeżenia tym samym monotonnym i nudnym głosem. Według mnie najciekawiej jest jak jestem już po załadunkach, których i tak nie nagrałem,  i jak pruję przez pustkowia. Miłego oglądania!


środa, 25 kwietnia 2012

Ciekawy wyjazd, Kalifornia nareszcie zaliczona.

Zanosił się całkowicie spokojnie. Osoby śledzące rubrykę "Co obecnie kombinuję"   pewnie niczym nie zaskoczył mój punkt docelowy : Phoenix w Arizonie. Byłem tam już z obecną firmą trzy razy. Żadna nowość. Spokojna i w miarę prosta droga. Nie do końca, nie o tej porze roku. Zaczynając od południowego Illinois a kończąc w północnym Teksasie jest korytarz trąb powietrznych. To jest ten czas gdy wszystkie czynniki mogą sprawić tak, że zwykły front lub linia burz potrafi zmutować w bardzo silne tornada, które unoszą wagony kolejowe a co dopiero trucki. Rok temu truck stop w miejscowości Joplin w Missouri został zrównany z ziemią. Trucki lądowały jeden na drugim. http://apps.startribune.com/blogs/user_images/flyingJ.jpg





Ostatnio sezon "zła" lubi zaczynać się coraz wcześniej i kończyć coraz później (koniec marca, połowa maja), nawaniłce będące coraz silniesze. Być może zmiany klimatyczne mają coś z tym wspólnego. Tym razem bez stresu. Front meteoroligczny wyładował większość swojej siły dzień wcześniej w Oklahomie, zabijając tam sześć osób. Zostawił dla mnie tylko zwykłe burze obfite w pioruny i duże ulewy.

Doświadczeni kierowcy mówili mi że gdy stanę oko w oko z trąbą powietrzną i jeśli nie uda mi się jej uniknąć, nabezpieczniejsze miejsce jakie mogę sobie znaleść to gdzieś pod wiaduktem. Pewnie, trochę mnie poszarpie, poobija o sufit, ale nigdzie nie wyciągnie i nie rzuci w odchłań. Bacznie obserwowałem niektóre ciemniejsze chmury, czy przypadkiem jakiś dziwny pęd powietrza nie zmierza ku ziemi. Ale nic z tych rzeczy. Przejechałem tylko przez zwykłe wiosenne burze. Na ostatnim zdjęciu znalazłem się już po stronie suchego i zimniejszego powietrza co ilustrowane jest przez dolną warstwę chmur. Zimny i niski front napiera na cieplejszą, wilgotną i wysoką warstwę powietrza powodując fajne zjawisko bardzo miłe dla oka.


Tutaj już Nowy Meksyk i pustynia. Droga do Arizony jest stosunkowo nudna. Illinois płasko i pola jak w Polsce, Missouri już ciekawiej bo trochę małych pagórków z bujną roślinnością. Im dalej na południe i zachód tym bardziej ubogo, aż tak jak na zdjęciu, pustynno i zółtawo. W Phoenixie nic się nie wydarzyło. Dwa rozładunki poszły pięknie po czym zacząłem kręcić 36 godzin obowiązkowej pauzy na truck stopie.
... na którym zjawił się Allan, kumpel z firmy. Jechał cały czas za mną. Odd samego Montrealu tylko był dzień wstecz. Tak akurat wyszły ładunki, szkoda że nie jechaliśmy razem ale ta branża to jedna wielka loteria. W sumie mijamy się już tak od prawie miesiąca, będac na tej samej trasie, ale nigdy dokładnie w tym samym miejscu.
Na truck stopie niestety nie posiedzieliśmy zbyt długo, nie udało się nawet wypić jednego symbolicznego piwa wieczorem. Dostałem zlecenie i tego samego dnia musiałem uciekać na załadunek. I tutaj szacun dla mojego dyspo. Obiecał mi Kalifornię i wyjeżdżając do Arizony przypomniałem mu się: nie zapomnij o Kaliforni przed moim urlopem. Na co on: This is it. Where do you think they'll send you after? (tam właśnie jedziesz, gdzie myślisz że załadujesz jadąc  z powrotem?)

Byłem dość sceptyczny, gdyz już trzy razy byłem w Phoenixie i za każdym razem towar powrotny ładowałem na granicy z Meksykiem. Zapominiałem tylko o jednym, warzywka z Meksyku kończą się latem i zaczynają dopiero jesienią z prostego względu: latem jest tam za gorąco żeby cokolwiek urosło. Niby czułem już ten fajny nastrój, że coś fajnego się święci ale do samego końca nie mogłem uwierzyć. Nie byłem pewny.

Kilkakrotnie patrzyłem na mapę i mówiłem sobie: nie, do Kaliforni z Phoenix to za daleko, nawet jakby mnie wysłali najbliżej za Los Angeles, to przecież aż 700km na pusto. Przypominam że Kanadyjczycy nie mogą łapać frachtów amerykańskich, czyli ładując towar w USA obowiązkowo musimy go wywieść do Kanady. Ale w słuchawce wyraźnie usłyszałem: jutro ładujesz truskawki w Oxnard, Kalifornia, 28 palet, ładunek pełny i nie zapomnij dokładnie sprawdzić temperaturę!

Truskawki są bardzo wrażliwe i ma się rozumieć agregat ma chodzić cały czas, ustaw na 34F! Lecz już go nie słuchałem, myślałem i przeglądałem moją zardzewiałą pamieć, Oxnard, Oxnard, gdzie to jest. Ach tak nad Pacyfikiem przy samej drodze nr 1. Wszędzie pełno moich miejsc i wspomnień. Z pewnym lękiem i ciekawością jadę w miejsce, w którym dawno nie byłem a szczególnie gdy ma ono w sobie moc.

Bo Kalifornia to mój magiczny stan. Wiele mnie z nim łączy wewnętrznie jak i zewnętrznie. Nastroju jaki tam panuje nie da się opisać. Tam po prostu jest pięknie, spokojnie oraz hucznie. Mieszanka umiarkowanego klimatu, przesadnej konsumpcji i tych pięknych widoków, które zawsze napełnianią mnie spokojem. Ludzie też są ciekawi, Latynosi, biali i czarni Amerykanie, w innej części Koreańczyc i wiele, wiele innych nacji.
Najfajniejszy klimat jest nad Pacyfikiem. Chłodne i wilgotne powietrze. Spałem pod firmą gdzie miałem ładować. Gdy wstałem mgła i zapach oceanu. Pięc kilometrów dalej w głąb lądu słoneczko i niebieskie niebo. Pierwszy raz Los Angeles przejechałem wieczorem. Drugi raz wybrałem opcję objazdu górą, ze względu na piątek i na ewentualne mega korki. Los Angeles leży w dolinie otoczone wysokimi górami, za którymi jest pustynia, jakieś tysiąc metrów wyżej. Widać to na zdjęciach jak w miarę oddalam się od wybrzeża kolory gór zmieniają się z zielonych na zółtawe.
Za białymi wierzchołkami jest dolina pełna smogu, samochodów i życia miejskiego. Tutaj spokój i pustki. Lubię obydwie rzeczy ale zdecydowanie wolę tę drugą opcję.
Później odbiłem na północ do Barstow gdzie jest rozjazd dwóch szlaków prowadzących na wschód kontynentu. Można jechać I40 lub I15 na północ do I80. Długość trasy jest mniej więcej ta sama choć jadąc pietnastką można jeszcz odbić na moją ulubioną drogę I70, która prowadzi przez Kolorado.
Z reguły nie jeździ się tamtędy ze względu na góry ale mając lekki ładunek oraz nie wiedząc kiedy jeszcze raz trafi mi się taka okazja, wybrałem się na moją drogę. Za Las Vegas na I15 bardzo ciekawy zjazd gdzie widać ogrom terenu. Góra i bardzo wielki płat ziemi pod kątem: niesamowite.
Później Virgin River Gorge. Wąwóz, w którym jest zintegrowana autostrada. Odcinek ma około 40 km i jedzie się jak w bajce. Okazji do robienia zdjęć nie brakuje. Te widoki są podobne do tych w Grand Canyonie, który znajduje się około 400 km na wschód. Dalej Utah, i tułaczka na północ w zdłuż pasma gór.

Aż do mojej ulubionej autostrady: I70. Nie często mam okazję nią jechać a tym mniej z zachodu na wschód. Ta sama droga jadąc nią w drugą stronę ma całkiem inne oblicze i mam możliwość dostrzec wszystkie piękne miejsca, które starają ukryć się przede mną. Odcinek między Salina a Green River jest najdłuższym odcinkiem autostrady w całych stanach gdzie nie ma żadnych usług dla zmotoryzowanych: aż 177km. Jedziemy cały czas płaskowyżem Wasatch aż do Spotted Wolf Canyon.
I piękny zjazd w dół tym właśnie kanionem. Nie byłbym sobą gdybym nie stanął i połaził trochę, celem wczucia się w scenerię.
Droga mało uczęszczana, więc cisza, wiatr i zapach dziekiego zachodu. Zdjęcia pokażą Wam lepiej ten nastrój.




Później już tylko łatwa droga do Kolorado, gdzie przebiłem się przez pasmo gór żeby zjechać z trzech tysięcy metrów na tysiąc do Denver i później już tylko prerie, prerie i prerie oraz powrót na szlak I80 w Nebrasce. Tak, wiosna a nawet lato już tutaj zawitały o czym świadczy moja brudna szyba, pełna robactwa.




I tak, wróciłem do Montrealu przeciągając przez cały kontynent kolejny ładunek świeżych owoców. Gdy zaparkowałem trucka na bazie spakowałem manatki i wybrałem się do domu komunikacją miejską w porannej godzinie szczytu. Bez obaw, moja stara Toyotka ma się dobrze ale pożyczłem ją komuś, komu bardziej się przyda zamiast stać i gnić pod płotem. Zresztą, raz na dwa tygodnie przejażdżka metrem dobrze mi robi. Patrzyłem na ludzi zmierzających do pracy i na ich zmęczone rutyną twarze. Wyglądali na znudzonych, bezinteresownych. Wtopiłem się w nich będąc jednym z nich z tą różnicą że ja wracałem z pracy. Cztery dni temu byłem w Los Angeles i przez te cztery dni przemierzyłem ogromną ilość kilometrów napełniając mój umysł krajobrazami podczas gdy oni prowadzili swoją codzienność. Tak, ta przejażdżka metrem naprawdę dobrze mi zrobiła i pozwoliła spojrzeć na moją pracę z jeszcze innej perspektywy. Mam wyśmienitą pracę.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Milion wejść na blogu.

Potraktuję to skromne wydarzenie żeby przedstawić mój manifest kierowcy-pracownika.
Jeszcze raz podzielę się z Wami moimi myślami.

Różni ludzie lądują za kółkiem ciężkiego wielokołowca. Jedni zaczynają na rynku pracy z ogromnym entuzjazmem, drudzy przez przypadek a inni dla kasy, którą ten zawód jeszcze przynosi. Charakterów nie brakuje: asortyment nieprzeciętny lub przeciętny, jak kto woli. Sądzę że antropolodzy, których często słucham, z wielką ciekawością, potrafią w świetny sposób określić naszą rzeczywistość. Żeby wszyscy byli tacy rozsądni jak oni... .

Tak serio, czym naprawdę różni się praca, lub nazwijmy to zawodem, kierowcy od rzeczywistości innych użytkowników naszej ziemi? Na czym polega być człowiekiem? Wolę nie wiedzieć. Zauważyłem tylko, że wszędzie nie brakuje oszołomów przekonanych o swoich racjach, będąc pod wpływem emocji lub innych wyimaginowanych myśli, stwierdzeń oraz bardziej niebezpiecznie: ideologii. Wystarczy spojrzeć na naszą klasę polityczną i prędko można dojść do wniosku, że nawet wśród ludzi wykształconych nie brakuje debilizmu. Aktywnie obserwuję faunę polityczną w różnych krajach i ze smutkiem dochodzę do wniosku, że wszędzie jest podobnie. Zawsze wychodzę z założenia iż być otwartym na inny punkt widzenia jest bardziej konstruktywne niż upierać się ślepo przy swoim.

Będąc w jednej z wielu firm w USA podczas rozładunku błąkałem się po rampie i z nudów czytałem wywieszki na ścianie. Utkwiła mi w głowie jedna:  Do something that works and then do it again (zrób coś co działa a później powtórz to). Pomyślałem sobie: i to ma być to? W sumie tak jest. W obojętnie jakiej branży, a nawet już patrząc bardziej szeroko, w życiu cały czas potwarzamy cykl. Dzień, tydzień, miesiąc i tak dalej. Z generacji na generację.

Wiadomo że każda branża ma swoją specyfikę i mimo wolności jaką daje mój zawód popadam w pewną rutynę. Dlaczego więc kierowca ma aż tak bardzo negatywne oblicze w mniemaniu większości społeczeństwa? Cały czas się nad tym zastanawiam.

Moja praca nie jest łatwa. Wymaga organizacji, odpowiedzialości, rzetelności a nawet wytrwania. Muszę dbać o to, żeby być na czas, żeby jeździć bezpiecznie. Przymykam oko na zdenerwowanych użytkowników drogi bo oni nie wiedzą co to jest mieć setki tysięcy kilometrów we krwi. Wracają lub jadą do pracy, żyją swoją rzeczywistością podczas gdy my, kierowcy, jesteśmy w pracy. Mało kto o tym myśli mijając tira w sobotnie popołudnie. Mało kto ma pojęcie skąd lub dokąd, a jeszcze mniej co wiezie choć złodzieje często wiedzą. Tak w ogóle po co tu do cholery jest, że nie można go wyprzedzić i tylko powoduje zator na drodze. Myślę sobie wtedy: bezpieczeństwo przede wszystkim a ich znaki oraz palce skierowane ku mnie świadczą o ich ignorancji.

Milion wejść na mojego bloga. Jestem zaskoczony że udało mi się utrzymać poziom Waszego zainteresowania od ponad roku. Będę starał się to robić dalej. Nie mniej jednak cel, jaki sobie ubzdurałem, już nie pamiętam jak i kiedy, po cichu realizuje się. Tylko psssst, nikomu nic nie mówić. Albo nie, mówcie ile wlezie. Jest coraz więcej blogów związanych z naszą branżą i zawodem, coraz więcej filmów na YT, które uzyskują całkiem niezłe wyniki. Jesteśmy nową generacją kierowców, nabyliśmy dużo wiedzy od prawdziwych szoferów. Nadszedł czas żeby ją przekazać a przede wszystkim pokazać. Pokazać ile poświęceń, wysiłku, serca oraz pasji wkładamy w naszą pracę czerpiąc z tego nie tylko satysfakcję, ale rzetelnie zarabiając na życie.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Odcinek 37.

Już trzydziesty siódmy odcinek? Zrobiłem go wczoraj w biegu między dwoma wyjazdami ale ze względu na dziwne okoliczności techniczne dopiero teraz udało mi się go udostępnić. Technologia lub moje roztrzepanie i niewiedza czasami powoduje małe błędy, które muszę poprawiać.

Od momentu ponownego podjęcia pracy na tym kontynencie po pobycie w Polsce, od października zeszłego roku zrobiłem aż osiemnaście filmów? Trudno mi w to uwierzyć, bo za każdym razem gdy kończę film wydaje mi się że nie mam pomysłów na dalsze i cały czas lękam się że stanę się nudny. Bo w końcu ile można o mojej pracy mówić bez powtarzania się. I tak właśnie jest gdy biorę ze sobą kamęrę i wyjeżdżając z Montrealu myślę co takiego tym razem nakręcić.

Dzisiejszy odcinek jest bardzo świeży, bo kręcony w mojej poprzedniej trasie. Jedynie urywki na samym początku, są składanką z przygotowań przed kilkoma wyjazdami. Półtorej godzinki gotowania. Ale od momentu gdy już wcinam śniadanie i widać mnie przed obiektywem, akcja odbywa się dokładnie osiem dni temu :)

Z rzeczy bieżących to miałem dziś wieczorem wyjeżdżać do British Columbii ale wyjazd został odłożony na jutro rano i nawet nie wiem czy jadę dalej do Bc czy gdzieś indziej. Zobaczymy :)

Miłego oglądania.


czwartek, 5 kwietnia 2012

Przerzut w wersji kanadyjsko-amerykańskiej.

Ale zanim się zaczął cofnijmy się wstecz parę dni do wyjazdu z Montrealu. Ruszyłem w piątek po południu z ładunkiem na drugi koniec Kanady, bagatelka, jedynie 4600km. Cztery dni czystej jazdy (piątek, sobota, niedziela, poniedziałek) w trybie 13 godzin ruchu, 10 godzin odpoczynku. W związku z tym że ładunek był gotowy dopiero po południu w dzień wyjazdu, szef zadał mi pytanie: dasz radę dojechać na wtorek? Godzina nie była aż tak zła, więc bez wahania odpowiedziałem: jeśli warunki drogowe oraz inne czynniki, na które nie mam wpływu nie przeszkodzą mi: jasne, jak najbardziej.
Nie miałem zamiaru jechać 13 godzin w pierwszy dzień , tylko rozsądnie postanwowiłem podzielić jeden dzień jazdy na połowę: część w piątek a resztę co zostanie w dzień dostawy budząc się wcześnie rano. W piątek ujechałem siedem godzin. Sobota, niedziela i poniedziałek normalnie, a na wtorek zostało mi, lepiej niż myślałem, tylko 3 godzinki do celu.
I w ten dzień zaczął się przerzut. Małe wtajemniczenie w świat tutejszego transportu. Jadąc na zachód Kanady czy to chłodnią czy izotermą, bardzo ciężko jest o ładunki powrotne na wschód a tym bardziej idące na południe do Stanów. Są one obstawione przez lokalne firmy lub większe korporacje a na giełdzie, z tego co się orientuję, wychodzą tylko sporadyczne odpady, które nawet nie płacą za paliwo. Więc żeby wybrnąć z nieprzyjaznego terytorium moja firma kombinuje, przywożąc ze sobą swoje własne ładunki.
Na mojej naczepie miałem jeden pełny ładunek do British Columbii, oraz 4 palety idące dalej do USA na zachodnim wybrzeżu. Te ostatnie zrzuciłem w magazynie w Vancouver, z którym Prince ma umowę. Spotkałem tam innego kierowcę Prince'a, który dociągnął następne cztery palety tego samego ładunku. Gdy skończyłem z moim pełnym ładunkiem w innym miejscu, spedycja kazała mi wrócić do owego magazynu i załadować wszystkie ładunki częściowe dowiezione przez 3 trucki Prince'a. I tym sposobem znalazł się ładunek z Vancouver,BC do Stanów. W sumie trzy zrzutki za południową granicą.
Termin wszystkich ładunków był dość napięty. Dlatego śmiało mogę dwa ostatnie dni porównać do przerzutów jakie doświadczałem dokładnie rok temu w Europie. Szkoła europejska nie poszła na marne. Umięjętne zaplanowanie czasu to podstawa. Wszystko w szybkim tempie i na styk. Skąd ja to znam :D.

Podsumuję:
We wtorek zacząłęm pracę o 7 rano a skończyłem o 21:00. Przemierzyłem 445km i w ten sam dzień skutecznie przeprowadziłem 4 załadunki/rozładunki. Po dziesięciogodzinnej pauzie ruszyłem na kolejne dwa rozładunki i w ten sam dzień nabiłem 660km. To wszystko w tle czterech dni wcześniejszej pracy i 4600km we krwi. Później padłem na łóżko o 17:00 i zasnąłem głębokim snem.

 Dodam jeszcze że ostatnia zrzutka była dość ciekawa, jak widać to na zdęciach wyżej. Dowiozłem puste butleki do mini browaru-restauracji w Oregonie. Zdjęcia krajobrazowe są z drogi nr 20 w kierunku miasta Corvallis. Mała ciekawostka: butelki do browaru są z Niemiec. Tak, drogą morską do Montrealu, czy to z Hamburga, Bremen, Antwerpii lub Rotterdamu a później drogą kołową przez cały kontynent północno-amerykański. Ciekawi mnie tylko kto te butelki dowiózł do portu w Europie. Sądzę, że szanse są dobre że to jakiś rodak na przerzutach ;)