wtorek, 18 czerwca 2013

Praca Kierowcy w Kanadzie dla Polaka, da się zrobić.

... Październik 2012: mój ostatni wyjazd w prawdzią trasę na daleki na zachód zanim moje życie weszło w kolejny ostry zakręt. Muszę przyznać, że gdy pierwszy raz spotkałem go na truckstopie byłem nie tyle zdziwiony co zaskoczony. Gdy zapukał do mojej kabiny około szóstej rano poczułem się jak na parkingu w Europie a byłem przecież w Kolumbi Brytyjskiej w Kanadzie ...

Poznajcie Karola. Wiek: 25 lat, zawód: kierowca dużych składów od czterech i pół lat. Po Kanadzie i USA śmiga od zaledwie ośmiu miesięcy za kierownicą wypasionego Peterbilta. O Kanadzie myślał już od pewnego czasu; zawsze mu krążyła po głowie myśl, że musi się tam znaleść. I nie zawsze wydawała mu się do zrealizowania.






... Przedstawił się kulturalnie. Rafał? Mam na imię Karol, jestem z Łowicza (Łowicz, Łęczyca? Blisko myślę sobie!), znam Cię z Youtube i tak patrzę na bordowe Volvo, proporczyki, nigdy nie myślałem, że Cię tutaj spotkam na zachodzie.

Nie mogłem uwierzyć swoim uszom, w głowie szybko analizowałem sytuację i moje zdumienie rosło. Nie aż tak dawno byłem w Polsce na urlopie. Zawiesiłem się. W jakim trybie funkcjonować? Logika i relacje między kierowcami tutaj są o wiele inne. Czułem się jak na parkingu we Francji. Tak jakbym usłyszał pukanie do drzwi i znany już wszystkim zwrot: "Cześć kolego, pomożesz?" . Odruchowo zaprosiłem go do kabiny na kawę. Śmieszne, bo na truckstopie można kupić kawę a ta sypana, ugotowana na butli  całkowicie dodaje smaku i nastroju jak na europejskich szlakach.

Zacząłem wypytawać Karola co, gdzie i jak. Muszę przyznać, że z minuty na minutę zżerała mnie coraz większa ciekawość: jak on się tutaj znalazł? Jak mi powiedział, że jeździ jeszcze na polskim prawku wręcz zacząłem się zastanawiać czy nie ściemnia. Kanada chodziła mu po głowie już od paru lat. Zdawał sobie sprawę, że nie da się tego zrobić tak od ręki i kilkakrotnie sobie mówił, że to chyba raczej niemożliwe. Na moje filmy wpadł całkiem przypadkowo. Jest to standardowe pytanie, które zadaję każdemu kto mi mówi, że mnie zna z YT. Kiedyś gdy wracał z Włoch i w Austrii przyszło mu poraz pierwszy zakładać łańcuchy na koła. Jakiś kierowca mu powidział, że w internecie jest parę filmów na ten temat. Gdy wrócił do domu trafił na mój film w języku angielskim na temat łańcuchów. Od razu wyczuł że z moim angielskim jest coś polskiego i tym sposobem wpadł na resztę moich filmów.



Opowiadał mi, że siedział na przerzutach do paru tygodni, więc jak wpadał do domu na tydzień nie miał zbytnio czasu na dłuższe przesiadywanie w sieci. Po obejrzeniu paru moich  filmów wpadł na pomysł i ściągnął je oraz część mojego bloga na kompa. Zapoznawał się z moją działanością podczas pauz, które w Europie potrafią się cholernie wydłużać. I dalej mówił sobie, że nieeeeee, Kanada? To nie możliwe. Z drugiej strony mówił sobie: Kanada? Muszę tam kiedyś się znaleść i jeździć.

I pewnego razu gdy wrócił z trasy postanowił wziąć się konkretnie za sprawę. Po dwóch latach miał dość międzynarodówki, może nie tyle jazdy co klimatu oraz brak perspektywy na rozwój. Nie chciał wegetować tylko iść do przodu. Zaczął szukać w necie ofert pracy w Kanadzie i do każdej jednej firmy jaką znalazł w sieci wysyłał maile. Nie sądził, że dostanie jaką kolwiek odpowiedź. Odpowiedziało mu parę firm ale większość z nich myślała, że jest już w Kanadzie i nic z tego nie wyszło. Pewnego dnia w skrzynce znalazł odpowiedź od jednej bardzo małej firmy transportowej z British Kolumbi posiadającej zaledwie sześć ciągników. Właścieciel miał trochę wątpliwości co do jego kandydatury. Kręcił nosem: młody, doświadczenie trzy letnie, czyli ciut więcej niż minimum co wymaga tutejsze ubiezpieczenie, żeby puścić w Amerykę kierowcę ze sprzętem wartym ponad 100 tyś dolarów + ładunek.  Po wymianie paru maili doszło do rozmowy telefonicznej, w której Karol musiał się produkować w języku angielskim.

Mały nawias... Pracodawca kanadyjski, gdy chce zatrudnić kierowcę zza granicy ma pewne obowiązki prawne takie jak zapewnienie przelotu dla przyszłego pracownika oraz jego ewentualnego powrotu, zapłatę za wszystkie formalności związane z wymianą prawa jazdy oraz zapewnienie pierwszych tygodni życia tutaj. Karol wyczuł, że musi jakoś przełamać swojego szefa i zaoferował mu układ, stawiając wszystko na jedną kartę. Powidział mu wprost, że zapłaci sobie za bilet i to będzie dowodem że jest poważny i nie kombinuje.

I tak się zaczęło. Kupił bilet w jedną stronę, wsiadł w samolot i po parunastu godzinach lotu wkroczył na terytorium Kanady jako turysta (Polacy nie potrzebują wizy tylko wystaczy im paszport biometryczny żeby przebywać na terytorium Kanady do sześciu miesięcy). Na granicy celnicy tak od razu go nie puścili bo gdy powiedział, że przyjeżdża do pracy a w paszporcie brakowało mu pozwolenia do pracy wydawał im się bardzo podejrzany. Od razu wzieli go na przesłuchanie. Wytłumaczył im całą historię, wykazał się wystarczającą ilością funduszy na przeżycie paru tygodni w Kanadzie. Celnicy chcieli zobaczyć wszystkie jego maile z potencjalnym pracodawcą a nawet wykonali do tego ostatniego telefon. Po trzech godzinach trzepania był wolny. Z lotniska zabrał go przyszły szef i odwiózł do motelu. Później zaczęły się formalności z załatwianiem pozwolenia na pracę (WORK PERMIT czyli trochę inna wersja LMO ). Obcokrajowca nie może tego zrobić z terytorium Kanady (taka jest polityka imigracyjna tego kraju), więc szef zawiózł go na granicę ze Stanami gdzie od razu zrobił zwrót do tyłu (do USA też nie miał wizy) i znajdując się znów na granicy kanadyjskiej, przybywając z obcego kraju, przedstawił celnikom ofertę pracy z gwarancją zatrudnienia na dwa lata. Pozwolenie na pracę dali mu w ciągu trzydziestu minut. Później udali się do wydziału komunikacji w British Kolumbii i tutaj od momentu przyjęcia wniosku o wymianie polskiego prawa jazdy na kanadyjskie, zdaniu egzaminu teorytecznego na samochód i na duże, mógł zacząć realizować swoje marzenie: zasiąść za sterem amerykańskiej ciężarówki. Na jego polskie prawko naklejono numerek z tutejszą elektroniczną kartoteką i do momentu zdania egzaminu praktycznego mógł faktycznie poruszać się na polskim prawem do jazdy! Muszę zaznaczyć, że jeśli chodzi o przepisy ruchu drogowego, są pewne normy kanadyjskie, ale  egzekwowaniem ich odpowiedzialne są władze prowincjonalne. Każda prowincja ma swoje widzimisię i administruje na swój sobów według swoich potrzeb. British Kolumbia jeśli się nie mylę to jedyna prowincja, która  pozwala kierowcy jeździć na prawku zagranicznym do momentu załatwienia wszyskich formalności. Oczyście nie trwa to nieskończoną ilość czasu (do sześciu miesięcy). Karol zanim zdał wszystkie egzaminy jeździł na polskich kwalifikacjach przez prawie dwa miesiące. Później załatwił sobie wize do USA. Gdy już ma się stałe zatrudnienie w Kanadzie i podpisaną umowę na dwa lata z wizą do USA raczej nie ma problemu.

Cóż mogę powiedzieć więcej. Odważny z niego chłopak. Przez ostanie osiem miesięcy zjechał już większą część Ameryki, był na Florydzie, w NYC: miał tam ciekawe przygody ze słupami elektrycznymi ale wyszedł z tego cały bez żadnych szkód. Był na granicy z Meksykiem w El Paso i non stop połyka kilometry swoim żółtym ciągnikiem. Nie był jeszcze w Kaliforni, bo jego firma raczej tam się nie zapuszcza ale trafiają się kursy z Vancouver na Alaskę. Już mu mówiłem, że jak taki kurs dostanie to nie będę się do niego odzywał conajmniej przez parę tygodni. Będę gnił z zazdrości. Po roku pracy będzie mógł się starać o stały pobyt w Kanadzie, co mu otworzy kolejne drzwi gdyż nie będzie uwiązany tylko i wyłącznie u jednego pracodawcy. Choć wcale nie narzeka, jak narazie sobie chwali. Utrzymuję stały kontakt z Karolem, choć nie zawsze jest na to czas. Mijamy się non stop w trasie, gdyż jemu też trafiają się kursy do Chicago tyle, że z drugiego końca kontynentu. Spotkałem się nawet z nim gdy byłem na wypadzie nad Niagarą. Akurat stał po drugiej stronie w Ameryce i czekał na ładunek.

Pamiętajcie. Nie wszystkie marzenia nie są niedostępne. Karol jest tego żywym dowodem. Do odważnych świat należy!

wtorek, 4 czerwca 2013

Zarobki Oraz Schemat Finansowy Branży Transportu Ciężarowego w Quebecku w Kanadzie. Część Druga: Owner Operator

Owner Operator, czyli OO. Osoba prowadząca działaność gospodarczą oraz posiadająca ciągnik bez naczepy a czasami i naczepę ale o to już jest kolejny szczebel zarobkowy, więc zostawię tę opcję do opisania w kolejnym wpisie.

Tu zaczyna się świat i schemat gdzie zarobki idą automatycznie do góry ale uwaga, nie koniecznie zostaje więcej w kieszeni. Nabycie ciągnika to nie banalna sprawa i wymaga dużo więcej odpowiedzialności, rozsądku i odwagi niż zwykła jazda jako kierowca pracownik.

Najbardziej popularny i najłatwiejszy wariant pracy jako OO to jeżdżenie dla jednej firmy, która prowadzi działalność spedycyjno - transportową. Ciągnik jest zarejestrowany na firmę, której ciągamy naczepy. Ubezpieczenie, rejestracja i większość formalności jest załatwiane przez nich tak jak logistyka związana z ładunkami. Oczywiście paliwo i naprawy jak i utrzymanie trucka jest już naszą odpowiedzialnością. Korzystamy w pewnym sensie ze wszyskich przywilejów dużej firmy będąc prawie na swoim. Kwestia zarobków jest bardzo względna. Z reguły płacą stałą stawkę od kilometra ( a nie procent od danego frachtu) czasami dodając coś ekstra za nagłe skoki paliwa (NIE ZAWSZE a raczej prawie wcale) Rynek ładunków jest dość wyżyłowany i żeby istnieć w tym wariancie OO musi dymać kilometry. Dużo zależy od sytuacji finansowej w jaką się zapuścimy kupując własny ciągnik. Większość pracodawców wymaga mało zużyty sprzęt. Nowy ciągnik w naszych czasach to około 120, 140 tysięcy dolarów. Z reguły banki dają pożyczkę na 5, 6 lat i w zależności od ilości gotówki wpłaconej przy zakupie zostanie nam więcej lub mniej w kieszeni. Według mnie nie ma co się pakować w długi bez wpłacenia mniej niż 50% wartości sprzętu, którym mamy zamiar się poruszać. Wtedy raty wyglądają jeszcze  dosyć rozsądnie i człowiek nie ma noża na gardle. Nie ma nic gorszego jak świadomość, że nie można przestać jeździć bo zabraknie nam kasy na spłaty raty. Do tego zaczynając przygodę z własnym truckiem oprócz dużej kwoty przy zakupie ciągnika, warto mieć też rozsądną ilość wolnej gotówki w zapasie na awarie i naprawy. Nowy truck też potrafi się psuć jak jest niedopracowny. Nawet jeśli jest na krótkiej gwarancji (kilometry szybko się nabijają na tutejszych truckach: przeciętnie między 300tyś w pojedynce a 500tyś w podwójnej rocznie) to mimo, że naprawa nic nie będzie kosztować, gdy truck stoi w garażu i nie ciągnie ładunku, nie zarabia. Większość firm wymaga żeby sprzęt miał mniej niż pięć lat. Więc gdy spłacimy już ciągnik, firmy potrafią postawić warunek dalszej współpracy jako zmiana sprzętu na nowszy. Według mnie sprzęt sprawdzony nawet jeśli ma pięć lat, przy dobrej obsłudze i serwisie nie musi być wcale gorszy od nówki z salonu. Do tego kupując co jakiś czas nowe trucki trzeba zawsze liczyć się z ryzykiem, że wprowadzane technologie mające być mniej wadliwe czasami są totalnie nie dopracowane i okazują się ogromnym bublem. Korporacje wymagające w miarę młody sprzęt mają swój cel używając pretekstu obowiązku posiadania taboru, na który "można liczyć" Po prostu chcą uzależnić kierowcę, żeby miał co spłacać i żeby nigdy nie miał chęci zbyt długo próżnować (to tylko moja osobista wizja, nie każdy się z nią zgodzi) Nie jest pewien jaka teraz jest przeciętna stawka jeśli chodzi o OO w takim wariancie ale z pewnością są to większe pieniądze niż praca jako zwykły pracownik ale tez nie ogromne kokosy. Duże korporacje w Kanadzie i stanach typu England lub Trans X proponują kierowcom pracownikom współpracę, i pomagają kupić kierowcy ciągnik w leasingu dając im od razu pracę oraz oferując serwis i temu podobne.. To niby fajnie wygląda ale to nic innego jak zapewnienie sobie pewnego pracownika na kolejne pięc lat. Tak zwana pentelka na szyję.

Od dłuższego czasu przymierzam się do zakupu ciągnika i zostania OO. Stwierdziłem, że będąc żółtodziobem za kierownicą bardzo nieodpowiedzialnym by było pakować się od razu we własnego trucka zaraz po zdaniu kursu na prawo jazdy. Teraz po prawie dziesięciu latach pracy w branży widzę to wszystko bardziej trzeźwo i rozsądnie. Bacznie obserwuję sytuację na rynku oraz przygody moich niektórych znajomych z ich truckami. Przez dłuższy okres czasu nie pasowało mi to, że mając swojego trucka nie byłbym tak wolny jak teraz. Chcę to jeżdżę, nie chce to nie jeżdżę bez żadnych obowiązków. Perspektywa spłacania konkretnej sumki przez parę lat nie za bardzo uśmiechała mi się do stylu i trybu mojego życia. Do tej pory pracując w tej branży nie chodziło mi zbytnio o kasę tylko po prostu o jazdę hen przed siebie zwiedzając ile wlezie i przy okazji zapominając o wszystkich moich zmartwieniach. Taka niby ucieczka przed samym sobą. To był mój sposób na życie i w sumie dalej jest. Teraz owszem przymierzam się rozsądnie do pierwszego etapu OO ale chciałbym przeskoczyć go góra w dwa lata i wskoczyć na wyższy szczebel, OO z ciągnikiem i naczepką, najlepiej chłodnią. ALe o tym w następnym wpisie. Jeśli kupię trucka (moja obecna prywatna sytuacja w ogóle temu nie sprzyja) to będzie to z pewnością Volvo VN780 lub 880, dwu lub trzy latek za maksymalnie 60 000, 70 000$. Wtedy wpłacając około połowy gotówką, będę mógł go błyskawicznie spłacić w ciągu dwóch lat bez większego bólu ani presji i obowiązku dymania nieskończonych ilości kilometrów. Wiadomo, że muszę się liczyć z faktem, że trafią się jakieś awarie ale kto nie ryzykuje ten do niczego nie dojdzie. I jazda za przeciętne pieniądze płacone od różnych spedycji  powinna przy takich warunkach finansowych całkowicie starczyć ;)