czwartek, 26 stycznia 2012

Południem z Teksasu do Arizony.

Odkryłem trochę nowych dróg w tym tygodniu. Z miasta Temple w Teksasie przebijałem się do autostrady nr 10 na południu różnymi mniejszymi drogami. I takie widoki: wysuszone drzewa a po każdej stronie drogi rancza. Ciekawe czy miałem okazję minąć posiadłości tego dupka co dowodził w latach 2000 - 2008 i zrujnował to upadające mocarstwo zwane USA.

Bardziej na południe zaczęły pojawiać się skromne kaktusy. Mimo znaków grożących surową karą za zaśmiecanie dróg, najczyściej tutaj nie jest, niestety. Te wysokie chmury na niebie to zwiastun potężnego systemu meteorologicznego, który dzień później wylał z siebie ogromne ilości wody w postaci gwałtownych burz. Mimo tego nie pozwoliło to żeby nawodnić suchą glebę bo susza na południu tego stanu panuje już od paru miesięcy.  Mi się zawsze udaje i omijam ogromne nawałnice.


Tutaj już jest Nowy Meksyk a w zasadzie jego koniec. Ostatni raz tędy jechałem jakieś dwa lata temu białym Volvo. Często w byłej firmie miałem przeloty na pusto z Teksasu do Yumy w Arizonie. To 2000km! Tym razem jechałem z ładunkiem i skręciłem na boczną drogę (80) żeby dostać się do Douglas w Arizonie. Te góry na horyzoncie to już Arizona.

Bardzo opłacało się zjechać na tę drogę. Typowy szlak jaki widuje się na westernach. Kowboje to musieli być niezłe twardziele żeby dawać radę na dzikim zachodzie. Bez dróg, na koniach i  w dość trudnym środowisku gdzie obecność wody jest skąpa. Hmmmmm. Stanąłem, wyszedłem na zewnątrz i wzrok skierowałem w miejsce gdzie nie było widać żadnego śladu człowieka. Wyobrażałem sobie w myślach że cofnąłem się w czasie tylko o 130 lat. Przecież to tak jak wczoraj!

Jadąc, tematczynie puściłem sobie muzę kompozytora Marco Beltrami z  filmu 3:10 do Yumy, tej najnowszej wersji. Miałem uczucie że gdzieś na horyzoncie widzę dyliżanse i wigwamy. Wiem, mam bujną wyobraźnię i lubię dużo, dużo sobie wyobrażać i marzyć.

I ostatnie zdjęcie. Tuż przed dostawą. Firma w której zrzucałem była dosłownie pół kilometra od granicy. Sądzę że mój towar, w tym przypadku żaluzje, poszły dalej do Meksyku. Pod rampą stał truck na meksykańskich blachach.

Na koniec dodam że zaliczyłem kolejna, już trzecią inspekcję drogową w ciągu dwóch miesięcy. Kurcze albo mam pecha albo naprawdę władze w tym kraju nie mają co robić i szukają pieniędzy. Na wadze w Arizonie nic nie znaleźli ani w moim Volvo ani w mojej książce gdzie zapisuję czas pracy. Powędrowałem więc dalej ale już z pewnym niesmakiem. Ta wolność w USA nie jest taka sama jaka była wcześniej. W samym wczorajszym dniu przejechałem przez dwa check pointy straży granicznej, przegląd na wadze oraz regularny widok policji na drodze. Pojęcie "policyjny kraj" nabiera coraz więcej sensu. Aż ciarki mi po plecach przechodzą...

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Trochę wieści z Teksasu.

Daleko stąd odgłos trąbienia przejeżdżającego pociągu. Ogromny silnik diesla a nawet parę ich, oddychających na przemian: jeden przez drugiego. W Ameryce za dużymi miastami linie kolejowe nie są elyktryfikowane. Bo po co? Tańsza jest ropa. Kradziona ropa, pozwolę sobie przypomnieć. Czemu większość truck stopów są zawsze przy liniach kolejowych? Chciałbym to wiedzieć. Jakaś chora procedura tutejszych kolejarzy nakazuje im trąbić w niebogłosy ile wlezie że jadą i przecinają niestrzeżone przejazdy kolejowe budząc przy okazji zmęczonych kierowców. W tych momentach odczuwam właśnie to "lekceważenie nas" przez społeczeństwo. Ta praca jest często wulgarna i mamy styczność z całą ordynarną i szorstką częścią naszej ludzkiej rzeczywistości. Tych sytuacji jest wiele ale ta przypdła mi do gustu jako najwierniej ilustrująca codzienny świat kierowcy. Tyle myśli z Teksasu na dziś.

Ujechałem już 3000 kilometrów od początku mojej trasy i miałem poraz ponowny okazję przeżyć zimę, wiosnę i lato w przyśpieszonym tempie. W Ontario, Michiganie i Indianie była zima i snieżyca. W Illinois, Missouri i Arkansasie wiosna oraz pełno samochodów i trucków w rowie skutkiem lodowiska na drogach. A tutaj w Teksasie lato pełną gębą. Jak na złość siadła mi klima w trucku ale chyba to przeżyję. Uchylę trochę okno :P. Wczoraj gdy kładłem się spać było 25 stopni. Najlepszy jest poranek: człowiek wstaje, świeci słońce i jakoś lżej idzie na stację celem porannej toalety. Może dlatego że ma na sobie tylko dżinsy i podkoszulkę :D. Dobra już Was nie wkurzam bo wiem że w Polsce o tej porze roku jest dość ponuro. Dziś dokończę kręcić pauzę 36h, zrobię dostawę i jutro rano pogonię dalej na południe na samą granicę z Meksykiem do miejscowości Douglas w Arizonie. Tam jeszcze nie byłem. Później znów pewnie Nogales lub Yuma w arizonie i kolejny ładunek warzyw z Meksyku powędruje do Kanady.

Wczoraj odkryłem nowego bloga i sądzę że będzie interesujący więc zachęcam Was do odwiedzania go. Coraz więcej blogów kierowców a nawet kierowców płci żeńskiej. Cieszę się ogromnie!
Tutaj jest link: http://kierowniczka.blogspot.com/

piątek, 20 stycznia 2012

Między dwoma wyjazdami.

Tempo pracy narzuciłem sobie dobrowolnie: ostre. Sam tego chcę. Mam pewien schemat: najpierw praca a później odpoczynek, długi odpoczynek taki jak wakacje. Więc jak jest praca to nie odmawiam żadnego ładunku. Nie mam zamiaru 'dymać' w ten sposób całe życie, o nie, mam inne godne plany ale tymczasem jest jak jest. W moich oczach to tylko pewien etap, ucieczka albo jeszcze nie wiem co. Wracając do domu na tę parę godzin, ostatnie kikadziesiąt kilometrów moje myśli kieruję w stronę priorytetów jakie czekają mnie na miejscu. Śmieszne nie? Jeszcze nie wróciłem a już planuję mój kolejny wyjazd. Często zapisuję sobie na kartce żeby później, będąc na miejscu nie zapomnieć co dokładnie chcę zrobić. Większość tak krótkiego wolnego czasu spędzam na przygotowaniu się do następnej podróży. W 40 godzin odnawiam zapasy żywności, idę na basen żeby dać trochę wycisku mojemu ciału oraz zadbać o to żeby moje rzadkie znajomości w Montrealu nie pomyślały że całkowicie zdziczałem. Robię pranie, odpoczywam i regenuję siły; tyle o ile. Dla ludzi, którzy codziennie wracają do domu i mają wszystko pod ręką to o czym w tej chwili piszę jest ciut trudne do zrozumienia. Będąc cały czas w trasie, mam inny schemat życia i muszę o wszystkim myśleć wcześniej. Raz że taniej jest ze sobą zabrać rzeczy niezbędne do życia a dwa że tracąc czas i kasę na kupowanie ich w trasie w ogóle się nie opłaca. Życie za kółkiem ma całkiem inny tryb.

Więc jeszcze raz: Nie zawsze mam czas pisać, choć tematów w rezerwie mam wiele. Zapisuje je na kartce i wolnych chwilach, jeśli nie jestem zmęczony piszę posty przed snem po całym dniu za kółkiem. Filmów, a raczej materiałów na filmy też mam sporo. Po prostu nie mam czasu tego wszystkiego ogarnąć i w odpowiedzi na pytanie kiedy będzie następny film lub post: jak będzie.  Nie mniej jednak skleiłem króciutki filmik na temat skrzyni biegów jaką mam w moim Volvo. Niżej również wideo dodane na początku tego tygodnia na YT, o którym jeszcze nie wspominałem na blogu. Większość z Was pewnie i tak już je widziała ale to dla formy.

 Jutro rano znów uciekam. Tym razem do Teksasu i Arizony. Zaliczę nowe południowe rejony. Douglas, Arizona na samiutkiej granicy z Meksykiem: tam mnie jeszcze nie było i lubię to!



niedziela, 15 stycznia 2012

Zadomowiony w Prince.

Trzy i pół miesiąca pracy. Osiem długich wypraw plus jedna krótka. Już mniej więcej wiem jak wygląda praca siedząc za kierownicą ciągnika pod barwami Princea. Zadomowiłem się na tyle że wiem z kim i jak mam rozmawiać żeby uzyskać to czego chcę i oczekuję od mojego pracodawcy. A czego chcę? Niewiele. Nie zależy mi na czasie w domu. Zależy mi tylko na tym żeby cały czas jeździć i najlepiej w różne części świata. Napisałem 'świata'? Moja wyobraźnia trochę odpłynęła. Wybaczcie. Czasami sobie marzę o tym jak by to było gdyby z Alaski istniało łącze drogowe do Azji a tam dalej droga do Chin i Europy. I gdybym mógł pociągnąć taki ładunek, powiedzmy z Montrealu do Warszawy, ahhhh! Albo chociaż jakiś prom Ameryka -Europa, który bierze tiry i trucki.

Prince obsługuje cały kontynent północnoamerykański i płaci dobrze, w normach rynku (rynek to absurd). Gdy człowiek przyjmuje się do nowej firmy z reguły najpierw obserwuje a później stara się sobie ulepszać położenie. Z informacji uzyskanych od Allana stwierdziłem że w Prince może być nie najgorzej. Jednak gdy spedytor ubzdurał sobie schemat za częstego wysyłania mnie w to samo miejsce pod rząd kilkakrotnie, zacząłem myśleć i to myśleć intensywnie. Trochę czasu zajęło żeby zrozumieli o co mi chodzi. Lubię wracać w te same rejony ale gdy zostaję wysyłany non stop w to samo miejsce i nie widzę innej perspektywy, zaczynam czuć się jak w więzieniu. Muszę mieć to uczucie wolności że niby jadę tam gdzie chcę.

Wyjazd do Arizony przekonał mnie o tym że Prince potrafi coś wykombinować dla kierowcy, który czuje potrzebę ucieczki od rzeczywistości. Do tego będąc w połowie drogi powrotnej zaproponowano mi krótki kurs do Chicago. To jest to! Wyobraźcie sobie: mam do celu jakieś 2000km i w telefonie słyszę że mam już gotową naczepę na bazie, z którą mogę zawrócić na szlak. Tak właśnie chciałem pracować i nareszcie wyczuli mnie. Sądzę że są z tego zadowoleni tak jak i ja (truck trzepie kilometry więc zarabia). Dużo, dużo pracuję a później biorę sobie dużo, dużo wolnego.



Zdjęcia przybliżą Wam codzienność mojej pracy. Karta drogowa w formie koperty, w którą wkładam wszystkie kwity: podpisane dokumenty przewozowe, rachunki (tankowania, opłaty itd itp) oraz kartki z książki z moim czasem pracy.





Gdy wyjechałem na święta, wracając w kopercie z wypłatą znalazłem mały prezent. Niby nic ale fajny gest od właściciela. Pierwszy raz w transporcie na obydwóch kontynentach spotykam się z takim gestem. Naprawdę, pomijając kasę, człowiek czuje się minimalnie doceniony.

czwartek, 12 stycznia 2012

Bezdroża Nowego Meksyku.

Wracając z Nogales w Arizonie, z granicy z Meksykiem, najprostsza droga na północny wschód kontynentu prowadzi przez właśnie te tereny. Pierwsze zdjęcie jest jeszcze na autostradzie I10. U stóp tego pasma gór znajduje się miejscowość Las Cruces. Przełęcz, przez którą przejadę jest na wysokości mniej więcej jednej trzeciej zdjęcia od lewej strony. Takie łagodne wgłebienie na horyzoncie, które w rzeczywistości jest dość męczącym podjazdem.


Na przedmieściach Las Cruces spotkałem tego oto rekina. Ze względu na bliskość granicy z Meksykiem takich patroli jest bardzo dużo. Mogą zatrzymać teoretycznie każdego, który wydaje im się podejrzany. Dużo takich aut i innych jeepów poluje na nielegalnych imigrantów na pustyni. Widziałem też parę dronów kręcących się na niebie.
A tutaj już na górze. Przełęcz San Augustina. Nie powiem, całkiem przyjemne miejsce. Ten powrót, w ogóle cała trasa są prawdziwymi wakacjami i nie mając napiętego terminu dostawy dość często staję rozprężać kości i podziwiać scenerię dookoła.
Ta sama przełęcz tylko teraz patrzymy w stronę, w którą ustawione jest Volvo czyli nosem w dół. Tak, będziemy zjeżdżać z górki w dół i pod mgłą tam daleko jest ogromna równina.
Na której znajduje się granica. Że co? Uhm, coś podobnego do granicy: tak zwany CHECKPOINT. Jest to jeszcze jedna siatka ochronna, której używają Amerykanie przed napływem nielegalnych imigrantów z Meksyku oraz przemycaniu narkotyków. W ubiegłym roku deportowano około pół miliona ludzi. Takich punktów jest sporo. Są położone równolegle do granicy z Meksykiem tylko dalej w głąb kraju. I pracownicy Border Patrolu zadają pytania oraz często sprawdzają tożsamość.


Droga US54 jest bardzo uboga jeśli chodzi o miejscowości. Od Las Cruces na południu do Santa Rosy na północy, jest ich nagle może z pięć. Oto jedno z nich. Carizzozo. Stanąłem sobie tu na pauzę, wszedłem na stację coś kupić i stwierdziłem że życie odbywa się po hiszpańsku. Fajnie! Pewnie że do mnie białego raczej mówią po angielsku bo jestem gringo ale i tak lubię podsłuchiwać ich rozmowy, z których co nie co rozumię.
Zrobiłem sobie małą przechadzkę poboczem, może jakieś pięćset metrów za miasteczko i niestety tutaj też przyciągałem uwagę ludzi w samochodach.
Za Carrizozo góry robiły się coraz rzadsze i oddalone na horyzoncie. Pustki, pustki i pusta droga!


Końcówka. Za tymi ciekawymi płaskimi górami miejscowość Vaughn i już tylko 60km do autostrady.

Na sam koniec w miejscowości Santa Rosa, przejechałem z 3 kilometry kultową drogą US66. Nie wiem co w niej kultowego, chyba to że wszędzie wykorzystują tę nazwę żeby przyciągnąć turystę. I tyle zwiedzania na dziś. Teraz zostaną mi już tylko 2 i pół dni jazdy i będę w domu w Montrealu. Po drodze raczej nic ciekawego już nie zobaczę. Przekroczę tylko granicę w Detroit tylko po to żeby odświeżyć sobie pamięc drogą przez Ohio. Tak dla odmiany.

Ten wyjazd był rewelacyjny pod każdym względem. Odwiedziłem fajne tereny, za którymi tęskniłem, ładunki były bez napięcia a co najważniejsze że rozładunek i załadunek wypadł idealnie. Do tego wszystko na legalu z obowiązkową pauzą i tak dalej. Prawie 9 tysięcy kilometrów w 9 i pół dni pracy. Pięknie, pięknie, pięknie. No tak, zakładam że nic się nie stanie przez te dwa dni, które jeszcze są przede mną. A w transporcie : NIGDY NIC NIE WIADOMO!

wtorek, 10 stycznia 2012

Arizona od zaplecza.

No pewnie. Jazda autostradą już to nie raz wspominałem jest owszem fajna ale szybko się nudzi nawet przy ciekawych widokach. Dlatego gdy tylko mam okazję i czas, robię małe eskapady na mniej uczęszczane drogi. Oczywiście najpierw sprawdzam czy mogę tą drogą przejechać dużą ciężarówką bo trafiają się zakazy. Na pierwszym zdjęciu znajdujemy się jeszcze w Nowym Meksyku ale obecność czerwonych gór jest zwiastunem Arizony.
A to już jest droga US191 na którą zboczyłem tuż za granicą. Jadąc autostradą czy tą drogą, długość trasy do Phoenix, mojego miejsca docelowego, była by taka sama. Sprawdziłem tylko pogodę, żeby nie wpakować w jakąś niezręczną sytuację na odludziu i hip hip hura. Jazda.
 Północ Arizony jest bardzo wysoka. Prawie jak Wyoming bo około 1900 metrów nad poziomem morza. Ale klimat zimą nie jest aż tak srogi ze względu na bliskość ogromnego pieca, którym jest Meksyk. Tu już jesteśmy konkretnie na południu i nawet dni zimą są całkiem długie. Dzisiaj słońce zaszło około 18:15 czasu lokalnego.
Czyli północ Arizony wysoko, południe nisko. Zbliżając się do południa z równych wyżyn zagłębiamy się kilkakrotnie w doliny lub wąwozy i jedziemy to w dół to w górę. Niesamowita frajda dla kierowcy bo wiele razy musi zmieniać biegi i być uważnie wsłuchany w obroty silnika swojej maszyny.
Na jednym z takich podjazdów, rutynowo patrząc w lusterko co się dzieje z naczepą, zaskoczył mnie ten piękny widok. Aż stanąłem żeby pstryknąć fotkę. Droga prowadziła między dwoma górkami i jadąc w moją stronę w ogóle nie widziałem że mijam takie cudo. Dobrze się kryło ale ja mam równie dobre lusterka.
A to jest punkt kulminacyjny mojej turystycznej wycieczki. Kanion Salt River. Udało mi się dojechać na czas przed samym zachodem słońca. I do tego trafiłem na pełnię księżyca. To już jest na drodze US60 między miejscowościami Show Low i Globe w Arizonie. Te miejsca mają swoją magię. Ludzie, którzy odkrywali dziki zachód byli wielcy nie wspominając już o Indianach dla których ta ziemia od tysięcy lat była wszystkim.
Po zachodzie słońca dojechałem do Globe i położyłem się spać. Raz że kończył mi się czas pracy a dwa że nie chciałem przegapić równie pięknych widoków na ostatnim odcinku drogi do Phoenix. Już bardziej pustynnie, bo niżej i oczywiście cieplej. Rano było zero stopni ale w dzień temperatura sięgała przyjemne 18 stopni Celcjusza.
Nie udało mi się zrobić zdjęcia gdy już zjeżdżałem z ostatniej góry na pustnię gdzie wybudowano miasto Phoenix bo nagrywałem krótki urywek filmu mówiąc bzdury do kamery. Kto wie, może będzie z tego krótki filmik.

niedziela, 8 stycznia 2012

W drodze do Arizony.

Do południowej Arizony. Dokładnie do miejscowości Phoenix tak jak to jest opisane w rubryce "Co obecnie kombinuję". W drodze do ciepłego i suchego klimatu, bo taki tam panuje, na południu tego ogromnego stanu.

Ucieszyłem się gdy dowiedziałem się że powierzono mi ładunek w ten rejon Stanów. Od samego początku pracy ćwiczę przecież prawie cały czas British Columbię. Najwyraźniej rozmowa telefoniczna, w której podkreśliłem spedytorowi że od czasu do czasu potrzebuję jakiejś zmiany odniosła skutek. Zgodziłem się nawet wyjechać wcześniej, bo podałem piątek jako dzień w którym miałem być gotowy do wyjazdu.

W czwartek więc ruszyłem beztrosko z Montrealu i spokojnie powędrowałem, znaną mi już na pamięć autostradą 401, w kierunku Toronto a później ustawiłem w celowniku granicę z USA Port Huron w Michiganie. Nie cierpię tej granicy ale nic nie było w stanie ostudzić mojego dobrego humoru. Nareszcie poczułem ten smak przygody i chęć jazdy het het, daleko. Cieszyłem się że jadę na zachód Stanów i do tego na południe. Nie zrozumcie mnie źle: również uwielbiam jeździć na zachód Kanady, ale robiąc od pewnego czasu ten sam kurs kilkakrotnie zaczęło mi za bardzo pachnieć rutyną. Po tym kursie z chęcią tam ponownie zawitam, sprawdzić czy moje wierzchołki są nadal białe.

Ale wracając do granicy. Normalnie gdy jedzie się na zachód z Montrealu, do USA wjeżdżamy kultową granicą w Detroit. Niestety na moście graniczynym jest zakaz dla ADRów (a wiozę ADRy) więc musiałem udać się do Port Huron w Michiganie. Odległość jest podobna ale ta granica jest totalną porażką. Amerykańscy celnicy mają tam swoją szkółkę i wiadomo jak zachowują się uczniowie pod uważnym okiem swoich przełożonych. Przekraczanie obojętnie jakiej granicy do USA nie jest większą przyjemnością ale tutaj naprawdę człowiek ma uczucie że jest niczym. Szkoda gadać. Oczywiście straciłem ponad godzinę, mimo że pod bramki podjechałem bez żadnej kolejki. W ten dzień, celnicy postanowili prześwietlać każdy skład, a że im w ogóle nigdy się nie śpieszy, prześwietlenie 8 samochodów przede mną zajęło im dobrą godzinę. Trochę sobie w głowie pobluźniłem i gdy tylko wyjechałem z granicy walnąłem się spać na pierwszym lepszym dzikusie. W Michiganie nie ma czego się obawiać. Policja czycha na obywatela na każdym kroku.

Później prosta droga. Od większego miasta do miasta czas mija dość szybko. Indianapolis, St Louis i Oklahomę City mam już zaliczone. Łatwy i znany mi szlak. Teraz zostanie tylko Albuquerque i będę prawie na miejscu. W miarę jak jechałem na południe robiło się coraz cieplej i moje myśli stawały się jeszcze bardziej beztroskie. Fajnie tak wjeżdżać z zimy w lato parę razy w roku. Przeżywa się wiosnę i pozytywny nastrój kilkakrotnie. O powrocie do zimy na razie nie myślę. W St Louis już było +17 co jest bardzo dziwne jak na tę porę roku. Dwa lata temu trzy razy wracałem tą drogą i za każdym razem musiałem przebijać się przez ogromne śnieżyce. Bliskość zatoki Meksykańskiej i jej ciepłych wód potrafi stworzyć potężne nawałnice, które z wielką łatwością wyładowują swoją energię na dość płaskich terenach Nowego Meksyku, Teksasu oraz części Oklahomy. Wiatr, śnieg i mróz potrafi wywołać chaos w stanach, w których drogowcy nie są za bardzo wyposażeni żeby stawiać czoło zimie. Teraz klimat tak się zmienia że czasami zimne powietrze z północy Kanady dociera nawet i tutaj. Zmiany klimatyczne nie tylko znaczą że klimat się ociepla. Klimat przede wszystkim się zmienia.

Taaaaaaaak. W Arizonie jeszcze nie wiem, którą drogą pojadę. Jeśli pogoda nadal będzie mi sprzyjała, zaraz za granicą skręcę w drogę US191 i powędruję na południe do US60 i do pięknego kanionu: Salt River Canyon. (nakręciłem o tej drodze już filmik, zapraszam na YT). Ominę w ten sposób nudną autostradę, Krater Meteoryta oraz Flagstaff. Zostawię te miejsca na powrót. Wracając, ładunki zazwyczaj są bardziej pilne, więc śmignę autostradą i wtedy włączę inny tryb myślenia, ten bardziej zamyślony i nostalgiczny. Pewne miejsca tak na mnie działają.

Zresztą diabli wiedzą gdzie będę się ładował zanim zacznę wracać. Możliwości jest parę: albo Yuma albo Nogales w Arizonie, bo teraz jest sezon na warzywa i owoce z Meksyku. Obydwie miejscowości są na granicy z Meksykiem. Może również zdarzyć się tak, bo coś o tym przebąkiwał spedytor, że podwójna obsada wyjedzie z Montrealu w poniedziałek rano i przyciągnie do mnie ładunek częściowy. Zamienimy się naczepami i kto wie, może nawet wyląduję w Kalifornii.

Na razie żyję tym że mam jeszcze jeden dzień jazdy i później przed dostawą wykręcę pauzę 36h. Rozładunek mam dopiero we wtorek rano. Później zobaczymy :D.

czwartek, 5 stycznia 2012

Część 28

Jest kolejny film z dobrze znanego miejsca. Góry Skaliste w Kanadzie. Niezły kontrast z krajobrazem, który był w tych samych miejscach nie całe dwa miesiące temu, bo jest zima całą parą. Tak jakbym teleportował się w całkowicie innt świat. Dlatego właśnie jest warto często wracać w te same miejsca.  W tym filmie staram pokazać się jak trzeba postępować z samochodem ciężarowym zimą, szczególnie przy zjeździe z wysokich gór na różnych nawierzchniach.

Wybaczcie również mały problem techniczny, który na początku filmu powoduje miganie obrazu przez parenaście sekund. Strasznie irytujące. Używam nowego programu do sklejania filmów, Sony Vegas i nie wszystko jeszcze ogarniam. Nagrywałem kamerą i telefonem, o dziwo mam lepszą kamerę w telefonie. Może to właśnie spowodowało te problemy techniczne choć nie do końca bo niektóre momenty telefonem nie migają. Pewnie coś schrzaniłem w ustawieniach klatki, bo w Sony Vegas jest możliwości od groma.

Dziś wyjeżdżam, więc wrzuciłem film w stanie w jakim jest żeby nie zostawić Was bez niczego :)