czwartek, 27 grudnia 2012

Coś więcej o mnie.

Wiem że chcecie się dowiedzieć ciut więcej na temat mojego życia osobistego. Jestem osobą, która dość rygorystycznie wybiera to co uważa za stosowne lub co chce ujawnić. Przeca nie chcę się spalić i całkowicie odsłonić tym czym jestem nie? :D Sądzę że to w miarę normalne i na blogu pokazuję statyczną i czystą stronę mojej osobowości. Nie, nie, nie, moich wad tym wpisie nie ujawnię, jedynie pokażę to co jest jednym z moich marzeń, które prawie zrealizowałem jakieś pięć lat wstecz.

Tak. Latanie to jedna z moich pasji. Na zdjęciu jestem podczas chrztu po moim pierwszym samodzielnym lotem solo.
 Na moim koncie mam około siedemnaście godzin lotu w trybie solo oraz 37 całkowitych godzin w powietrzu za sterami tego tyci samolotu.




Być w powietrzu samemu, bez instruktora to wspaniałe uczucie. Nie tylko w sensie wolności ale bardziej że zaufano mi i stwierdzono że potrafię dać sobie radę z maszyną oraz elemntami i oceną ich dookoła. Cessna 152 to mała awionetka ze starą technologią ale tak sprawdzoną, że jest to jeden z najbardziej bezpiecznych samolocików, na których można się uczyć i podróżować. Oczywiście jest bezpieczna gdy właściciel srogo przestrzega wszystkich reguł utrzymiania.





Fajnie jest unieść się nad ziemią. Fajnie jest czuć drganie maszyny, czuć że ma się ona (oraz ja) skrzydła i mieć inny pogląd na ziemię oraz rzeczywistość otaczającą nas. Zdarza mi się że nie kończę wszystkiego co zacząłem w moim życiu, ale do lotnictwa i licencji prywatnej czuję że kiedyś wrócę. To zbyt fajne uczucie.




Tyle odlotu na dziś. Wszystkiego najlepszego w przyszłym nowym roku: 2013. Oby Wasze, moje i Twoje marzenia trwały.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt.

W jednym z komentarzy, które zostawiacie tutaj na blogu, przeczytałem że niektórzy zaglądają tutaj jak dzieci pod choinkę i robią to dość często. Doszedłem więc do wniosku że najlpeszym prezentem dla Was pod ową choinkę był by film z ostatniej mojej podróży.

Pobijam coraz to nowe rekordy co do długości produkcji więc zapraszam serdecznie do obejrzenia moich najnowszych  piędziesięcio dwu minutowych wypocin. Jak teraz Was nie przynudzę to serio uwierzę że czasami mówię do kamery do rzeczy.

Film jest o moim ostatnim wyjeździe na Florydę, który miał miejsce od 14 do 20 grudnia czyli świeżo z pieca. Trochę się w nim działo.

Jeszcze raz życzę wszyskim spokojnych i wesołych świąt. Życzę również znalezienia pod chionką tego najważniejszego dla Was marzenia, jakie kolwiek by ono nie było, nawet jeśli jest niedostępne i nie możliwe do zrealizowania. Nigdy nie wolno tracić nadziei.




sobota, 1 grudnia 2012

Krótkie Kursy.

Takie ostatnio wykonuję. Nie przez wybór lecz przez obowiązek. Nie mogę sobie pozwolić na dalekie trasy bo muszę i chcę być często w domu. Nawet nie wiedziałem jak bardzo obecność i wsparcie psychiczne jest niezbędne, potrzebne i ważne dla drugiej osoby gdy walczy z poważną chorobą. Gdyby zaistniała taka potrzeba przestanę całkowicie jeździć. Ale póki co...

Krótkie kursy, taaaaaaaak. Nie jestem w nich nowicjuszem. Od nich przecież zaczynałem moją przygodę na truckach. Muszę przyznać że teraz z ogromną satysfakcją używam całego mojego zmysłu "nabytego doświadczenia", żeby sprawnie wykonać pracę bez marnowania czasu. Małe, głupie i banalne szczegóły mogą spowodować że mały poślizg zamieni się w ogromne opóźnienie całego planu i marszruty ustalonego n.p. powrotu do domu. Oczywiście nie na wszystko mam wpływ ale jest to część gry i przyjmuję to do wiadomości jako fakt a nie niewiadomą . Zasady tej gry znają wszyscy zawodowi kierowcy i im więcej mają doświadczenia tym bardziej wiedzą że są one bardzo szorstkie, bezwzględne wręcz nieubłagalne. 

Wykonując krótkie kursy czas jest jeszcze bardziej istotny gdyż świadomość bycia w zasięgu paru lub najdalej kilkunastu godzin jazdy od domu zmienia całkowicie wizję kierowcy na otaczający go świat. W głowie tyka nieustanny zegarek i bez żadnego miłosierdzia odlicza każdą sekundę. Dobra, dobra już nie będę przesadzał, parę sekund nie robi różnicy ale dwu godzinne spóźnienie, które pociągnie za sobą dwanaście godzin czekania to już nie banał. Jak na króciaka to porażka. Dlaczego? Dlatego że te 12 godzin można by spędzić na czymś bardziej pożytecznym jak obecność przy kimś bliskim. 

Często w moich wcześniejszych wpisach zaznaczałem że nigdy nie śpieszyło mi się do domu. Prawda. Od momentu założenia bloga i aktywności w necie t.j. od mniej więcej czterech lat (videa od czterech, blog od dwóch) nie było takiej potrzeby. Nie mniej jednak dobrze zdawałem sobie sprawę co przeżywa większość kierowców walcząc żeby jak najbardziej efektywnie spędzić czas na zarabianiu kasy i żeby jak najdłużej być z rodziną. Teraz mam tylko okazję żeby opisać jak to odczuwam na mojej skórze co wydaje mi się jest bardziej wiarygodne.Tyle myśli.

Teraz trochę rzeczy praktycznych i śmiesznych dla rozluźnienia umysłu po ciężkich przemyśleniach.
Do krótkiego wyjazdu zaliczam trasy między 500 a 1500km i czas wyjazdu nie może być dłuższy niż dwa, góra trzy dni (maksymum dwie noce za domem). Najbardziej zdumiewająca rzecz podczas tych wyjazdów? Ilość kilometrów między dwoma punktami w zleceniu. Gdy wpisuję w nawigacji punkt docelowy i często gęsto wyskakuje mi liczba mniejsza niż 1000km mówię sam do siebie: tylko dziesięć godzin jazdy? To blisko ale również daleko gdyż po paru godzinach użerania się na załadunku lub rozładunku człowiekowi nie zawsze chce się jechać a dopiero wtedy zaczyna się prawdziwy dzień pracy (na krótkich trasach w USA i Kanadzie przekręty z czasem pracy to nieformalna norma, o której wiedzą wszystkie spedycje i ceny ładunków są do tego podporządkowane). Krótkie trasy równają się częstszymi załadunkimi, rozładunkami. Najczęściej jeździ się nocą i mało się śpi. No i gdy nawali sprzęt gdzieś w górach, nocą i daleko od cywilizacji, najlepszą formą tymczasowego rozluźnienia to potwierdzam bez dwóch zdań: wiązanka. Dalsze nerwy nie mają sensu. Dość szybkie pogodzenie się z rzeczywistością oraz racjonalne przygotowanie umysłu do dalszego szybkiegoi sprawnego powrotu do "jak najmniejszych strat czasowo-pieniężnych" jest najzdrowsze.

To by było tyle w formie pisemnej. A tutaj uzupełnienie wizualne.