Byłem z nią do samego końca, trzymałem jej rękę gdy umierała. Kilkadziesiąt minut przed zatrzymaniem serca, pielęgniarki z oddziału paliatywnego dały mi do zrozumienia że już nic nie jest w stanie zatrzymać dzieła natury. Śmierć sama w sobie nie jest ciekawa. Ciało człowieka stygnie, jest bez ruchu i pogrążone w dziwnym spokoju. Jednak fascynującym jest obserwować jak życie łapie się każdej deski ratunku i trzyma się nadziei do samego końca.

Odeszła w spokoju siódmego Grudnia o 15:40. Wiem, że już się nie męczy. Gdy miesiąc temu szliśmy do szpitala przez jej brzuch, który napęczniał skutkiem przybycia płynu spowodowanego przez chorobę, myśleliśmy że to tylko komplikacja związana z terapeutycznymi zabiegami chemio terapii. W życiu nie przyszło nam do głowy, że to początek końca i że choroba postawiła na swoim. Ostatecznie wygrała z rakiem, gdyż odchodząc zadała mu fatalny cios. Z dnia na dzień, przez ostatni miesiąc, widziałem jak stopniowo traci siły, jak walka z nawałnicą osłabia jej organizm coraz bardziej. W ostatnim dniu nie miała nawet siły otworzyć ust. Wtedy zrozumiałem co to jest bezsilność wobec niewidocznego przeciwnika: być przy najdroższej osobie i nie móc nic zrobić żeby pomóc jest największą okropnością jaką doznałem w moim życiu. Nikomu tego nie życzę.
Mamo, wiem że patrzysz na mnie gdzieś tam z góry, że jesteś ciągle przy mnie. Powiedziałem Ci w ostanich chwilach, żebyś się o mnie nie martwiła. To było Twoim największym utrapieniem. Wychowałaś mnie w taki sposób, że wiem co to jest życie wśród ludzi i co od niego oczekiwać. Wiem, że nie byłem zawsze idealnym synem, ale możesz być pewna że zrobię wszystko żebyś mogła być ze mnie dumna.
Według Twojego życzenia, zabiorę Twoje prochy z Kanady i pochowam Cię w Polsce w Łęczycy obok Twojej Siostry i Babci.
