wtorek, 4 kwietnia 2017

Old Style Trucking, Marzec Na Chłodni To Ciekawy Okres.

Środa, ósmy marca 2017. Jestem na powrocie z Kaliforni a w trasie od dziesięciu dni. Ciągnę za sobą dwadzieścia ton pomarańczy i mam świadomość, że ładunek na mojej chłodni jest spóźniony. Odbiorca oczekuje towaru od wczoraj wieczorem. Chwileczkę, momencik: ja jestem na czas. Podążam według systemu pracy określony przez ustawodawcę i robię wszystko według zasad. Pomarańcze nie są jakimś bardzo wrażliwym owocem dlatego nie wiem skąd to wielkie halo. Spedytorka podsyciła presję dzwoniąc do mnie dwie godziny przed dostawą czyli o 13:00.

- Gdzie jesteś i kiedy będziesz?
- W Cornwall i mam jakieś dwie godzinki - chwila zamyślenia - jak wszystko dobrze pójdzie.
- Na pewno nie zatrzymasz się po drodze?
- Ani mi się śni, nienawidzę tak samo korków w Montrealu jak Ty, więc chcę to mieć z głowy jak najszybciej.

Podjechałem na firmę o 15:05, powędrowałem na pusty i bez życia magazyn. Otrzymujący magazynier miał przerwę, poczłapałem więc do kafeteri i pokazałem mu papiery. Ten, w jednej ręce trzymając zapalonego papierosa a w drugiej nadgryzioną kanapkę, leniwie spojrzał na dokument i spytał: 

- Pomarańcze? 
- Tak.
- Zostawiasz naczepę, no nie?
- No jasne, jadę od 3 nad ranem, jestem wypompowany, chcę do domu.
- Podstaw pod drzwi nr 15. Zaczniemy zdejmować dopiero około 20:00.

Ciekawe, myślę sobie. O co chodziło w tym całym zamieszaniu? Gdy ładowłem to w piątek w oddalonej o 4600 kilometrów  Kaliforni, wiedziałem, że może być jakiś problem, bo ładowałem zanim zresetowałem mój czas pracy czyli prosto po rozładunku towaru przyciągniętego z Montrealu. Tłumaczę o co chodzi. W ameryce północnej system pracy kierowcy nie jest aż tak bardzo skomplikowny. Tydzień pracy może zaczynać się w dowolnym dniu tygodnia. Kierowca ma prawo pracować i jechać do momentu aż uzbiera siedemdziesiąt godzin, oczywiście przestrzegając maksymalny czas jazdy jednodniowy, który wynosi 11 godzin (po czym pauza 10h na sen) Wtedy wystarczy że wykręci 36 godzin (kierowcy kanadyjscy) lub 34 godzin pauzy (kierowcy amerykańscy) po czym odzyskuje z powrotem swój czas pracy. Normalnie na zachodzie nie ładujemy nic zanim nie mamy wszystkich godzin do jazdy. W tym przypadku towar musiał być zebrany w ten specyficzny dzień, gdyż z owocami często jest tak, że sprzedawcy rzucają owoc i kto pierwszy ten lepszy. Gdybym podjechał dzień później, cytrusów mogłoby już dla mnie zabraknąć. Ładując owe nieszczęsne pomarańcze w piątek zanim się zresetowałem zmusiło mnie do pauzowania do niedzieli rano, moment w czasie gdy zacząłem powrót do Montrealu. Od tej chwili jazda była prosta: 11 godzin dziennie podzielone na pół trzydziesto minutową pauzą, dziesięć godzin na sen i tak przez trzy dni. W ostatniej zmianie trzasnąłem dwanaście godzin na strzała zrywając się o drugiej nad ranem gdyż wjechałem już do Kanady. W Kanadzie prawo pozwala kierowcy jechać bez przerwy nawet do trzynastu godzin. Wszystko zrobione na legalu, według zasad i praw. Więc gdzie jest treść nawiązująca do tytułu wpisu?

Otóż cała przygoda zaczyna się w środę wieczorem. Po zrzuceniu naczepy u klienta, po dwunastu dniach spędzonych w trasie, wróciłem do domu, otworzyłem piwo przed komputerem i zacząłem zgrywać materiał nagrany w trasie. Moja auto dyscyplina nakazuje mi wykonania tej funkcji od razu po trasie. Następnego dnia jest mi łatwiej ogarnąć i zacząć montaż filmików. Totalnie zmulony po prysznicu walnąłem się na łóżko i nieomalże w tym samem momencie zadzwonił telefon.

Dzwonił spedytor ze swojej komórki o 21:00. Pierwsza myśl jaka przeszła mi przez głowę, jest coś nie tak z ładunkiem, który zrzuciłem po południu. U nas w firmie jest żelazna zasada i nagana nas nie omija gdy coś jest nie tak. Drugi wariant to pewnie wyskoczyło mu coś i potrzebuje mnie na mieście z samego,rana. No nic, mogłem olać sprawę ale odbieram. 

- Bardzo Cię przepraszam, że dzwonię o tej porze, wiem że wróciłeś z trasy.
Po formie i wypowiedzi najpierw ulga, bo sygnały wskazywały na to, że nic nie zpsociłem. Czekałem na jego słynne "ALE"
- Ale mam pytanie.
- Słucham.
- Czy mógłbyś wyjechać w piątek do Houston na poniedziałek rano?
- W piątek rano? To trochę szybko biorąc pod uwagę, że wróciłem z Kaliforni ale ok, odbiję sobie jak wrócę i wezmę 6 dni wolnego.
- Spoko, spoko, jest jeszcze jedno ale: ładunek będzie skompletowany dopiero pod wieczór.
- Dobra, wymyślę coś. Proszę mi tylko dolać paliwa do pełna na bazie.
- Załatwi się, odpowiedział bez wahania.

Dobrze wiedział, co będę robił i jak to będę robił. Zgadzając się na uzupełnienia paliwa w bakach dał mi moralne przyzwolenie. Formalnego w życiu by mi nie dał, bo gdy coś się stanie na drodze wszyscy wypną tyłki na kierowcę. Przecież to on jest odpowiedzialny za swoją pracę a nie inni.

Więc wsiadłem, ruszyłem z Montrealu około 19:00 podjechałem pod granicę i położyłem się spać na tylko 6 godzin. Rano przestawiłem książkę tak, że wyszło mi dziesięć godzin snu i pojechałem dalej. Tutaj mniej więcej kończy się moje przegięcie, bo w tym momencie "dogoniłem" legalną jazdę. Dostarczyłem na czas towar w Houston w Teksasie i grzecznie powędrowałem na południe blisko z granicą Meksyku, gdzie wykręciłem słynną pauzę 36h, żeby zresetować czas pracy przed powrotem do Montrealu.

Teraz opiszę mój powrót, który też odbył się inaczej niż normalaność ustawodawcy tego przewiduje.
Dostałem zlecenie już z samego rana. Ucieszony podjechałem te 30 km i myślałem, że załaduję od razu i zacznę wracać do domu. Tutaj nastąpił jeden wielki fail, gdyż pod firmą, czekając na świeże grejfruty spędziłem aż dwanaście godzin. Załadunek skończył się o godzinie 22:00. Teoretycznie byłem całkowicie wypauzowany i zaraz po załadunku mogłem pojechać aż do jedenstu godzin. Żeby dotrzeć do Montrealu w ciągu trzech dni potrzebowałem dzisiaj podjechać tylko sześć. Ale czy mi się tak naprawdę chciało? Dwanaście godzin próżnowania na łóżku, łażenia z nudów po ścianach kabiny potrafi bardziej zmęczyć niż jazda. Zrobiłem więc to co mówiło moje ciało.

Po załadunku ujechałem może z półtorej godzinki, tak żebym miał za sobą punkt kontrolny "Border Patrol" gdzie cykają zdjęcie rejestracji każdemu pojazdowi. Poszedłem grzecznie spać na dziesięć godzin po czym wstałem i pojechałem dalej. Miałem tylk mały problem. Biorąc pod uwagę fakt, że nie ujechałem sześciu godzin, które pozwoliłoby mi dotrzeć do domu w ciągu trzech dni, wydłużyłem sobie wyjazd o jedną noc więcej w kabinie. Postanowiłem więc "nadrobić' dzisiaj to co nie ujechałem wczoraj a za pomocą książki papierowej z czasem pracy jest bardzo łatwe. Można przenosić się w czasie bez większych komplikacji. Biorąc to wszystko na logikę ciała, chyba lepiej jest trzasnąć piętnaście godzin gdy człowiek spał normlaną noc, niż ciągnąć 6 godzin do samego rana, żeby spełnić śmieszne zasady, które nie biorą pod uwagę absurdów transportu. Do tego gdybym zrobił tak jak przewiduje prawo, ciągle bym jechał do późnych godzin w nocy i wypoczywać miałbym w dzień. No proszę Was, kto spędził choć jeden dzień w kabinie ciężarowego wie, że lepiej się śpi w nocy niż w dzień. Do tego dochodzi znalezie miejsca na parking wieczorem lub nocą. Pod tym względem w Ameryce robi się coraz podobniej jak w Europie. W niektórych stanach i miejscowościach, jeśli nie zaparkujesz przed siedemnastą, to o mijescu na truckstopie lub na autostradzie można pomarzyć. Trzeba szukać wtedy na ulicach, przemysłówkach lub gdzie popadnie, narażając ładunek i siebie na różnego rodzaju wydarzenia typu kradzieże lub napaści.

U nas w firmie, tak naprawdę sytuacje jakie mają miejsce nie są zjawiskiem częstym. Tak naprawdę jazdę w tym stylu może stosowałem dwa razy w ciągu ostatniego roku. Praca jest dobrze ułożona, ale czasami coś wypadnie. Póki jeszcze można, jeśli mam ochotę to przyłożę do pieca i pojadę ciut szybciej niż trzeba. Szczególnie w Teksasie, bo jeździ się tam wyśmienicie i nie wiedzieć czemu, jazda mnie tam nigdy nie męczy. Można wpaść w trans i trzasnąc 1600km na strzała.

Na koniec dodam, że niektórzy fachowcy muszą mieć ze mnie ubaw, bo to co opisałem nie jest jakims wielkim naginaniem pracy. W starych czasach, niektórzy do dzisiaj tak jeżdżą, jeździło się od 16 do 22 godzin dziennie, spało się po dwie i heja od nowa. Wszystko to napędzane myślą, przejechać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, żeby zacząć szybciej od nowa, żeby zarobić więcej i później wziąć więcej wolnego albo nie brać wolnego i zarobić jeszcze więcej. Gdy się popadnie w tą logikę można nigdy z niej nie wyjść. Dlatego ja naprawdę okazjonalnie i najczęściej pomoge sobi, żeby ciut szybciej wrócić do domu, albo żeby nie stać gdzieś w polu. Za kasą i dorobkiem już nie gonię, więc w większości przypadków, jeżdżę jak turysta.


Tym wpisem chciałem pogłębić pojęcie truckingu, który jest i był moim chlebem od wielu lat. Ostatnio tego typu jazda jest naprawdę rzadkością. Sądzę, że warto abyście ją poznali, bo tak wyglądała przez wiele dekad w Ameryce.