środa, 17 grudnia 2014

Mocny Wiatr, Bardzo Silne Porywy i Czynnik Ludzki.

Kurz już opadł po wydarzeniach z zeszłej środy. Lubię czasami wrócić i na spokojnie przeanalizować to co mi się przytrafiło, szczególnie gdy nie są to przyjemne wydarzenia. Mowa oczywiście o mojej naczepie, której tył wylądował w rowie o około metrowej głębokości.

Nie chcę tego nazywać wypadkiem, bo nie było żadnej kolizji, rannych lub większych zniszczeń. W języku francuskim w Quebecku do tego typu wydarzeń używa się zwrotu "sortie de route", dosłownie "opuszcznie drogi przez pojazd". W wydarzeniu uczestniczyłem tylko ja i poza bakiem paliwa na mojej naczepie nie wyrządziłem żadnej szkody otoczeniu. Szczęście w nieszczęściu, traf chciał tak że wylądowałem dokładnie między dwoma słupami, na których oprócz kabli telefonicznych i kablówki, była również zawieszona sieć dystrubycji prądu o napięciu bagatelka 25 000 voltów.


Dzień zacząłem o trzeciej nad ranem. Specjalnie wyjechałem wcześniej z Montrealu. Mimo małej, dwustu piędziesięcio kilometrowej odległości jaką miałem do pokonania żeby stawić się na rozładunek o ósmej, nie chciałem ryzykować. Prognoza pogody zapowiadała opady śniegu w większej części mojej prowincji. Śnieżyca to nic nadzwyczajnego w tej części świata i opady do 15 - 20 cm śniegu nie zwalniają normlanego trybu aktywności ekonomicznej. Pierwszy śnieg mieliśmy już dawno za sobą, więc prawie wszyscy kierowcy zmienili ogumienie na swoich autach (jest tutaj prawo, które dyktuje właścicielom aut osobowych używania certyfikowanych ziomowych opon w okresie  miedzy 15.12 a 15.03). Obawiałem się tylko wolniejszego tempa na autostradzie. Zdziwiłem się bardzo bo po ujechaniu około piędziesięciu kilometrów opady śniegu całkowicie ustały. Zamieniły się natomiast w dość mocny wiatr. Byłem załadowany dwudziestoma paletami kalafiorów więc nie zawracałem sobie tym bardziej głowy. Kierunek wiatru był dokładnie odwrotny do mojego kierunku przemieszczania się.

Na rozładunku poszedłem grzecznie spać, wstałem po dwóch godzinach, odebrałem dokumenty i dostałem instrukcje od mojej firmy, żeby udać się dalej na wschód Quebecku na załadunek. Czekało mnie około 150 km przelotu na pusto. Nasza firma w taborze posiada wiele nowych naczep. Ciągnąłem rocznik 2013 czyli jedną z najlżejszych: aluminiową na pojedyńczych oponach, tak zwanych 'big singles".

Muszę zaznaczyć, że do tej pory z Montrealu do Quebecku jechałem autostradą nr 20 w głębi lądu. Jak tylko minąłem Quebeck jadąc dalej na wschód zbliżyłem się do coraz szerszego koryta rzeki Świętego Wawrzyńca (patrz na mapkę). Ta ostatnia często stanowi barierę, wzdłuż której przemieszczają się różne systemy meteorologiczne. W myślach lekko drażniło mnie o wietrze i pustej naczepie, ale powiedziałem sobie, że jadąc pod wiatr raczej nic mi nie będzie. I nie było dopóki nie dojechałem do zamkniętej autostrady. W radio nadawano o dość dużej kraksie, w której uczestniczyło około 20 samochodów i trucków 30 km przede mną (link do francuskiej strony w stylu TVN 24 http://tvanouvelles.ca/lcn/infos/faitsdivers/archives/2014/12/20141210-132209.html)



Zacząłem poruszać się wytyczonym objazdem, który kierował jeszcze bliżej brzegu rzeki. Tutaj też nie było problemu do momentu poruszania się w strefie zabudowanej. Gdy wyjechałem na otwartą przestrzeń wracając już do autostrady, jechałem dokładnie pod kątem prostym w stosunku do wiatru. Sam wiatr nie był wielkim problemem tylko jego wściekłe porywy pojawiające się, jak później stwierdziłem, co parę minut. Nie jechałem szybko. Raz że byłem w strefie 50km/h a dwa, widząc przede mną ośnieżoną nawierzchnię instynktownie zwolniłem, puszczając gaz, do około 20 - 30 km na godzinę (dla tych co twierdzą, że jechałem na łeb na szyję z dużą prędkością, gdyby faktycznie tak było nie wylądowałbym między dwoma słupami tylko skosiłbym conajmniej jeden z nich i prawdopodobnie położyłbym cały zestaw na boku). Jak tylko znalazłem się na białej części drogi, (na oko śnieg nawiewało z pola na odcinku 200-300 metrów) poczułem że coś jest nie tak. To były ułamki sekundy. Nawet dobrze nie wiedziałem co działo się z naczepą, gdyż w lusterkach było widać tylko białe tumany śniegu. Czułem, że coraz bardziej mnie znosi, próbowałem kontrolować poślizg. Nie mogłem zrozumieć tylko dlaczego tak szybko zwalniam, bo mimo puszczonego gazu nie naciskałem w ogóle hamulca. W ostatnich chwilach ruchu poczułem jak kabina przechyla się na bok i byłem juz prawie pewny, że całkowicie mnie położy. Zrozumiałem co kompletnie mnie wyhamowało szybkim zerknięciem w prawe lusterko gdy śnieg juz opadł: naczepa w rowie.

Moja pierwszą reakcją było wyskoczenie na zewnątrz i sprawdzenie czy kogoś po drodze nie skosiłem. Nie przypominam sobie, żeby coś było po mojej prawej przed zdarzeniem, ale wolałem się upewnić. Kątem oka jakieś 100 metrów za mną dostrzegłem 2 lub trzy samochody w rowie, które również zepchnął wiatr. Z naprzecikwa jechał truck (jak się okazało zawrócił z powrotem na objazd bo autostrada była dalej zamknięta) i jak zobaczył co się ze mną dzieje szybko zatrzymał się, zanim jeszcze wjechał w strefę śliskiej nawierzchni i porywów wiatru. Kierowca (poczciwa kobitka) powiedziała mi, że ma na pace tylko 5 ton i zobaczywszy co się stało ze mną postanowiła cofnąc w stronę lasu i tam przeczekać. 

Szybki telefon do firmy, powiedziałem im że potrzebuję hol, przesłałem zdjęcia, żeby mieli lepszą wizję wydarzenia. Ich pierwsze pytanie było czy mi coś się stało i czy mam co jeść i pić. Załatwili firmę, która miała mnie wyciągnąć, ale nie potrafili mi powiedzieć kiedy to się stanie, gdyż w ten dzień służby były przeciążone. W międzyczasie zjawiła sie policja, spisali raport wydarzenia nie zauważając żadnych szkód. Stwierdzili że z baku na chłodni cieknie paliwo i wezwali strażaków. Ci zjawili się, zabezpieczyli zbiornik matami i piaskiem po czym zastrzegli, że zanim ktokolwiek zacznie mnie holować, bak ma zostać opróżniony. Policja następnie zamknęła drogę, gdyż wiatr coraz bardziej narastał, i przez śnieg mój unieruchomiony ciągnik był coraz mniej widoczny, po czym wszyscy sobie pojechali w cholerę. Na pomoc czekałem około siedem godzin. Akcja wyciągania trwała z dwie godziny. Najpierw przepompowanie paliwa i później wyciąganie. Przy pierwszej próbie zestaw o mało co nie poleciał do rowu. Były potrzebne dwa auta, żeby bezpiecznie postawić mnie do pionu. Obawiałem się, że jak to zrobią, wiatr znów zepchnie mnie do rowu. Żeby temu zapobiec dwa holowniki ustawiły się równolegle i eskortowały mnie do lasu, gdzie mnie pożegnali. Wjechałem na zamkniętą autostradę jadąc tym razem z wiatrem w tyłek i pierwszym zjazdem zajechałem na parking centrum handlowego gdzie walnąłem się spać. 

Co sie później okazało. Autostrada w stronę zachodnią została zamknięta o godzinie 11 rano skutkiem wypadku. Równoległy objazd był otwarty do około 13. Mnie zepchnęło do rowu około południa. Drogi zostały zamknięte przez następną dobę przez wiatry które w porywach sięgały 120km/h. Gdy je otworzyli, pojechałem dalej na załadunek i szczęśliwie wróciłem do Montrealu. Więcej strachu niż szkód i bólu.

Obawiałem się reakcji szefa,. Ten ostatni potrafi być bardzo wybuchowy i już nie raz miałem ochotę z jego powodu walnąć moją pracę w cholerę. Zdaję sobie jednak sprawę jaki ma charakter. Każdy kto u nas pracuje macha na to ręką bo w głębi siebie nasz właściciel to bardzo dobry człowiek. Jak każdy, ma swoją osobowość. To temat na inny wpis. 

Jego reakcja była zdumiewająco łagodna. Przez cały dzień nie wzywał mnie do siebie, pracowałem spokojnie na magazynie. Dopiero na sam koniec, zamówił pizzę (czasami tak u nas robią jak jest sporo roboty) i przy jedzeniu zagadał mnie odnośnie mojej kraksy.Był zdziwiony bo po obejrzeniu zdjęć, które mu przesłałem oczekiwał większych szkód niż zarysowany bak na naczepie. W sumie tylko lekko się wgiął i gdyby nie przytarty zawór, paliwo by nie wyciekało. Plastikowe aerodynamiczne owiewki nie pękły, puściły tylko dwie poprzeczki wspierające je. Sam stwierdził, że nie mogłem jechać szybko wnioskując po ilości szkód. To nie jego pierwszy sprzęt w rowie i ma w tym doświadczenie.

Zapytał mnie tylko jaki wyciągam wniosek z tej całej sytuacji. Zamysliłem się i odpowiedziałem mu, że nie przewidziałem porywów wiatru. Odpowiedział ciepło, ciepło ale to nie wszystko: human factor czyli czynnik ludzki. 

Czynnik ludzki to ja, kierowca. Mogłem podjąc inną decyzję taką jak n.p. stanąc i nie jechać. Owszem. Tutaj wchodzi w rolę doświadczenie, które zostało u mnie uśpione. Uśpione tym, że takich typów wiatrów spodziewałem się tylko jeżdżąc w dalekie trasy. Jazda dookoła komina to dla mnie zabawa, łatwizna i rytuna. Ta ostatnia jest największym zagrożeniem u doświadczonych kierowców z dużym stażem. Zima jaka jest w Quebecku to też dla mnie zabawa. Dużo śniegu, dobrze utrzymane drogi i astronomiczne ilości soli i piachu. Zapomniałem jednak, a byłem nawet nieświadomy że raz albo dwa razy w roku, na wschodzie Quebecku, gdzie bardzo rzadko ostatnio jeździłem zdarzają się przypadki silnych wiatrów. I tu był mój błąd. Nie pomyślałem o kierunku wiatru, który był ciągle ten sam a ja zacząłem jechać objazdem prostopadle i trafiłem na ten nieszczęsny poryw, który nie zostawił żadnych szans mojej naczepie: zadziałała jak żagiel. Gdybym, trafił na chwilę bez porywów, może nieświadomie bym przejechał bez pojęcia o istniejącym zagrożeniu.

Cóż, bywa i tak w tym zawodzie. Jutro jest kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok. Szansa, żeby zacząć coś nowego z nowo nabytymi doświadczeniami ;)


niedziela, 30 listopada 2014

Jesienne Wspomnienia i Myśli

Od pewnego czasu moje myśli zeszły na spokojne wody. Fale są te same, tylko rozumiem je inaczej i coraz mniejszy mają na mnie wpływ. Dziwne, naprawdę. To co wcześniej potrafiło wywołać we mnie uczucia i gorącą krew teraz powoduje najwyżej bystre lub leniwe spojrzenie a najczęściej obojętność. Wbrew powszechnemu stwierdzeniu odpowiem, że nie, czas nie robi swojego ani nie goi ran: czas jest wynalazkiem ludzkości ergo nie może być dobry. Ci co twierdzą, "że czas jest lekarstwem na wszystko" żyją w swojej ucieczce przed rzeczywistością. Wszystko jest względne, nawet doświadczenie i wiara.

Postanowiłem w końcu przestać biec na oślep przed siebie. To co robię od paru lat, owszem jest fajne ale jest tylko po to, żeby jak najszybciej i najsprawniej znaleść się dalej, dalej i dalej. Non stop dalej. Bliżej i dalej. Ile można biec przed siebie ciągle patrząc wstecz? Długo. Dalej patrzę w oczy przeszłości: NIEUSTANNIE. Zapomnieć o niej byłoby negacją mnie.

Powiedziałem sobie basta i postanowiłem stawić czoło rzeczywistości. Grubiej i wulgarnie: stawić czoło mnie. Moje myśli, uczucia nie mogą wziąć góry nade mną. Przestałem bezwzględnie jeździć w dalekie trasy zatrzymując się w domu tylko na parę dni. Musiałem coś ze sobą zrobić, żeby odzyskać smak przygody i tym samym smak życia. Formę pracy jaką obecnie wybrałem, najbardziej mi odpowiada. Bywam często w domu, prawie co tydzień mam króciutki wyjazd do Nowego Jorku i moja nieobecność nie jest nigdy dłuższa niż dwie doby poza domem. Nie żegnając się z trasą co chwila wyjeżdżam w nią. A jak mi się naprawdę znudzi rutyna codziennego, miastowego życia, biorę półtora tygodniowy kurs na zachód albo lepiej: kupuje bilet i wsiadam w samolot.

Nie wiem jaka była natura tego wpisu. Buzowało mi się trochę pod kopułą i chciałem się z Wami tym podzielić.


czwartek, 11 września 2014

Trzecie wakacje Peużotem 306

Małe autko, fajne autko. Nie do zdarcia. Muszę przyznać, że inwestycja o wysokości 5 tyś PLN w roku 2011 całkowicie mi się zwróciła. Peugeot przewiózł mnie przez całą Skandynawię w 2011, przez większość wschodniej Europy aż do wrót Azji w Istanbule w 2012. W tym roku pomógł mi zdobyć cały półwysep iberysjki i nie powiem: jestem pod wrażeniem widoków jakie tam zobaczyłem.



Pierwszą część podróży polegała na dość szybkim  "podjeździe" do Hiszpani gdyż większość północnej Europy już znałem. Nie mniej jednak postanowiłem pojechać na przełaj przez Alpy, gdyż w Szwajcarji, poza szybką przesiadką w Zurichu, nigdy jeszcze nie byłem. Niemiecka część tego kraju wiadomo: zorganizowana, czyściutka, błyszcząca i w moim mniemaniu szorstka. Na granicy między Szwajcarją a Austrią ruch jest dość płynny i celnicy raczej bez żadnej kontroli przepuszczają napotkane auta.
Nie mnie. Nie wiem czy to moje stare auto, łysa pała, polskie blachy lub te wszystkie czynniki spowodowały dość dokładne sprawdzenie zawartości Peugeota oraz mojej tożsamości. Celnik poleciał z moim dowodem do środka prawdopodobnie celem sprawdzenia danych czy nie jestem przypadkiem ścigany listem gończym. Muszę przyznać, że celnicy zachowywali się bardzo fachowo i byli mili, choć okazali niechęc prowadzenia konwersacji w języku angielskim. Dobra, w porównaniu do amerykańskich i kanadyjskich przestawicieli tego zawodu byli naprawdę przyjemni. Cała akcja trwała 5 minut i gdy na ostateczne pytanie, jaki jest cel mojej podrózy, odpowiedziałem France z ogromnym uśmiechem pożegnali mnie: Bon voyage et à plus tard.

W Szwajcarji nie kupiłem winiety na autostrady nie celem oszczędności, tylko chciałem faktycznie zobaczyć ten kraj od podszewki. I tak się stało. Przejazd z północnego wschodu na południowy zachód do granicy z Francją zajął mi dobre 9 godzin. Ale warto było, gdyż widoki powalają. To, że ich drogi krajowe nie mają żadnych obwodnic pozwoliło mi poczuć klimat niemalże każdego miasta, miasteczka i wsi napotkanej po drodze. Oczywiście w tym kraju każdy kierowca ma prawidłowy i notoryczny nawyk przepuszczania każdego pieszego, który zbliża się do pasów na jezdni więc miałem okazję również zaliczyć parę uśmiechów obywateli tego kraju a nawet i uroczych pań. Te ostatnie są bardziej spotykane we francuskojęzycznej części tego kraju.




Po Szwajcarji Francja i znana mi dolina rzeki Rhône. Znów przypomniały mi się czasy Miratransu, aż nareszcie dotarłem do właściwego punktu rozrywki moich wakacji: Hiszpania. Cholernie kojarzy mi sie z Kalifornią choć tak naprawdę poza paroma widokami i językiem hiszpańskim nie ma zbyt wiele z nią wspólnego. Kij  z tym, odczuwam podobne emocje gdy tam wjeżdżam, Od tego momentu jazda była totalnie na luzie. Robiłem około 500km dziennie, zatrzymując się to tu, to tam i dość szybko znajdując miejsce na nocleg na dziko. W przeciwieństiwe do Ameryki, (tam można to robić, ale budzi to zbyt dużą ciekawość i często kończy się wizytą Policji) Europa ma to do siebie, że wystaczy namiot. Teoretycznie wszędzie można rozbić sie na dziko: przy morzu lub oceanie jest to jeszcze łatwiejsze. Tylko jeden raz sytuacja była na tyle beznadziejna, że zmuszony byłem wyciągnąc Iphona i rozejrzeć się za noclegiem w hotelu. Raz na jakiś czas to też jest dobre. Zauważyłem, że sporo ludzi spędza wakacje w ten sposób. Spotkałem wiele samochodów osobowych, busów a także kamperów (ich było najmniej) zaparkowanych przy wodzie a zaparowane szyby świadczyły o śpiących w nich ludziach. Również i mnie zdarzyło sie spać w samochodzie na tylnym siedzeniu.... Nie sądziłem, że w Portugali może być latem aż tak zimno i nie wziąłem żadnego konkretnego śpiworu. Właśnie: w Portugali nad Atantykiem podobało mi się najbardziej. Widoki i skarpy niesamowite, choć Hiszpania też zauroczyła mnie swym suchym pustynnym klimatem. Nigdy nie byłem na południu tego kraju więc byłem bardzo ciekawy. Miałem również w planie popłynąć promem do Maroko, ale po stwierdzeniu piętnasto godzinnej kolejce na prom odpuściłem sobie.

Moje wakacje polegały na totalnym wyciszeniu się. W ten sposób najbardziej odpoczywam fizycznie i psychicznie. Szum fal i szumiący mózg skutkiem wytrawnego wina lub dobrego piwa ma nieporównywalną wartość leczniczą. Nie zwiedzałem większych miast, raz że nie przepadam za ich zgiełkiem, a dwa że zachodnie miasta znam dość dobrze. Zwiedzanie ich zmniejszyłem do przejechania przez ich cetrum. Trochę żałuję ale byłem świadomy, że na każde z nich musiałbym poświęcić conajmniej parę dni. Nie ważne. Jeszcze mam czas na zwiedzanie metropolii. Koszt wakacji? Nie tragicznie. Na paliwo wyszło około 3500PLN. Na autostrady, gdyż wracając przez Francję skorzystałem z nich, około 200 Euro. Jedzenia wziąłem trochę z Polski, część dokupywałem, a część mojej diety stanowiły lokalne wyroby w restauracjach. Na taką wyprawę poszło mi 5000pln, Biorąc pod uwagę że największy koszt to paliwo gdybym wybrał sie w większej paczce te wakacje mogły być naprawdę tanie. Niestety, mam tą wadę, że nauczyłem się i odnajduję się w samotności :P.

Tyle relacji z wakacji. Sądzę, że złożę z tego również film ale nie mam ostatnio zbyt wiele czasu. Gdy wróciłem do Polski zastałem zalane mieszkanie przez sąsiadów. Ostatnie dwa tygodnie, przed wyjazdem do Kanady, spędziłem na malowaniu (przy okazji rozwaliłem piec kaflowy) i innych pierdołach. Po przylocie tutaj od razu stawiłem sie do pracy i w momencie jak piszę jestem gotowy do drugiego wyjazdu do USA. Jak narazie jestem nastawiony na jazdę lokalną po Montrealu, krótkie kursy parodniowe za granicę i raz na dwa miesiące jakaś wyprawa na zachód Ameryki. Wiem, że może to zasmucić paru z Was, ale potrzebuje więcej czasu w Montrealu, gdyż mam dwa projekty za które konkretnie chcę się wziąć. Jakie? Może zdradze to wkrótce :)

Tyle newsów na dziś :)









niedziela, 22 czerwca 2014

Fale, nikt ich nie zatrzyma.

Szczególnie tych w głowie.

Miałem pisać na blogu: założenie. Nie znalazłem natchnienia albo ono nie znalazło mnie: bywa. Więcej kręciłem: tak wyszło. Po prostu biegłem za swoim cieniem. Mechaniczny koń nie miał wytchnienia, ja też nie.

Do tej pory zastanawiam się jak działa moja psychika a przede wszystkim dlaczego pęd i przemieszczanie się dostarcza mi ulgę. Nie wchodzi w grę adrenalina prędkości, bardziej wolna i systematyczna essencja powtarzających się krajobrazów. Często łapię się na tym, że mój umysł jest zbyt ograniczony aby zrozumieć to co mnie otacza. Widoki to tylko namiastka. Nie mniej jednak... Czuję wszystko i nie mogę się od tego odłączyć. To już zrozumiałem. Wszystko jest wyryte w mojej świadomości.

Przestałem pisać, bo większość myśli chciałem zachować dla siebie, co wobec Was jest niesprawiedliwe. Każdy z nas jest egoistą więc proszę, wybaczcie mi. Obiecuję poprawę ale nie nastąpi ona prędko, gdyż wszystko dociera do mnie stopniowo. Czas goi rany. Gówno prawda.

Za tydzień kończę pracę. Jadę na wakacje do Polski, do Europy. Co dalej, nie wiem. Daję sobie czas do namysłu. Dokładnie dwa miesiące.


piątek, 21 lutego 2014

Proza Kierowcy

Jeżdże we wszystkie strony, non stop uciekając przed myślami, które nie dają mi spokoju. Droga, którą dobrze znam przez te ostatnie lata nauczyła mnie wiele. Dała mi ukojenie, moc oraz wiarę w siebie. Dziwne, że przeciąganie ładunków z jednej części kontynentu na drugą może w taki sposób działać na duszę człowieka. Droga jest i będzie, to kolejny pewnik w moim życiu, wiem dokładnie co od niej oczekiwać i kiedy na nią uważać. Najlepiej czuję się w miejscach gdzie jestem sam na sam z nią. Niecierpię śladów gospodarczych człowieka na naszej ziemi. Potrafi wszystko zaszpecić w imię postępu oraz rozwoju ekonomicznego. Zyć w symbiozie z ziemią, która jest oazą dla życia to jest dopiero sztuka, ale może być za późno zanim homosapiens zauważył ile zła wyczynił. Właśnie w takich miejscach z daleka od zgiełku sam na sam z drogą, wracają do mnie te myśli, z którymi już nauczyłem się żyć. Dziś 21, zatem wszystkiego najlepszego.

piątek, 14 lutego 2014

Powrót na Szlak

W końcu trzeba było. Nie traciłem dużo czasu, tylko po przylocie z Polski, trzy dni później ruszałem już w trasę. Nie chciałem spędzić za dużo czasu w domu, choć pomału zaczynam się oswajać z rzeczywistością. Większego wyboru niestety nie mam.

Pierwszy wyjazd był od razu z grubej rury, prosto na drugie wybrzeże w północnej części Stanów Zjednoczonych. Miałem trzy miejsca rozładunku: Montata, Oregon i Waszyngton. Poszło jak z płatka. Pierwsza trasa przywitała mnie zimą czyli śniegiem, gołoledzią i różnymi dziwnymi zjawiskami klimatycznymi. Zima w tym roku była dość ostra na tym kontynencie, jak widać pod jej koniec nie chce sobie odpuścić, więc i ja zaliczam jej kaprysy. Co tam, jazda po suchej nawierzchni jest nudna i monotonna. Trzeba mieć jakieś wyzwania a wtedy czas inaczej mija i umysł nie ma czasu na smutne myśli tylko żyje żywiołem sytuacji.

Trochę się martwiłem, bo szef na wstępie wspominał o kursach najdalej na Florydę tłumacząc, że mój truck ma już za duży przebieg (milion czterysta tysięcy km). Mówił mi, że zrobię pare krótkich tras, będę mu pomagał ładować naczepy w piątki (bo podobno robi to teraz sam :D) a jak przyjdą nowe trucki, zmienię konia na nowszego i będę śmigał po całej Ameryce jak wcześniej. Powiedziałem mu, że czemu nie, w sumie ja lubię robić wszystko, ale żeby za bardzo się nie przyzwyczaił do mojej obecności na wózku widłowym gdyż nie mam już obowiązku bycia na miejscu. Skończyło się jak skończyło i pierwsza trasa była wyjazdem na zachód. W trasnsporcie wszystko jest bardzo dynamiczne i często się zmienia. Mnie nie przyszkadza: mogę jeździć wszędzie: zachodnie stany, zachodnia Kanada, Floryda, Chicago, co tylko zechce. Lubię nie wiedzieć gdzie jest mój następny kurs :)

Trochę fotek oraz dwa odcinki filmu (w sumie będą chyba cztery odcinki), które nagrałem podczas ostatniego wyjazdu. Jestem już w drodze i zdążyłem zrobić połowę dystansu na północny zachódu USA :), tym razem do Seattle,WA. Więcej szczegółów w okienku Twittera po lewej u góry :)


Montana na I90 blisko granicy z Idaho


Załadunek drzewek w okolicach Portlandu w Oregonie

Dojazd na załadunek w Oregonie.

Autostrada I84 w Oregonie. Droga powrotna.




czwartek, 6 lutego 2014

Shift

Tak określam przestawienie mojego umysłu, gdy wyjeżdżam z Polski i ląduję w Montrealu. To tylko piętnaście godzin podróży, czasami nawet mniej. Około 9-10 godzin czystego lotu, trzy godziny na dojazd  plus godzinna przesiadka na jednym europejskich lotnisk. Montreal niestety nie ma bezpośredniego połączenia z Warszawą. Najczęściej przesiadam się w Paryżu, cena biletu oraz czas połączenia wypadają mi korzystnie. Cała podróż od drzwi do drzwi trwa mniej więcej 15 godzin.

Zmiana kontynentu, staje się coraz bardziej normalna. Tu czy tam, nie czuję większej różnicy w nastroju. Wcześniej moim marzeniem były częste podróże do Ojczyzny, teraz kombinuję nad tym żeby spędzać tyle samo czasu w każdym miejscu. Nie wyobrażam sobie całkowicie zrezygnować z Polski lub z Ameryki Północnej. Żyję w Montrealu ponad dwadzieścia lat, po amerykańskich szosach rozbijam się już prawie dziesięć, dziwnie by tak było pomyśleć, że nigdy tu nie wrócę. Jak narazie realizuję mój plan, czyli pracować stopniowo mniej, biorąc coraz więcej wolnego. Jestem na etapie 9-10 miesięcy pracy, 2-3 wolnego. Ostatecznie chciałbym spełnić moje marzenie i dotrzeć do systemu sześciu miesięcy normalnej pracy i sześciu miesięcy wolnego.

Co miałem na myśli pisząc "shift"? Wiadomo, jest parę różnic między Polską a Kanadą mimo tego że czuję się w obydwóch miejscach naturalnie. Pierwsza to taka, że wracam do trybu pracy zasuwania godzinami za kółkiem i do pewnej normalności. Wiadomo, że nic ani nikt nie przywróci mi Mamy, ale zmiana trybu pracy jest dla mnie dobrą wiadomością. Poczuję się znowu w moim żywiole i długie podróże dostarczą mi pewnej dawki ukojenia. Zawsze gdy w życiu dostawałem w kość lub było mi pod wiatr, droga i życie jakie ona oferuje sprawiały, że było mi łatwiej.

Pierwszy wyjazd jest już dziś popołudniu. Pierwsza dostawa w poniedziałek w Montanie, później parę kolejnych w Oregonie i Waszyngtonie. Jeszcze dobrze nie wiem co i jak.  W Prince panuje wielki bałagan, jak to zwykle bywa gdy mają nadmiar pracy. Wracam na mojego czerwonego konia, coś tam szef wspominał, że ma duży przebieg, że będzie mnie wysyłał z tego względu bliżej, ale między wczoraj a dzisiaj najwyraźniej zmienił zdanie bo Waszyngton to na drugim końcu kontynentu. Niedługo mają przyjść nowe ciągniki do firmy, drugi szef brzdąkał o zmienie sprzętu. Czy na nowy nie wiem, może po prostu na nowszy. Ale ja będę się trzymał rękoma i nogami mojego czerwonego Volva, gdyż skrzynia biegów manualna najbardziej mi odpowiada. Do tego to sprawdzony sprzęt, choć jestem pewny, że po mojej dwu miesięcznej nieobceności na początek walnie jakiegoś focha. Zawsze tak robił, zobaczymy.

Kamery zapakowane, cały burdel rzeczy potrzebnych do życia w trasie już w samochodzie, zaraz wsiadam i ruszam przed siebie. Dzisiejszy dzień będzie trochę chaotyczny: załadować się w ciągnik, poukładać wszystko tak jak powinno być, przynajmniej prowizorycznie. Resztę będę robił po trochu w wolnych chwilach na koniec dnia jazdy. To tak jakby wprowadzać się stopniowo do drugiego domu. No szlag, bo to jest dom na kółkach :D

Na koniec dla rozrywki, film opowiadający moją podróż z Łęczycy do Montrealu, która miała miejsce dokładnie trzy dni temu.

SIO w trasę, mówię ja!

wtorek, 14 stycznia 2014

Główne linie roku 2014.

Zastanawiam się jaki kierunek przyjmie moja działalność w internecie w tym roku. Jak na razie nie mam żadnego pomysłu, ale ...

W ubiegłym roku dawka wpisów na blogu drastycznie zmalała. Moje myśli oraz relacje z życia kierowcy przeniosłem na YouTube i Facebooka. Nawet nie zauważyłem kiedy zaniedbałem pisanie. Ostatni rok wydawał mi się tak długi jakby minęło parę lat. Jazda po mieście, praca na magazynie, przeplatane wizytami w szpitalu i staranie się stwarzania pozorów jak najbardziej możliwej normalności (jeżeli w ogóle istnieje coś takiego jak normalność) w inny sposób ukształtowała moje nadawanie w internecie.

Zostało mi jeszcze około dwóch tygodni pobytu w Polsce. Może również się zdarzyć, że będę musiał wydłużyć ten czas, gdyż terminy polskiej biurokracji potrafią być bezlitosne: kodeks postępowania administracyjnego, decyzje i paragrafy na każdym piśmie. Powiem szczerze: wygląda to odurzająco. Do tego termin odwołania, do którego obowiązkowo mamy prawo, lub oczekiwanie na uprawnomocnienie wyroku, potrafi wydłużyć dość proste sprawy do proporcji wręcz kosmicznych. Oczywiście przesadzam, trzeba być cierpliwym, dążyć do swojego i sięgać po informacje w wielu źródłach. Czasami urzędnicy są przychylni, pomagają, tłumaczą i podpowiadają co trzeba zrobić żeby wszystko trwało krótko. Niestety jest jeszcze pewna grupa ciętych nadgorliwców, którzy potrafią przez swoje podejście i wredność w zachowaniu, zniechęcić całkowicie człowieka. Cały czas uczę się Polski i mimo pewnych utrudnień non stop widzę zmiany na lepsze co nie znaczy, że nie ma rzeczy które by mnie w Ojczyźnie nie irytowały.

Odpłynąłem od tematu. Wybaczcie. Więc, niedługo wyjazd do Kanady i powrót za kierownicę. Po dwu miesięcznej przerwie nie zaszkodzi mi trochę popracować. Nie mając już żadnych obowiązków, wracam oczywiście na długie dystanse. Jak to się mówi: long haul and long haul only! Jak tylko będę znał datę wylotu z Polski, dzwonię do Princea i powiadomię ich o terminie mojej gotowości do wyjazdu w trasę. Plan jest prosty: wylądować w Montrealu i cztery dni później gnać przed siebie w kierunku czterech liter: WEST (obojętnie czy północny zachód Kanady lub południowy zachód USA, ma być daleko). No dobra, jak mi dadzą na początek pięć liter (SOUTH) nie obrażę się i przez tygodniowy wyjazd na Florydę podreperuję moje topniejące oszczędności. 

Trochę obawiam się powrotu do Montrealu. Zastanę tam wszystko tak samo jak było po śmierci mojej Mamy. Będzie to kolejny etap w moim życiu i jestem pewny, że od tego momentu stanę się całkiem innym człowiekiem. Jakim? Będę to musiał jeszcze odkryć. Co najmniej do lata chcę pojeździć tak jak to robiłem przed chorobą mojej Mamy. Mam moralny dług wobec mojego obecnego pracodawcy. Wiem, że transport to branża bez litości i sposób w jaki mój szef szedł mi na rękę jest bardzo rzadko spotykany. 

Sądzę, że w tym roku wrócę więcej do pisania na blogu, nie zaniedbując oczywiście filmów na YT oraz zdjęc na bieżąco na Instagramie i Facebooku. Stosunkowo do Waszego poziomu zainteresowania będę dalej kręcił i sklejał filmy z moich wypraw. Co do dalszych opcji zobaczymy. Chodzi mi po głowie kupno trucka i naczepy (izotermę lub chłodnię) co wiąże się z większą kasą i wolnością wybierania kierunków ładunków (może jakaś Alaska by wtedy wpadła). Jest też myśl o inwestycji w przyszłość w formie nieruchomości. Chodzi mi również po głowie praca w Australii, ale z tym może być różnie bo dostać się tam do pracy, nawet posiadając doświadczenie i obywatelstwo kanadyjskie nie jest takie łatwe. 

Możliwości i znaki zapytania. Nic pochopnie, jak na razie stopniowy powrót do "normalności" i najlepszym miejscem na przemyślenia jest za sterem samotnie pędzącego składu po bezdrożach Ameryki. 

Jest dziki zachód, jest moc :)