- Jasne nie ma sprawy.
40 minut później dzwonię i mówię: Masz tutaj dwa pustaki 4040 i 45008.
- Bardzo dobrze, weź podpisane dokumenty z biura dla obydwu z nich i przywieź je mi, przepustki włóż w znane Ci miejsce a następnie podpinaj 4040 i jedź na północ wyspy piętnastką, za 5 minut dostaniesz smsa gdzie ładujesz towar do Kaliforni.
Tak mniej więcej wyglądają moje rozmowy z dyspozytorem: szybko krótko i bardzo zwięźle. Z Allanem na niego mówiliśmy "wojskowy". Zanim do niego wykręcę numer mam przygotowaną kartkę i długopis. On nie czeka tylko od razu strzela cyframi i nie lubi powtarzać ich dwa razy. Facet wszystko ogarnia i to w takim tempie że czasami nie mogę wyjść z podziwu. Codziennie nabieżąco układa pracę dla trzech kierowców w mieście, trzymając ich bardzo krótko. Do tego zajmuje się grafikiem wyjazdów w trasę dla pięćdziesięciu ciągników. Niezła karuzela. Szlag go trafi prawie nigdy się nie myli. Jego styl rozmowy z kierowcami ma swoją logikę, bo pracownik ma mało czasu do namysłu. Szybka odpowiedź równa się mało czasu na przemyślenia i dość szybko można wpaść w pułapkę. W jednym zdaniu: ten dyspozytor uzyskuje prawie zawsze od kierowców tego czego rząda szanując ich w miarę. Taki człowiek w branży to rzadkość bo w transporcie nie ma litości.
Od pewnego czasu jeżdżę tylko w mieście. Jakieś dwa tygodnie temu zwolniło się miejsce, i gdy szef zaproponował mi ten typ pracy nie zastanawiałem się długo. Będąc w sytuacji jakiej jestem, chora Mama, regularne wizyty u lekarza w szpitalu i chemioterapia, praca lokalna to idealna pozycja dla mnie. Codziennie w domu a nawet jak by miało się coś stać to jestem w bardzo bliskim zasięgu.
Lokalny tryb pracy w Prince jest dość łatwy. Przeważnie trzeba nawet nie rozładować tylko zrzucić naczepe u stałego klienta, odebrać pustaka i coś załadować w drodze powrotnej do bazy. Wariantów jest wiele ale z reguły dzień mija w mgnieniu oka. Czasami jedzie się gdzieś dalej, jak np do stolicy Quebecku.
Kiedyś już pracowałem "na lokalu" w innej firmie ale schemat pracy był wykańczający. Miałem moje terytorium i dzień zaczynałem od rozwożenia towaru. Podczas tej czynności wpływały mi smsy z załadunkami do wykonania do końca dnia. Słowem mówiąc MASAKRA. Padały rekody 30, 40 zrzutek/załadunków dużym składem dziennie kręcąc się cały czas po tej samej dzielnicy. Fakt że naczepa była ciut krótsza (prawie tak jak europejskie) i miała drzwi podnoszone do góry, więc nie musiałem za każdym razem wychodzić z ciągnika żeby otworzyć drzwi, ale bez kitu po takim dniu pracy pół piwa i moje ciało było zwłokami. Ta praca miała też swój urok bo raz że było cholernie dużo akcji, a dwa że odkryłem prawdopodobnie wszystkie najgorsze i najmniejsze dziury w Montrealu. Nawet nie wiedziełem że istnieją takie miejsca i że co więcej, można w nie wjechać dużym! Raz zdarzyło mi się nawet dowieść wodę mineralną na festiwal jazzowy w Montrealu w samym centrum miasta, między wysokimi drapaczmi chmur (choć w Montrealu one nie są aż takie wysokie). To był istny czad. Czasami wysyłali mnie też na zastępstwo kierowcy na wakacjach na inne terytorium za miastem. Trafiały się nawet zrzutki w lesie albo pod prywatnym domkiem letniskowym. Cóż każda firma ma swój tryb pracy. Jak do tej pory potrafiłem się odnaleść w każdej z nich.
Natura Prince'a to chłodnie i długie dystanse. Dlatego praca w mieście nie jest tutaj aż tak wykańczająca. Jest w miarę spokojnie. Czasami pracuje się dwanaście godzin dziennie, czasami pięć, wszystko zależy od tego co przyjeżdża i wyjeżdża w dany dzień. Czasami wsiadam na wózek widłowy na magazynie lub podczepiam ciągniki pod gotowe naczepy żeby podwójna obsada mogła sprawnie wyruszyć. Z reguły początki tygodnia są dość spokojne a pracy przybywa pod koniec tygodnia kulminując w piątek. Wtedy wychodzi najwięcej ładunków na zachód. Normalne: podwójna obsada wsiada w trucka i może teoretycznie przeciągnąć towar gdziekolwiek na terytorium Północnej Ameryki. W pojedynkę też dobrze wychodzi: Floryda jest w zasięgu dwóch dni, zachód w czterech, więc kierowca będzie z drugiej strony w połowie tygodnia. Idealnie żeby rozładować, wykręcić pauzę i pod koniec przyszłego tygodnia załadować z powrotem. I tak to się kręci świat transportu... żeby nieświadomi i wredni konsumenci mogli pójść do sklepu i znaleść na półkach wszystko co jest im potrzebne do szczęścia i nieszczęścia.
Oto filmik z mojej pracy w Montrealu zanim jeszcze oficjalnie zacząłem jeździć dookoło komina. Pracowałem dorywczo ale przez najblższy czas tak będzie wyglądała moja rzeczywistość.