piątek, 13 grudnia 2013

Śmierć to Część Życia.

Zbyt często o tym zapominamy. Społeczeństwo, w którym żyjemy ma tendencję uciekania od śmierci tak jakby nie istniała lub była zjawiskiem nie dotyczącym nikogo z naszego bliskiego otoczenia. Niesety, jest to jedyny pewnik naszego życia. Moment,w którym odejdziemy każdy z nas ma zaprogramowany. Jedni nazywają to przeznaczeniem, drudzy wolą boską, inni jeszcze inaczej. Nie wnikam w każdy wariant, choć wiele z nich jest ciekawych. Nie mam ogromnej potrzeby wiedzieć co będzie po: zobaczę gdy sam tam dotrę. Ludzkość od dawna szuka wyjaśnień na temat tego zjawiska: co się dzieje lub nie dzieje. Jedno jest pewne, w obliczu śmierci każdy jest sam.


Byłem z nią do samego końca, trzymałem jej rękę gdy umierała. Kilkadziesiąt minut przed zatrzymaniem serca, pielęgniarki z oddziału paliatywnego dały mi do zrozumienia że już nic nie jest w stanie zatrzymać dzieła natury. Śmierć sama w sobie nie jest ciekawa. Ciało człowieka stygnie, jest bez ruchu i pogrążone w dziwnym spokoju. Jednak fascynującym jest obserwować jak życie łapie się każdej deski ratunku i trzyma się nadziei do samego końca.

Rak, to straszna choroba. Gdy dowiedzieliśmy się rok temu, że zaatakował ją rak trzustki, przeszliśmy oboje przez ogromne spektrum emocji. Choroba ta, na samym początku jest trudna do wykrycia. Prawdopodobnie żyła z nią już od wielu lat. Niejednokronie była u lekarza, tu w Kanadzie i w Polsce, narzekając na ból pleców. Specjaliści odsyłali ją z kwitkiem mówiąc, że to wiek i taka jest kolej rzeczy, gdyż ciało w wieku sześdziesięciu lat ma swoje wady. W jej przypadku operacja nie była brana pod uwagę. Nowotwór zaatakował głowę trzustki i zaczął napierać na żyły. Dostała wyrok od trzech do sześciu miesięcy życia. Dzielnie, podjęła walkę: chemio terapię i wszystko co z nią jest związane, znosiła dzielnie. Prawie do samego końca utrzymała bardzo dobry poziom zycia: śmigała samochodem, nawet pomagała innej starszej osobie cierpiącej na równie groźną chorobę i prawie do samego końca chodziła uczyć dzieci w polskiej szkole w Montrealu. Będę zawsze moją Mamę wspominał pogodnie mimo że nigdy nie zaakceptuję faktu, że tak wcześnie musiała opuścić ten świat.

Odeszła w spokoju siódmego Grudnia o 15:40. Wiem, że już się nie męczy. Gdy miesiąc temu szliśmy do szpitala przez jej brzuch, który napęczniał skutkiem przybycia płynu spowodowanego przez chorobę, myśleliśmy że to tylko komplikacja związana z terapeutycznymi zabiegami chemio terapii. W życiu nie przyszło nam do głowy, że to początek końca i że choroba postawiła na swoim. Ostatecznie wygrała z rakiem, gdyż odchodząc zadała mu fatalny cios. Z dnia na dzień, przez ostatni miesiąc, widziałem jak stopniowo traci siły, jak walka z nawałnicą osłabia jej organizm coraz bardziej. W ostatnim dniu nie miała nawet siły otworzyć ust. Wtedy zrozumiałem co to jest bezsilność wobec niewidocznego przeciwnika: być przy najdroższej osobie i nie móc nic zrobić żeby pomóc jest największą okropnością jaką doznałem w moim życiu. Nikomu tego nie życzę.

Mamo, wiem że patrzysz na mnie gdzieś tam z góry, że jesteś ciągle przy mnie. Powiedziałem Ci w ostanich chwilach, żebyś się o mnie nie martwiła. To było Twoim największym utrapieniem. Wychowałaś mnie w taki sposób, że wiem co to jest życie wśród ludzi i co od niego oczekiwać. Wiem, że nie byłem zawsze idealnym synem, ale możesz być pewna że zrobię wszystko żebyś mogła być ze mnie dumna.
Według Twojego życzenia, zabiorę Twoje prochy z Kanady i pochowam Cię w Polsce w Łęczycy obok Twojej Siostry i Babci.