czwartek, 3 września 2015

Jazda na legalu czy jak za starych czasów?

Cofnijmy się w czasie i wróćmy do złotych czasów amerykańskiej truckerki. Nie wiem dokładnie kiedy one miały miejsce ale szacuję, że to lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte a nawet dziewiędziesiąte. Znam dwóch kierowców ze starej szkoły i na podstawie ich opowiadań przedstawię Wam to co wiem o tamtej rzeczywistości.

Jeden z nich to Jerry. Koleś w obecnej chwili zajmuje się przyjmowaniem nowych kierowców w naszej firmie, jest na emeryturze i dorabia. Kopci jedną fajkę za drugą i będąc po dwóch operacjach na serce sam z uśmiechem mówi, że nie rozumie dlaczego jeszcze nie odpalił. Ma nawet zakaz wjazdu do Stanów bo pewnego dnia pobił się z amerykańskim policjantem. Żarty na bok, zaczynał jazdę w latach sześdziesiątych, posiadał cztery własne trucki i na pytanie co mu się najbardziej podobało w truckingu w tamtych czasach stanowczo odpowiada: wolność. Anegdotycznie wspomina również, że na trasach długo dystansowych było tak: - patrzyłeś na ilość kilometrów danego dnia i kupowałeś tyle zimnego piwa, żeby wyszło jedno na godzinę jazdy. Jako usprawiedliwienie przytoczył fakt, że klima stała się obowiązkowym wyposażeniem trucka dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych, więc "czymś" trzeba było się chłodzić! 
- Po całym sprawiedliwym dniu jazdy parkowałeś i otwierałeś butelkę Whiskey.  
- Na początku, mówi Jerry, zbudowali wagi państwowe na autostradach po to, żeby pomagać nam kierowcom czy firmy nie przesadzają z ładunkami. Można było sprawdzić nacisk na osie, cofnąć się na firmę i krzyknąć: hej, ładujesz więcej niż określone w cenie frachtu i nadużywasz mojego sprzętu! Później wagi zaczęły wystawiać mandaty i rządy znalazły nowe źródła dochodu. 
Inne czasy, inne przekonania i inne obyczaje.

Co do czasu pracy w tamtych latach, nie było żadnych ograniczeń. Można było jechać jak się chciało i ile się chciało. Nie wiem dokładnie kiedy wprowadzili regulacje odnośnie czasu pracy. Powiem Wam tylko tyle, że gdy jedenaście lat temu zaczynałem przygodę z truckerką w Kanadzie i USA, jeśli waga zestawu była w porządku na punktach kontrolnych nikt nie sprawdzał książek. Każdy kierowca wie, że książkę można przerobić na tysiąc różnych sposobów i wszystko będzie się zgadzać z dokumentami przewozowymi, rachunkami za paliwo itd itp. Gdy zaczynałem jazdę w roku 2004 , głodny jazdy dymałem kółeczka po cztery tysiące mil tygodniowo, będąc co weekend w domu. Jeszcze nawet nie tak dawno, bo w czasach Leger, białym Volvem wracałem z Kaliforni do Montrealu w 72 godziny (4600km) Niektórzy powiedzą, że byłem powolny bo były i dalej są Asy, którzy wracają szybciej od podwójnej obsady czyli w mniej niż ustalony standard sześdziesięciu godzin. Każdy odpowiedzialny kierowca zna swój limit. Ja wtedy również ustaliłem mój system pracy. Zrywanie się o 4-5 nad ranem, jedna przerwa dziennie na tankowanie, jedzenie, przerobienie książki i jazda do północy, maksymalnie pierwszej nad ranem. Później minimum pięć godzin snu i od nowa. To była niezła orka, ale sądzę na tyle rozsądna, że mimo małej ilości odpoczynku był to zdrowy sen w odpowiednich godzinach. Był to czas, w którym potrzebowałem ucieczki przed sobą i przez jakiś czas to działało. Od dobrych czterech lat, zaczęły zachodzić drastyczne zmiany, zarobiłem pierwszy mandat za czas pracy i położono mnie spać na wadze. Z moją książką wszystko było w porządku, była przerobiona na piątkę, dowiedziałem się jednak o fakcie, że zaczeli nas mierzyć i porównywać dane przejazdu z różnych wag. Jeden mandat w ciągu tylu lat, uznałem to za podatek od zarobków i dalej dymałem, tylko już bardziej ostrożnie, biorąc pod uwagę inne czynniki. Teraz już tego nie robię, bo w pewnym senie zmądrzałem i idę za trendem, narzucany na kierowców przez regulatorów prawnych. W sumie kto tak naprawdę to narzuca i w imię czego? Bezpieczeństwa? Bardziej kasy niż cokolwiek innego. W kapitaliźmie zawsze chodzi o kasę. 

Stawki frachtów oraz zarobki kierowców niewiele sę zmieniły od ponad dwudziestu lat. W transporcie kierowca (obojętnie czy jest zatrudniony u kogoś lub ma swój sprzęt) zawsze ma możliwość jazdy więcej, żeby zarobić więcej: logiczne. Być pracowitym nie jest złe, według mnie to bardzo dobra cecha. Sęk w tym, że człowiek to stworzenie o nieskończonej chęci posiadania i zarabiania więcej i więcej. To bardzo ciekawe jak daleko jest w stanie posunąć się ludzki organizm żeby zmusić się do jazdy, goniony chęcią zarobienia jak największej ilości kasy w najbardziej efektywny sposób. I powtórzę, nie ma nic złego w byciu pracowitym ale nie każdy jest super kierowcą, który potrafi jeździć jak podwójna obsada, spać po piętnaście minut na kierownicy i zasuwać dalej. Równanie jest proste. Rynek wyżyłował się tak, że interes przynosi zysk najczęściej wtedy gdy sprzęt jest w ciągłym ruchu. Stąd coraz więcej firm, zmuszających kierowców do jazdy w podwójnej. Do tej pory Amerykańscy Kowboje szos czyli oldschoolowi Ownerzy Operatorzy zmagają się z prawem i kombinują na wszelkie sposoby, żeby utrzymać ten sam poziom życia, zarobków oraz amerykańską wolność, która zanika. Wcale im się nie dziwię, bo sam lubiłem smak długich godzin za kółkiem i naprawdę bywały dni, że po dwudziestu godzinach jazdy w ogóle nie czułem zmęczenia a nawet miałem chęć jazdy dalej i dłużej, tylko rozsądek mówił mi o zaparkowaniu i śnie. 

Od czasu kiedy pracuję w Prince jeżdżę według prawa. To zdrowa firma, która stoi solidnie na rynku i wizja mojego szefa jest przetrwać w ciągle zmieniającym się otoczeniu. Patrzy daleko do przodu. Od wielu lat wisi nad całą północno amerykańską branżą spektrum elektronicznej książki z czasem pracy dlatego 99.9% ładunków, które dostaję od nich już dzisiaj da się zrobić na legalu. Jego schemat finansowy jest przygotowany tak, że jak już naginanie książki się skończy, jego kierowcy od dawna będą przyzwyczajeni i nie będzie musiał wprowadzać żadnych zmian żeby utrzymać się nad powierzchnią wody. 

Są jeszcze inne powody dla których jeżdżę według prawa. Wychodzę z tego założenia, że żyję w społeczeństwie, które kolektywnie nadało sobie różne ograniczenia i prawa. Nawet jeśli część z nich jest niesprawiedliwa dla kierowców to nie jestem anarchistą i wolę ich przestrzegać, niż płacić kary lub iść siedzieć. Przemieszczając się w dziewiędziesięciu procentach po terytorium Stanów Zjednoczonych, kraju którego nie jestem obywatelem, jako gość mam przywilej wykonywania mojej pracy. Wolę nie łamać prawa bo konsekwencje mogą być różne.  Mam to robić w i imię czego? Kasy? 

Co do praw, które coraz bardziej upadabniają się do europejskich są czystym wyrobem dzisiejszej demokracji i kapitalizmu. Lobby dużych firm wykoleiło demokrację i prawa są robione pod potrzeby korporacji a nie zwykłych ludzi. Przepisy z czasem jazdy kierowców, głównie dyktowane są przez "ludzi z branży" o wielkich wpływach finansowych. Nie wiem jaki procent kierowców w Stanach jest Ownerami, ale rola nowych praw nie ma na celu poprawienia bezpieczeństwa na drogach. To tylko mała przykrywka. Chcą wykończyć prywaciarzy żeby dalej się rozwijać i zwiększać ilość kasy na koncie. Bardzo ciekawe, że kapitalizm i demokracja zrobiły tak, że niedługo rzetelne zasuwanie i auto zniewolniczenie się, nie będzie już w Stanach możliwe. 

Według mnie, nie każdy wie na ile go stać za kółkiem. Niektórzy popychają się na krawędź szaleństwa z różnych powodów. Nie oceniam i się nie wtrącam. Każdy jest odpowiedzialny za siebie. Prawa jakieś muszą istnieć choćby z tego powodu. Powinno być tak, żeby zarobki możliwe według jazdy legalnej były na takim samym poziomie jak zarobki z jazdy z naginaniem czasu pracy. To wymagałoby zjednoczenia kierowców, żeby stanowili jakąś siłę polityczną, ale każdy dobrze wie, że to nigdy się nie stanie. Siły wykolejonego i skorumpowanego kapitalizmu-demokracji mają za dużo do stracenia, żeby oddać głos ludziom pracującym.

Reasumując: mimo, że prawa są denne i mają mało wspólnego z ludzkim ciałem, bezpieczeństwem oraz godnymi zarobkami: PRZESTRZEGAM ICH. 

sobota, 4 lipca 2015

United States of America i Broń Palna.

Jeżdżę do Stanów Zjednoczonych bardzo często. Jak każdy rozwinięty i zachodni kraj jest tam spokojnie i w miarę bezpiecznie. Nie myślę o tym prawie wcale ale za każdym razem gdy jest strzelanina, która przyciąga uwagę mediów (bo są już takie strzelaniny, o których wspominają tylko na drugiej lub trzeciej stronie gazet) przypominam sobie o tej krwawej rzeczywistości. 

Szacuje się, że ilość broni, która jest w obiegu wynosi 270 milionów egzemplarzy. Historycznie konstytucja zapewnia każdemu amerykańskiemu obywatelowi posiadanie broni palnej. Zauważmy, że konstytucja była pisana w innych czasach, w których Ameryka zmagała się z wyzwaniami należącymi do tamtej epoki.

Przywiązanie do broni palnej jest u nich bardzo wielkie. Jest ona często postrzegana jako hobby lub wartościowe spędzanie czasu. Bardzo łatwo jest spotkać całą rodzinę, począwszy na 65 letnich babciach kończąc na 14 letnich wnuczkach, spędzających niedzielne popołudnie w klubie ulepszając swoje umiejętności celowania. W Ameryce broń była zawsze symbolem i częścią wolności. 

Dostęp do broni jest absurdalnie łatwy. Każdy niekarany obywatel, bez większego problemu może legalnie ją nabyć w parę dni. Nikt nie sprawdza czy nabywca ma zaburzenia psychiczne czy nie. Co jest jeszcze bardziej ciekawe, część broni zmienia legalnie właścicieli na prywatnych happeningach, jarmarkach gdzie nie ma obowiązku sprawdzania czegokolwiek. Broń jest sprzedawana bez żadnych dowodów. Kto chce i kto ma pieniądze może kupić to czego dusza zapragnie. Legalny asortyment broni dostępnej na rynku jest bardzo szeroki: zaczynając od zwykłego pistoletu lub rewolwera do broni bojowej, semi automatycznej lub automatycznej będącej w stanie wystrzelać jak najwięcej naboi w jak najkrótszym czasie. 

Jest jeszcze w Stanach coś takiego jak NRA: National Riffle Accociation. Organizacja powstała z popiołu i zgliszczy KKK, najbardziej rasistowskiej i nazistowskiej ideologi jaka istniała w Ameryce. Mają oni ogromne wsparcie finansowe lobby producentów broni palnej i mimo tego że 60% opini publicznej w Stanach jest gotowa na skromne reformy, NRA bardzo skutecznie potrafi zablokować każdego polityka, który podejmie próbę jakiejkolwiek, najbardziej nieśmiałej zmiany odnośnie broni palnej. Za tym stoją potężne pieniądze. 

Przede wszystkim dużo krwi. Myślałem, że po strzelaninie w Connecticut, gdzie jeden uzbrojony wariat zrobił spustoszenie w podstawówce, amerykańskie społeczeństwo się obudzi. Nic z tych rzeczy.

Tutaj zacznę mój edytoriał, gdyż więcej szczegółów na temat broni w USA można bardzo łatwo znaleść w sieci. Podstawowe pytanie: kto chce żyć w społeczeństwie, gdzie żeby czuć się bezpiecznie trzeba nosić broń dla swojej własnej ochrony? Gdzie zaufanie, wychowanie i wiara w drugiego człowieka? Ameryka kraj paradoksów. Zastanawiam się w co wierzy się tam bardziej: w Boga, w broń czy w dolara. Ostatecznie, mieszanka tego wszystkiego jest wybuchowa.

Osobiście jestem przeciwnikiem broni. Jest ona stworzona do zabijania życia. Tym bardziej nikt nie przekona mnie, że dla własnego bezpieczeństwa potrzebuje broń potrafiącą wystrzelać 60 naboi w ciągu dwudziestu sekund. Broń niestety jest potrzebna w naszym społeczeństwie ale żeby każdy do niej miał mieć dostęp? Najczęstszym argumentem zwolenników broni w USA jest zdanie: "It takes a good man with a gun to stop a bad man with a gun" (potrzeba dobrego kolesia z bronią, żeby zatrzymać złego kolesia z bronią) Naprawdę? Sęk w tym, że większość strzelanin w Ameryce są spowodane przez normalnych ludzi, którzy mają dostęp do broni i którym w różnych momentach w życiu z wielu powodów odpada piątka klepka. 

Statystyki mówią same za siebie. Stany Zjednoczone to kraj w którym codziennie ginie najwięcej ludzi w zachodnim świecie skutkiem użytkowania broni palnej. 



poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Old Style Trucking

Koła kręcą się rytmicznie, dynamicznie i bezwzględnie. Ich widok w lusterku, na drgającej naczepie, idealnie komponuje się z dzwiękiem silnika. Mile uciekają równym i szybkim tempem. Mój wzrok nie może oderwać się od drogi. Nic nie jest w stanie mnie zatrzymać i mógłbym jechać przed siebie w nieskończoność. Szkoda, że ładunki ciąga się nieustannie z tych samych punktów A do tych samych punktów B. Ciężko jest opisać stan,w którym jestem. Wpadłem w trans zachodu i jazdy według starych zasad. Nie ma mowy o monotonnej drodze. Nie szkodzi, że jest płaska: tak ma być. Wiatru nie ma albo wieje w plecy. 125 kilometrów na godzinę to piękna prędkość.

Teraz pytanie: a gdzie Twoja ekologia? Przypomnę, że przy takiej prędkości ciągnik z naczepą o wadze całkowitej około trzydziestu szczesciu ton nie pali tylko pochłania wiadrami zwiększoną ilość paliwa (między 40 a 45 litrów na 100km). Owszem, to nie według moich zasad i przekonań ale jeśli system ciągle próbuje podtrzymać nawyki przeszłości i pozwala mi poczuć smak przygody z lat osiemdziesiątych w roku 2015 (a jeszcze bardziej wstecz było ciekawiej) nie byłem w stanie odmówić. Ludzkość ma wiele alternatyw jeśli chodzi o paliwo ale są one systematycznie blokowane przez lobby naftowe oraz inne ciemne siły naszego świata. Sam jako jednostka nie jestem w stanie zmienić nic i jeśli reszta społeczeństwa jest manipulowana w taki sposób, że myśli i postęp są izolowane oraz uważane za herezję tym razem postanowiłem odpuścić. W imię prędkości i nostalgicznie: przeszłości.  Sama jazda kolosem w takich warunkach jest całkiem bezpieczna. Wystarczy tylko zadbać o generalny stan składu a w szczególności ogumienia i korzystać z średnio dobrze utrzymanego systemu dróg jaki jest dostępny w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Gaz do dechy i jedziemy!


Wyjazd nie zapowiadał się ciekawie. Wyjeżdżając z bazy z niepokojem odprowadzałem wzrokiem mojego wiernego, smutnego bordowego konia stojącego u wrót warsztatu. Niepokojące dzwięki spod maski, wyłapane przez moje czujne ucho nie pozwoliły mu wyjechać razem ze mną. Zresztą i tak czekało na mnie zlecenie specjalne: pojechać w trasę wypożyczonym ciągnikiem a w drodze powrotnej odebrać nasz rozkraczony sprzęt w Iowie i odprowadzić go na bazę. Logistyka level medium. Posiadanie firmy transportowej to nie tylko dostarczanie ładunków na czas. To również umiejętność zarządzania wieloma niewiadomymi, które potrafi zrodzić dynamiczny świat transportu kołowego. Począwszy od kierowcy i sprzętu, kończąc na setkach tysiącach różnych sytuacjach powstałych na drodze.

Owszem, brakowało mi mojego domu na kołach. Prędkość ciągnika zastępczego w pewnym stopniu pozwoliła mi o nim tymczasowo zapomnieć. Ten wyjazd pozwolił mi zwrócić uwage na to, że jestem niewolnikiem i sługą widoków oraz monotonności, które oferuje ten kontynent. Co by nie było muszę dostać mojej dawki bałaganu i niewolnictwa. Tego nie da się ominąć. Kto raz w to wdepnie do końca życia będzie cierpiał i czerpał przyjemność z tej choroby.

Prince coraz bardziej się rozrasta. Trochę mnie to niepokoi, gdyż nie wierzę w wielkie firmy. Kierowca prędzej czy później staje się maszyną, numerkiem w równaniu truck +(kierowca + ładunek) = kasa. Wykonuję różne funkcje: kierowca miastowy, magazynier, wózkowy oraz zwykły długo dystansowy szofer. Raz na jakiś czas słyszę słowa: "jak Ci się znudzi wajchowanie, przydasz nam się w biurze" Ewentualnie w niedalekiej przyszłości magazyn rozrośnie się na tyle i ktoś będzie się musiał za to wziąć. Normalne życie jest fajne: od poniedziałku do piątku, odwalić swoje i mieć wolne. Sęk w tym, że ja chcę odwalić swoje i mieć coś więcej niż kasę i normalane życie. Pieniążki to nic.

TO CO DAJE MI DROGA NIE ZABIERZE MI NIKT.







Widoki, które odświeżyłem w tej trasie w pewnym stopniu skompensowały nieobecność mojego czerwonego konia ;)
Dwie części wideo relacji z wyjzdu: