czwartek, 29 września 2011

Praca czyli jazda z przyjemnością.


Muszę przyznać że troszeczkę odwykłem od tutejszego trybu pracy. Zostało mi parę nawyków z Europy . Przez pierwsze dni, gdy mijały trzy godziny jazdy, moje oczy czasami unosiły się do góry i mimo woli szukały tachografu żeby sprawdzić ile jeszcze mogę jechać przed obowiązkową pauzą. Tutaj można jechać ile wlezie bez żadnej przerwy. Jeśli się to kierowcy podoba może machnąć na raz 13 godzin w Kanadzie a w Stanach 11. Kiedyś tak robiłem i po takim czymś wysiadając nogi miałem jak z waty. Teraz już raczej tego nie robię choć czasami lubi mi odbić. Jadąc na tak dalekie wyprawy z odrobiną dyspypliny można dość łatwo zarządzać swoim czasem i bez większego przesadzania robić sobie małe przerwy, które i tak nie mają większego wpływu na przebieg całej podróży. 30 minut w tą stronę czy w drugą nie sprawia wielkiej różnicy.

Na zdjęciu obok moje Volvo podczas załadunku oraz na Wasze zamówienie parę zdjęć wnętrza. Jest dwu letnie a na liczniku ma już nabite 900 tyś kilometrów. Normalka. Podwójna obsada pewnie na nim cały czas ćwiczyła Kalifornię a taki kursik to minimum 10 tyś km w tydzień lub szybciej. Autko jest w bardzo dobrym stanie, jeszcze nie jest rozklekotane i w środku nawet całkiem czyste i nie zniszczone. Trochę się zadomowiłem ale nie do końca bo najprawdopodobniej będę musiał go oddać jakiemuś teamowi. W końcu po dwóch latach ciągnik nie jest jeszcze spłacony więc podwójna obsada będzie robiła dużo więcej kilometrów niż ja sam. Dlatego więc nie przyzwyczajam się zbytnio choć szczerze powiem cholernie mi to Volvo pasuje :D. Jest mniejsze od tego poprzedniego w LEGER. Różnica jest taka że nie ma okien na dole, salonik jest ciut krószy i ciut węższy. Ale i tak jest zajefajne rozwiązanie ze stolikiem i siedzeniami. Najbardziej brakuje mi dolnych okien, bo przy upałach można je uchylić i zrobić fajny przeciąg. Jestem kategorycznym przeciwnikiem zostawiania silnika na chodzie.






 Wracając do pierwszej wyprawy. Jak narazie nie mogę narzekać na firmę. Wręcz przeciwnie, jestem zadowolony. Moje pierwsze trzy zrzutki na tym kontynencie odbyły się bezbłednie, pierwsza w poniedziałek a pozostałe dwie we wtorek w Edmonton. Później szybki telefon do biura w Montrealu i dziesięć minut później dostałem info o moim załadunku drogą mailową. Załadunek dosłownie 20 km dalej i gotowy już od razu. Wyśmienicie! Z Edmonton załadowałem całą naczepę nawozu, która szła do Oregonu. I tutaj drugi powód do uciechy. Droga, którą przyszło mi jechać należała do tych przeze mnie jeszcze nie zdobytych! Do tego same drugorzędne: czysty rarytas. Z Edmonton kierowałem się na południe Alberty i za Calgary odbiłem ciut na zachód w stronę gór skalistych. Im bliżej nich tym piękniej i ciekawiej. I tak już na samym południu skręciłem w dolinę, która później zmieniła się wąwóz. Nawet nie zdążyłem się skapnąć że siedziałem już za kółkiem non stop siedem godzin i zmęczenie poczułem dopiero wtedy gdy zaciągnąłęm hamulce i poszedłem do kuszetki. Najwyraźniej widoki stłumiły wszystkie inne zmysły zostawiając tylko dwa aktywne: przyjemność z jazdy i upajanie się pięknem widoków przede mną. Dzisiejszy dzień czyli środa był bardzo podobny. Czysta jazda i minimalny stres na początku dnia związany z przekraczaniem granicy amrykańskiej po raz pierwszy od roku. Niby to nic takiego ale zawsze jakieś małe uczucie trwogi czy tremy. Nie wiem po prostu tak mam. Celnicy amerykańscy nie należą do rasy bardzo miłych istot i styl oraz ich pytania czasami mogą wprowadzić człowieka w stan niepewności. Dzisiejsza odprawa trwała dokładnie 3 minutki, standardowe pytania i nic poza tym. A później przebijanie się do Oregonu przez Idaho i Washington. To ostatnie zdjęcie to jazda I84 wzdłuż ogromnej rzeki Columbia. Pierwsze dwa: południe Alberty wczoraj po południu.

Jutro zostaje mi tylko zrzucić towar w Hillsboro,OR (niedaleko Portlandu) i najprawdopodobniej dostanę 24 godziny spokoju bo muszę sobie zresetować cykl pracy. Taka czynność wymaga aż 36 godzin, więć dodając 14h, które spędze dzisiaj pod firmą plus 24 zrobi tak że już w piątek rano będę gotowy na załadunek i heja! Do Montrealu!

Póki co jestem zadowolony i z pracy i z firmy.

poniedziałek, 26 września 2011

Prosto w nurt jazdy.

Początek nie mógł być lepszy żeby przypomnieć sobie tutejszą rzeczywistość. Tu czy w Europie wszystko spoczywa na barkach kierowcy. Pewne rzeczy trudno jest zmienić. Mimo wszystko cały czas czerpię ogromną przyjemność z jazdy po bezdrożach Kanady.

Piątek poszedł dość szybko. We dwóch, zawsze wszystko inaczej leci. Rozmowa na radio CB oszukuje czas i zmęczenie. Wyjazd z Montrealu był zadziwiająco szybki. Szybkie zatankowanie ciągników (przypominam że jadę z Allanem) i rura siedem godzin jazdy non stop. Do łóżka położyłem się o 2am, na krótkie regenerujące 5 godzin snu. Skrócenie pauzy i oszukanie książki w której zapisuję czas pracy było dobrze przemyślane. Według mnie lepiej jest spać w nocy i jechać w dzień. Mógłbym przerwacać się w łóżku do godziny dwunastej, co nie znaczyłoby że byłbym bardziej wypoczęty. Bo i tak okazało się że czasu na dojazd do Calgary jest jeszcze więcej niż myślałem: przed wyjazdem już w firmie poinformowano mnie że mam do 4 PM czasu lokalnego w Calgary żeby wykonać pierwszą dostawę.

Północne Ontario potrafi dostarczyć dobrą dawkę spokoju. Puste drogi i piękne krajobrazy robią swoje. W ogóle nie przyszkadza mi że nie ma dwóch pasów w każdą stronę. Co jakiś czas jest dodatkowy pas do wyprzedznia innych, wolniejszych użytkowników a zresztą ruch tutaj jest naprawdę mały. Tu i ówdzie miasteczko większe lub mniejsze przypomina mi że tutaj też mieszkają jacyś ludzie. Ograniczenie prędkości na takiej drodze to 90 km/h ale tutejsza policja toleruje aż do 110 km/h. Tak więc sunąć cały czas 105 na godzinę między miastami, mimo regularnie napotykanych patroli policyjnych (OPP - Ontario Provincional Police) nie jest niczym nadzwyczajnym. Większość ludzi żyjących w metropoliach nie zdaje sobie sprawy z piękna naszej ziemi oglądajać tylko takie widoki w telewizji lub na zdjęciach. Jeżdżąc tutaj pozwala mi odczuć że jeszcze są miejsca gdzie człowiek i jego beznadziejne wynalazki nie zniszczyły piękna, ciszy i spokoju.


Prerie standardowo: nudy. Prosta i płaska droga ale nie autostrada. Natężenie ruchu nie uzasadniło wybudowania wiaduktów więc mamy drogę czteropasmową przypominającą autostradę. Jadąc na zachód, gdy pogoda jest bezchmurna, co wieczór gonię zachodzącę słońce. Widok jest piękny choć wywołuje on we mnie uczucie smutku: gonić coś czego nie można dogonić.
Trzy dni jazdy i oto jestem już w mieści Swift Current w Saskatchewan jakieś 500 km od pierwszej dostawy. Mam zamiar tam jutro dotrzeć do południa. W sumie wykluczając pierwszy dzień to stawaliśmy zawsze po zachodzie słońca i spaliśmy aż do rana. Małe podsumowanie:

Piątek: 7h jazdy 5h snu
Sobota: 12h jazdy 10 godzin odpoczynku
Niedziela: 13h jazdy i teraz idę spać aż do ósmej rano. Dobranoc :)


P.S. Aktualne zdjęcie Allana przy moim 'tymczasowym' Volvo. Poznajcie go jeszcze raz: you ask for it, you got it.







Skorzystałem z jego obecności i mi też walnął fotę! Z reguły nie ma kto mi jej zrobić :D

piątek, 23 września 2011

Pierwszy wyjazd potwierdzony.

Za godzinkę wychodzę z domu. Mam być na bazie o godzinie 2pm. Ładunek będzie gotowy na 5-6 wieczorem, ale w między czasie muszę się władować do trucka, i dokończyć tak zwaną integrację z firmą. Muszę dowiedzieć się jak wszystko u nich się odbywa: sposób w jaki komunikuję się z nimi, wypełnianie karty drogowej i takie inne małe szczegóły jak karty paliwowe, numery faksów, naklejki do przekraczania granicy itd itp. Trochę wszystko w biegu, ale w transporcie raczej chyba inaczej już nie będzie.

Mam różne odczucia, i w pewnym sensie czuję się jakbym zaczynał moją karierę kierowcy na tym kontynencie od nowa. Już ponad rok nie prowadziłem tutejszego składu, więc pierwsze parę godzin za kierownicą napewno będą trochę niezręczne ;). Nie no, dam radę!  Z drugiej strony cieszę się, bo wiem że droga i pustkowia Kanady czekają na mnie. Odświeżę sobie pamięć i na widok znanych mi krajobrazów będę z pewnością miał skromny uśmiech na twarzy oraz poczucie ogromnej satysfakcji.

Pierwszy kurs wygląda tak: wyjazd dziś po południu i dwie zrzutki w Albercie. Pierwsza w Calgary w poniedziałek rano, druga w Edmonton we wtorek. Kawałek drogi jest więc nie będzie zbytnio czasu się obijać (do Calgary mam 3600km). Kamera, laptop i telefon spakowany. A i co najlepsze! Jedziemy razem na dwa trucki, ja i Allan. Z tą różnicą że mój kumpel jedzie dalej do British Columbii. Na początek nie mogło być lepiej ;)

Następny post z trasy! I tak na marginesie : mission accomplished bo ruszam w trasę w ósmy dzień po moim przybyciu do Montrealu. Jak to fajnie gdy cele, które sobie stawiam są realizowane.

poniedziałek, 19 września 2011

A więc kolejna firma.

 Oficjalnie jeszcze nie, bo trzeba dokończyć trochę roboty papierkowej, ale już jutro idę na badania moczu więc można powiedzieć że nieoficjalnie pracę już mam. Zbadają mi mocz ze względu na to że będę jeździł do USA. W tym dziwnym kraju, gdzie prawica i psychoza bezpieczeństwa od paru lat jest podstawą, żeby poruszać się samochodem ciężarowym pracodawca musi sprawdzić pewną liczbę substancji nielegalnych. Do tego co miesiąc wyrywkowo muszą sprawdzać określoną ilość kierowców. Tak więc co jakiś czas będę przechodził tak zwany drug test. W pewnym okresie w mojej karierze trafiało na mnie co miesiąc ;D.

Pierwsze wrażenia są ważne, choć nie zawsze dają dobry obraz całości. Atmosfera w firmie, wstępnie jest dość pozytywna. Czułem bardzo dużo silnej energii. Całe centrum nerwowe znajduje się w jednym pomieszczeniu i nie ma czegoś takiego że kierowca jest traktowany jak człowiek innej kategorii. Nie ma okienka lub lady. Rozmawia się czy to z dyspozytorem czy to z laską od wypłat przy biurku na wygodnym fotelu. Duży plus. Facet, który mnie przyjmował jest pochodzenia Irlandzkiego. Gościu pełen humoru. Ze względu na to że przyszedłem tutaj na słowo Allana przyjęli mnie od ręki na singla. Bo niestety to firma głównie bazująca na podwójnej obsadzie. Potrzebują góra trzech, czterech singli do specyficznej roboty. Jeśli kierowca im się nie sprawdza to proponują mu podwójną obsadę a jak nie to drzwi. Allan utrzymał się już rok na pojedyńczej i są z niego bardzo zadowoleni więc wydaje mi się że też dam radę. W końcu jestem jego uczniem nie?

Typ pracy jaki będę wykonywał jest mi dobrze znany. Chłodnia, większość czasu dalekie kursy i raz na jakiś czas dla odmiany bliższy wypad typu Ohio lub Illinois (co w ogóle nie jest złe). Moim głównym miastem docelowym będzie Vancouver lub bardziej ogólnie prowincja British Columbia w Kanadzie. Później albo załadunek w Stanach gdzieś blisko granicy albo ładunek bardziej na południe, nazwijmy to fachowo przerzutem z Kanady do USA :D, w stronę Oregonu lub Kaliforni. Narazie nie będzie kursów bezpośrednio z Montrealu do Kalifornii choć takie mają i są one oczywiście zarezerwowane dla teamów. Najpierw wczuję się w firmę i dam im się poznać, a później będę gadał z nimi w inny sposób żeby i oni ze mnie skorzystali i żebym ja pojechał tam gdzie chcę. Z tego co rozmawiałem z moim guru, to w ostatnim roku głównie jeździł do Vancouver ale zahczył juz o Kalifornię trzy razy, był w Arizonie, na Florydzie i Teksasie. Czyli tak jak w Leger. Wyśmienicie!

Nie jest źle. To Volvo na zdjęciu to nie mój przyszły dom. Nie wiem jaki ciągnik dostanę, napewno nie nowy. Większość ich aut to Volva więc mam lekką nadzieję że w takim wyląduję ;) Dodam jeszcze że finansowo będę jeździł na lepszych warunkach niż w Leger więc jestem bardzo zadowolony.

Przewiduję że do piątku najpóźniej będę już na szlaku ;)

sobota, 17 września 2011

Montreal, pierwszy raz po dłuższym czasie.

Lot z Warszawy do Montrealu odbył się bez większych przygód. Samoloty były na czas, trochę czekania w Amsterdamie i spokojny lot do Montrealu. Miałem dziwny nastrój, więc nawet nie chciało mi się wychodzić z lotniska na miasto, mimo że miałem siedem godzin do zabicia. Już kiedyś łaziłem po Amsterdamie i nie miałem aż tak wielkiej ochoty na widok nagich pań za szybami zachęcających do szybkiej i wątpliwej przyjemności. Wysączyłem zatem 3 Warki zakupione jeszcze na lotnisku w Polsce, trochę snu i załadowałem się w samolot, który mnie zaniósł na swoich skrzydłach za dużą wodę. Lot nad Atlantykiem często dostarcza o tej porze roku fajnych widoków chmur. Leciałem nad bardzo ciekawym systemem meteorologicznym.




Na sam koniec gdy piloci podchodzili do lądowania przejaśniło się i zobaczyłem znajomy mi już widok wyspy na której znajduje się Montreal. Na zdjęciu widać stadion olimpijski a ja nawet widzę pas startowy, daleko daleko gdzie mój duży ptak wylądowal.






Kanada przywitała mnie standardowo. Celnik najpierw spytał się skąd przybywam a następnie co tam robiłem. Bez wahania odpowiedziałem że odpoczywałem. Jeszcze w samolocie musiałem wypełnić małą deklarację celną, na której deklaruję co przywożę ze sobą. Oczywiście najbardziej chodzi im o alko, papierosy oraz żywność. Celnik jeszcze raz mi się spytał czy napewno nic ze sobą nie przywożę i puścił mnie dalej. Niecierpię celników na tym kontynencie. Czy to Amerykanie czy Kanadyjczycy traktują ludzi jak bydło i myślą że są niewiadomo kim. Co mnie jeszcze zirytowało, to że w Amsterdamie, przed wejściem do samolotu przchodziłem kolejną z rzędu odprawę i nie miałem wyjścia: musiałem przejść przez kabinę, w której prześwietlają nas tak że osobą kontrolująca może zobaczyć nas całkowicie bez ubrania. Już tam poczułem obsesję bezpieczeństwa, która panuje na kontynencie północno amerykańskim. Coraz bardziej lotniska przypominają mi trzeci świat, gdzie ochrona decyduje o wszytkim i obywatel ma coraz mniej praw. Z małych ciekawostek to dodam że po raz pierwszy usłyszałem w megafonach na lotnisku moje imię i nazwisko: "Mr Rafal Zazuniuk please proceed to the airport infromation counter" Co lepsze! Wymowa mojego nietypowego nazwiska była idealna!. Myślę se: o co kaman? W takich momentach przez głowę człowieka przechodzą różne myśli: czy włożono mi coś w bagaż? Czy będzie na mnie czekała ochrona i zamkną mnie za niewiadomo co? Okazało się że ktoś znalazł moją kartę pokładową, którą będąc strasznie roztrzepany gdzieś zgubiłem.

Pierwszy dzień w Montrealu, gdy juz się wyspałem, spędziłem dość konstruktywnie. Rozładowałem moje dwie walizki, poukładałem wszystko na swoim miejscu i ruszyłem na miasto załatwić dwie najważniejsze rzeczy. Złożyłem wniosek o zaświadczenie o niekaralności i wyrobiłem sobie nowe prawo jazdy, które wygasa mi za miesiąc. Obydwa dokumenty otrzymam drogą pocztową w przyszłym tygodniu. Będąc w wydziale komunikacji, skorzystałem z okazji i zrobiłem sobie wyciąg moich puntktów karnych na prawku oraz historię mojej kariery za kółkiem. Widać go na zdjęciu obok. Nie pomyślałem żeby poprosic ich o wydruk w języku angielskim, wybaczcie. Są tu inforamcje dotyczące kategori prawa jazdy jakie posiadam oraz długość stażu na każdej z nich. Generalnie odnośnik C+E w Quebecku to Classe 1. A zdając prawo jazdy na klasę pierwszą automatycznie dają mi wszystkie inne kategorie oprócz motocyklu. I tak, prawko na trucki posiadam juz od 104 miesięcy i 18 dni a prawko na samochody osobowe (klasa 5) posiadam już od 180 miesięcu i 18 dni. Niżej jest ilość maksymalnych punktów karnych (15) uzbieranych w ostatnich dwóch latach i jeszcze niżej zdanie : AUCUN POINT D'INAPTITUDE A CE DOSSIER, czyli brak punktów karnych. W końcu fachowiec ze mnie nie ?  :D. Kolejne rubryki dotyczą poważniejszych wykroczeń takich jak wysokie przekroczenie prędkości (Infractions grand exces de vitesse) oraz wykroczenia i kary w trakcie przetwarzania lub wykroczenia karalne typu jazda pod wpływem alkoholu. Pod każdą rybryką jest słowo AUCUNE INFRACTION czyli wykroczeń brak.

Wykonałem również parę telefonów do trzech firm transportowych. Człowiek od przyjęć w Prince Transport powiedział mi że niestety singli juz nie przyjmują, choć obiecał że zobaczy co da się zrobić i w ciągu dwóch dni ma do mnie oddzwonić. Po interwencji mojego kumpla Alana, który śmiga już tam od roku i jest cennym pracownikiem, mam iść na rozmowę w poniedziałek. Trochę się wkurzyłem bo jestem przeciwnikiem interesów "po znajomości" ale żeby jeździć na Kalifornię w naszych czasach samemu a nie w podwójnej obsadzie, niestety nie jest łatwo. Szef zadał pytanie Alanaowi: czy ten koleś, czyli ja, będzie w stanie zrobić 2 tripy na zachód Kanady czy Stanów w miesiącu. W Leger robiłem 2 wyjazdy i 3/4 w miesiącu ;). W trzech innych firmach napotkałem się na automatyczną sekretarkę więc zostawiłem wiadomość. Trzeba przyznać że w piątek dużo ludzi w pracy bierze sobie tutaj wolne.

Ten pierwszy dzień szukania pracy był bardziej dniem gdzie wykonywałem rekonesans. W weekend skleję jakieś CV po francusku i po angielsku a w poniedziałek zacznę uderzać do jeszcze innych firm transportowych.

No i mam nadzieję że w ten weekend juz przestawię się całkowicie na tutejszy czas, bo póki co to budzę się o 3 w nocy i nie mogę spać.

wtorek, 13 września 2011

KL1362 + KL0671 = CYUL

Fajne równanie nie? To numery lotu, które dodane razem zrobią tak że w czwartek 15 września po siedemnastu godzinach (w tym 7 godzin oczekiwania w Amsterdamie) znajdę się w Montrealu na lotnisku z kodem CYUL. Co tu dużo gadać, nie chce mi się wracać, podkreślam to już nie wiem który raz. Mimo że uwielbiam latać samolotem (robiłem swego czasu nawet licencję pilota na awionetkę) to tym razem nawet nie cieszę się faktem że będę leciał dużym ptakiem. Ale co jak co. Koniec wakacji i trzeba się wziąć za robotę. Ile można hulać. Człowiek się za bardzo rozleniwi i w ogóle odwyknie od pracy. W życiu trzeba od czasu do czasu troszkę popracować.

Stawiam sobie jako cel, od momentu wylądowania, góra 10 dni żeby znów znaleść się na szlaku i za kółkiem jakiegoś trucka. Przylecę w czwartek po południu, więc najpóźniej w drugi poniedziałek chcę już być w trasie. Pierwsze co zrobię jak tylko znajdę się w Kanadzie to odwiedzę tamtejszy wydział komunikacji celem odnowienia mojego prawa jazdy. Bo tam, nie dość że prawko trzeba opłacać co roku (minimum 86$ lub więcej jeśli ma się na prawku ponad 2 punkty karne) to co pięć lat trzeba je wymieniać żeby zdjęcie, które na nim się znajduje było aktualne. Przy okazji zrobię sobie wyciąg na papierze moich punktów karnych oraz przeszłości całej mojej kariery jako kierowca. Ten świstek będzie mi potrzebny gdy będę szukał pracy, bo na podstawie tego dokumentu pracodawca od razu zobaczy ile mam doświadczenia. Później udam się na policję żeby dostać zaświadczenie o nie karalności bo owe jest potrzebe jeśli chcę jeździć do Stanów Zjednoczonych. Pracodawca musi być pewny że gdy pojadę na granicę celnicy mnie nie cofną z niej.

No i już w poniedziałek zacznę wydzwaniać do różnych firm transportowych. Sądzę że pierwsza, do której uderzę to Prince Transport. Rozmawiałem dość długo o tej firmie z moim kumplem, który tam jeździ już od roku i wykonują bardzo podobny tryb pracy jak w mojej ostatniej firmie na tamtym kontynencie. Do tego chłodnie mają z agregatem Thermo Kinga czyli jedne z najlepszych na rynku i najmniej hałaśliwych. Taki mały szczegół a stanowi ogromną różnicę w jakości snu. I jeżdżą wszędzie gdzie mnie to interesuje. Singli przeważnie puszczają na trasy przez Kanadę, najczęściej do Vancouver i wraca się przez stany. Jeżdżą też na Florydę do Teksasu i Kalifornii a nawet robią krótkie trasy do Chicago lub do Ohio. Lubie wracać do Ohio bo do tego stanu jeździłem na samym początku mojej kariery non stop i fajnie jest wracać w stare miejsca. Bez chwalenia się powiem że po Ohio jeżdże już bez mapy :D Prince ma też Volva więc było by fajnie. Sądze że teraz to ja będę zadawał więcej pytań pracodawcy niż on mnie. Mimo że 7 lat to nie dużo doświadczenia, to mam większe pojęcie o tym co powinno mnie interesować i jak czytać między liniami w tym wszystkim co osoba przyjmująca mówi mi. Zresztą walą zawsze same pozytywy, że u nas jest najlepiej i tak dalej a jak naprawdę będzie to się dowiem jak już wsiądę za kółko i ocenię sam.


Zatem do usłyszenia! Następny post będzie już za wielką wodą!

sobota, 3 września 2011

Rzeczywistość kanadyjska według mnie.

Za mniej niż dwa tygodnie wsiądę w samolot i w ciągu osiemnastu godzin znajdę się w Montrealu. Mam niestety siedem godzin okienka na przesiadkę w Amsterdamie. Jakoś to wytrzymam i skorzystam z okazji by ponownie połazić po ulicach tego miasta.

Wiem dokładnie jaka rzeczywistość czeka mnie za wielką wodą: w końcu spędziłem tam ponad 20 lat mojego życia. Opiszę Wam ją zatem, celem lepszego poczucia tematu gdy zacznę już stamtąd nadawać. Pamiętajcie że to jest Kanada jaką ja widzę i nie każdy rodowity lub nie rodowity kanadyjczyk koniecznie zgodziłby się z moim poglądem. Opiszę rzeczywistość Montrealską bo taką najbardziej znam. Życie na zachodzie Kanady jest całkiem inne i bardziej podobne do życia w Stanach Zjednoczonych.

Zacznijmy od tego że to kraj o wielkim spektrum narodowości. Ludność to mieszanka z całego świata. Imigranci przeważnie osiedlają się w dużych miastach, najczęściej w Toronto, Montrealu oraz Vancouver. Trzeba również dodać że kraj jest podzielony na prowincje i ta, do której jadę jest jedyna francuskojęzyczna. Quebec już dwa razy próbował odłączyć się od Kanady i starał się stać suwerennym państwem (rok 1980 i rok 1993). Jak do tej pory jest to jedyna prowincja, która nie podpisała konstytucji kanadyjskiej. Sam jestem za tym żeby Quebec odłączył się od Kanady, bo od setek lat naród ten był zawsze pod dyktando sił pieniądza i Anglików. Ludzie z Quebecku zawsze myśleli inaczej niż reszta Ameryki Północnej. Kanada coraz bardziej upodabnia się do Stanów Zjednoczonych, dowód na to są ostatnie wybory gdzie większość Kanadyjczyków wybrało populistyczną prawicę, która rzuca sloganami pod publiczkę, a robi dokładnie to na co ma ochotę będąc już przy władzy nie licząc się z nikim tylko z pieniędzmi wielkich korporacji. Jedynie obywatele Quebecku blokiem wysłali do parlamentu przedstawicieli parti lewicowej. Największa metropolia w Quebecku to oczywiście Montreal. Język francuski zaczyna stamtąd być powoli wypierany, co mnie bardzo niepokoi. Mimo że nie mam nic przeciwko angielskiemu wolę mówić po francusku w mieście, które zawsze było francuskojęzyczne.

Życie jest dość łatwe w tym kraju. Podstawą wszystkiego jest posiadanie samochodu gdyż komunikacja miejska nawet w dużych miastach jest skonstruowana tak żeby dowieść ludzi z i do centrum miasta w godzinach szczytu. Gdy przykładowo człowiek ma to nieszczęście nie pracowania w centrum miasta, to pokonanie odcinka dwudziesto-kilometrowego może zająć grubo ponad 2 godziny a autem nawet w korkach zajmie to góra godzinę. Koszt życia jest dość drogi, największa część budżetu rodzinnego idzie na wynajęcie lub spłatę mieszkania oraz na transport. Mimo tego że paliwo jest tańsze niż w Europie (około 4.17PLN za litr benzyny) to pokonuje się tam dużo większe odległości. Do tego oferta producentów samochodowych jest taka, że na rynku aut osobowych nie ma dostępnych silników diesla. Jedyny producent to Volsvagen ale oferuje on tylko swoje bardziej luksusowe wersje z silnikiem na ropę. Instalacje gazowe to bardzo rzadka sprawa i żeby znaleść stację która sprzedaje auto-gaz trzeba dobrze się naszukać. Dlatego więc transport stanowi dużą część wydatków. Będąc singlem mogę spokojnie powiedzieć że za kwotę 2000$ dolarów miesięcznie utrzymam się bez większych problemów nie odmawiając sobie zbyt wiele. Teraz wszystko zależy od tego oczywiście ile się zarabia. Na truckach w zależności od tego w jakiej firmie się jeździ, można zarobić w granicach 4000$ - 5500$ CAD na miesiąc na czysto. Mówię oczywiście o pracy na długich trasach bo będąc kierowcą miastowym nie zarobimy więcej niż 700 -800 CAD na tydzień. Tak, tam generalnie wypłaty dla zawodów bez większego wykształcenia są co tydzień lub co dwa tygodnie. W moim przypadku, gdy wracam z trasy, pieniądze za kurs wpływają mi na konto maksymalnie do siedmiu dni po zakończeniu zlecenia transportowego. Koszt życia jest inny w każdej części Kanady ale generalnie jest tak że im dalej jedzie się na zachód (Saskatchewan, Alberta, British Columbia) tym jest drożej. Oczywiście w tych prowincjach zarabia się proporcjonalnie więcej.

Poziom biurokracji jest dość duży ale wszystko w miarę dobrze rozwiązane także obywatel nie odczuwa tej ogromnej maszyny na swoim własnym ciele. Nie ma pieczątek, nie ma czegoś takiego jak wniosków na każdą okazję. Przykładowo gdy chcę zarejestrować auto wystarczy że powiem pani w okienku że chcę to zrobić i po bólu. Dowód rejestracyjny drukuje mi na miejscu i mam go zanim odejdę od okienka. Gdy idzie się do urzędu to tracimy góra godzinkę a nie cały dzień jak to często bywa w Polsce. Dużo spraw można również załatwić przez internet tak jak np bezrobocie, odnowienie pewnych dokumentów itd itp. Służba zdrowia jest publiczna i uniwersalna dla każdego Kanadyjczyka, czy pracuje czy nie. System ma bardzo dobrej jakości usługi ale dostać się do niego to całkiem inna sprawa. Są tak samo długie kolejki żeby dostać się do specjalisty jak w Polsce a co jest najciekawsze że prawo kanadyjskie zabrania otwierania prywatnych gabinetów, gdzie się płaci za usługi. Są oczywiście firmy, które starają się to ominąć. Jest pewien trend, który właśnie idzie z zachodu, żeby sprywatyzować publiczny system zdrowia ale ciężko będzie im to zrobić bo dla wielu Kanadyjczyków jest to największy symbol bycia Kanadyjczykiem.

Co jeszcze mogę dodać. Jest to ogromny kraj ze stosunkową małą ludnością bo tylko 30 milionów mieszkańców. Przestrzeni tam im nie brakuje. Wystarczy wsiąść w samochód i 100km dalej znajdujemy się w totalnie dziewiczych terenach. Dużo ludzi jeździ na ryby, na polowanie i inne przyjemności. Zimy są z reguły srogie z dużymi opadami śniegu. Choć i tam zmiany klimatyczne dają się we znaki, bo coraz to bardziej dziwne zjawiska zdarzają się w różnych porach roku.

To chyba wszystko co mogę powiedzieć ogólnie na temat kraju, do którego udam się za nie całe dwa tygodnie. Tak szczerze to mi się za bardzo nie chce, bo przywykłem już do Polski. Tutaj przynajmniej czuję się że jestem u siebie w domu. Tam niby też ale nigdy tak jak w Polsce. Zauważam jednak, że za każdym razem gdy przyjeżdżam do Polski zostaję tutaj na coraz dłuższy okres czasu :) Więc nie jest źle. Póki co trochę tu, trochę tam, no i dziki zachód.  :D