Szef mi nie raz mówił, że jak będę miał ochotę to mogę wyrwać się z mojej obecnej jazdy za chlebem po mieście i ewentulanie wziąć jakiś krótszy a nawet dłuższy kursik. O dalekich zachodnich wyjazdach oczywiście nie ma mowy ale zawsze brałem pod uwagę króciaka. Nie zawsze synchronizacja między dostępnymi ładunkami a sytuacją i obowiązkami w domu pasowały.
Nie mniej jednak w tym tygodniu wszystko ułożyło się idealnie i z wielkim szczęściem i uśmiechem na twarzy spakowałem skromnie prowiant oraz ubrania na 2 i pół dnia, naładowałem kamery i ruszam przed siebie. Spokojny kurs do Indiany a z pewnością wyląduję gdzieś w okolicach Chicago żeby ładować z powrotem. Niby nudne tereny ale uwierzcie mi, tak bardzo drogę mam we krwi że sam fakt wyjazdu dalej niż 200km za Montreal jest podniecający. Fascynujące jest to uczucie. Prawie jak debiutant przeżywający swoją pierwszą trasę. Nie no przesadzam ale na serio dobrze mi takie odświeżenie dla umysłu zrobi.
Do tego szczęśliwy traf sprawił tak że powędruję w tą samą stronę razem z Allanem, gdyż jest w Montrealu i dzisiaj też ładuje do Indiany tylko ciut dalej niż ja, bo za Indianapolis. Jak za starych dobrych czasów 401 aż do samego mostu Ambassador w Windsor, ON.
Będę regularnie aktualizował stan mojego wyjazdu na Twiterze, więc możecie na bieżąco patrzeć co i jak.
Zatem naciskam przycisk opublikuj, zamykam kompa i zasuwam na bazę. Za dwie godzinki będę już sobie pykał po autostradzie :) Będę kręcił i może coś z tego wyjdzie :)
On the road again!