Okazja jest dobra bo utknąłem na szlaku "Trans Canada Highway" skutkiem, co na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, zwykłej awarii. Czerwone Volvo VNL780, którym śmigam od ponad roku ma prawie 1 400 000 kilometrów przebiegu. Niezły wynik jak na rocznik 2015 prawda? Oczywiście to jest ciągnik, który przez pierwsze dwa lata swojego istnienia robił jedno kółeczko za drugim nabijając średnio dziesięć tysięcy kilometrów na tydzień. Przejąłem go gdy miał ciut ponad milion przebiegu. Wsiadając na niego pierwszy raz, mimo odcisku przebytych kilometrów i zużycia na podzespołach wydawało mi się, że to bardzo zadbane auto. Wnętrze nie zniszczone, zachowanie na drodze wzorowe, nic nie pukało ani nie stukało. Ciągnik chętny do jazdy i awarie raczej nie wchodziły w rachubę. Poza tym w naszej firmie przez trasą każdy skład przechodzi przez rutynowy przegląd.
To była typowa sytuacja: ja na gaz a on zgasł. Ja na gaz, a on może nie zgasł ale nie wydobył z siebie pięknego świstu, którego uwielbiam słuchać pod koniec pracy gdy jestem zmęczony. Stracił moc ale silnik chodził równo. Jedynie słyszałem cichy szum lub zgrzyt, jakby metal o metal, który zmieniał intonację na wyższy, niższy wraz z obrotami silnika. Oczy najpierw powędrowały na wskazówkę od turbinki: leży. Później temperatura wody i ciśnienie oleju: w normie. Następnie rzuciłem okiem na pobocze. Nie było go dużo z tego co pamiętałem z poprzednich tras. W tej chwili było posypane małą warstwą śniegu. Oceniłem sytuację za nie korzystną, żeby zatrzymać się i zajrzeć pod maskę. Nie odważyłbym się wjechać na pobocze tylko po to żeby się w nim zakopać i pogorszyć już i tak nieciekawą sytuację. Niebezpiecznie byłoby stanąć na drodze biorąc pod uwagę fakt, że na tym odcinku była masa zakrętów. Mały ruch nie był synonimem bezpieczeństwa. To jednak droga uczęszczana i ktoś rozkojarzony zawsze mógł mi wjechać w tyłek. Truck się toczy? Tak. Zaparkuję go w pierwszym bezpiecznym miejscu. Taki ustaliłem plan. Bez turbinki da się jechać nawet i 80 kilometrów na godzinę, jednak przy najmniejszym wzniesieniu lub oporze zestaw zwalnia. Ujechałem może z 30 kilometrów i zaparkowałem. Zajrzałem pod maskę: wszędzie sucho. Z turbinki odgłos suchego zgrzytania metal o metal. Co robić: gasić silnik, nie gasić? Podczas toczenia się do bezpiecznego miejsca postoju, wykonałem telefon do naszego pracownika od napraw i spraw mechanicznych. Powiedziałem mu co i jak. Stwierdził, że skoro mogę jechać tyle o ile to mam dotrzeć do najbliższego serwisu oddalonego o 150 km w Thunder Bay. Ok, myślę sobie, ale tak czy inaczej wolałbym stanąć na noc w bezpiecznym miejscu w razie jakby truck zdechł po drodze. Lepiej stać na pasie ruchu w ciągu dnia, gdy widoczność jest lepsza, niż w nocy.
Rano telefon do szefa, mała aktualizacja co się wydarzyło i tak dalej. Zwykła procedura. Szef załatwił holownika i miał fuksa. Odholował tylko ciągnik a naczepą zajął się inny kierowca z naszej firmy bo akurat był godzinę za mną. Noc z niedzieli na poniedziałek spędziłem pod serwisem, rano wzięli ciągnik na warsztat i tu zaczęły się jaja.
Owszem, dość szybko stwierdzili, że faktycznie turbo jest do wymiany. Thunder Bay to jedno z większych miast w północnym Ontario ( 100 tysięcy ludności) położone nad jeziorem Superior. To ostatnie miasto gdzie dopływają statki transoceaniczne. Przybywają tutaj głównie po zboże z prerii. Jest parę warsztatów gdzie można naprawiać sprzęt, ale jeśli chodzi o części, powiedzmy że nie ma dużego zasobu. Wszytko trzeba zamawiać i czekać aż dowiozą kurierem albo z Toronto albo z Winnipegu. Gdy w poniedziałek rejestrowałem się w hotelu szacowałem, że najpóźniej opuszczę to miasto w środę. Jest piątek a ja dalej tkwię w tym samym pokoju, w tym samym hotelu.
Po moją naczepę przyjechał przewoźnik, który dał nam zlecenie. Ładunek jest już spóźniony o tydzień. Bez obaw: jogurciki które ciągnąłem za sobą datę ważności mają gdzieś na koniec lutego. Zawaliła się jedynie logistyka magazynowa ale z tym sobie poradzą. Chodzi o to, że mi się już nudzi i zaczynam dostawać kota. Przecież ja jestem od jazdy a nie od siedzenia w hotelu nie? Owszem płacą mi dniówki, 125 CAD za każdy dzień. Hotel też opłacony ale co z tego. Mimo mojego spokojnego temperamentu powoli zaczynam mieć dość. W moje karierze kierowcy z powodu awarii już nie raz kiblowałem w hotelu. W obecnej chwili to szósty raz. Na czternaście lat kariery to raczej w normie.
Tak długie oczekiwanie, widzę po raz pierwszy w moim życiu. No cóż. Bywa i tak nie? Powtórzę: transport to ciekawa branża. Bez dwóch zdań.
Moje poważniejsze awarie w trasie:
1.
Rok 2005 - Utrata wału napędowego.
Miejsce: London, Ontario.
Pracodawca: VTL.
Czas naprawy: 2 dni.
2.
Rok 2008 - Zatarcie mechanizmu uruchamiającego wiatrak od chłodnicy.
Miejsce: Fargo, Północna Dakota.
Pracodawca: ATI.
Czas naprawy: 2 dni.
3.
Rok 2011 - Zapchanie filtru cząstek stałych oraz dzień później turbinka (Bordowy)
Miejsce: Missoula, Montana
Pracodawca: Prince.
Czas naprawy: 3 dni.
4.
Rok 2012 - Rura prowadząca do inter coolera
Miejsce: Thunder Bay, Ontario
Pracodawca: Prince.
Czas naprawy: 1 wieczór.
5.
Rok 2014 - Awaria kompresora od powietrza. (Bordowy)
Miejsce: Omaha, Nebraska.
Pracodawca: Prince.
Czas naprawy: 2 dni.
6.
Rok 2016 - Awaria związana z systemem DEF
Miejsce: Albuquerque, New Mexico.
Pracodawca: Prince.
Czas naprawy: 1 dzień.
7. Rok 2018 - Awaria turbiny (Czerwony)
Miejsce: Thunder Bay, Ontario.
Pracodawca: Prince.
Czas naprawy: 7 dni i liczymy dalej.
Nie sugerujcie się tym, że najwięcej awarii miałem z firmą Prince. To pracodawca dla którego pracuję najdłużej w moim życiu. Logiczne więc, że jest w czołówce. Awarie to część tej pracy. Niestety.