Przekraczanie jej nie jest najprzyjemniejszą czynnością w mojej pracy. Nie mam raczej wyjścia: w każdej podróży przekraczam ją dwukrotnie ciągnąc ładunek do i z raju zwanym Stany Zjednoczone. Nawet gdy nie jestem za kierownicą dużego składu, tylko jadąc osobówką czy lecąc samolotem, odprawa przy wjeździe do USA nie należy do najmilszych chwil. Wjeżdżając do Kanady jest ciut inaczej i ze względu na to, że wracam do kraju, którego mam obywatelstwo ilość pytań oraz ciekawość celnika jest większa gdy wracam prywatnie a nie, tak jak w większości moich przypadków, służbowo. W sumie mogę sobie narzekać bo i tak jestem świadomy, że taką granicę jaką mamy tutaj jest marzeniem wielu kierowców z Polski jeżdżących na wschód.
Zacznijmy od wjazdu do USA. W ciągu ostatniej dekady bardzo dużo się zmieniło jeśli chodzi o odprawę dóbr komercyjnych i przemysłowych. W sumie na lepsze dla kierowcy, gdyż ma mniejszą odpowiedzialność jeśli chodzi o poprawność dokumentacji, którą przedstawia celnikowi a i czas odprawy naprawdę się skrócił. Jakieś 10 lat wstecz można było wszystko załatwić na granicy: kierowca musiał wiedzieć do jakiej spedycji (brokera) się udać (w zależności od tego jaki ładunek się wiozło) i na końcu odprawić się u amerykańskich celników. Kierowca miał obowiązek upewnić się że ma wszystkie dokumenty choć czasami celnicy wymagali pism, o którym nikt nie miał pojęcia. Do tego sam kierowca musiał wypełniać manifest, na którym były zawarte inforamcje o ciągniku, naczepie, kierowcy oraz ładunku. Ten manifest sprawia tak, że cała odpowiedzialność tego co znajduje się w składzie spada na kierowcę.
Z czasem wymyślono procedurę "Line Release" czyli w wolnym tłumaczeniu: cło na bramce. Częste ładunki oraz te nie przedstawiające dużego ryzyka dostawały kody kreskowe do dokumentacji i wszystkie formalności były załatwiane w mgnieniu oka bez wychodzenia z trucka. Po tragicznych wydarzeniach 11 września stoponiwo zaczęły wchodzić w życie ulepszenia mające na celu poprawę bezpieczeństwa oraz skrócić czas odprawy na granicy. Najpierw wprowadzono system PAPS czyli "Pre Arrival Processing System" (system wczesnego przetwarzania). Od tego momentu nie można było się stawić na granicy od tak, bez zapowiedzenia. Trzeba było wszystko przygotować wcześniej, wysyłając dokumenty faksem do spedycji i upewniając się zanim znajdziemy się na granicy, że wszystko zostało załatwione. Wtedy najczęściej bywało, że ładunki cofano z granicy.
Od czterech lat zwykły papierowy manifest został zastąpiony wersją elektroniczną. Musi on być wysłany elektornicznie zanim truck stawi się na granicy. ACE (Automated Commercial Environment) manifest ułatwił nam niesamowicie pracę, gdyż już nie kierowca jest odpowiedzialny za wszystkie sprawy papierkowe. Jedynym naszym obowiązkiem w chwili obecnej to przekazanie naszemu pracodawcy wszelakej dokumentacji i to on musi dokonać wszystkich formalności, żeby ładunek mógł przekroczyć granicę. Jeśli coś pójdzie nie tak to nie tylko truck może zostać cofnięty z granicy ale przwoźnik naraża się na karę o wysokości 5 tysięcy USD. Oczywiście jest pewna tolerancja, bo już parokrotnie coś tam mi nie przeszło i spedycja na miejscu poprawiała błąd. Skończyło się tyko na ostrzeżeniu dla firmy a ja pojechałem dalej.
Więc skąd te niemiłe chwile? Jak do tej pory wszystko wygląda w miarę łatwo nie? Amerykańscy celnicy, kanadyjscy zresztą też, potrafią być bardzo nieprzyjemni. Nie mam tendencji do generalizowania ale częściej spotyka się tych, którzy doskonale sobie zdają sprawę z nadmiaru władzy jaki posiadają i przyjmują do tego odpowiednie zachowanie. Rzadkością nie jest podnoszenie głosu i traktowanie człowieka jak bydło. Z celnikami się nie żartuje, chyba że oni sami zaczną. Niektórzy są mili i spytają się nawet o samopoczucie, wykonują swoją pracę rzetelnie i fachowo ale to mniejszość z nich. Niestety to część gry. Celnicy i policja w USA mają prawo zatrzymać, przeszukać każdego obywatela na ich terytorium i trzymać ich ile im się tylko podoba nie stawiając żadnych zarzutów. Oczywiście to najbardziej skrajny przypadek ale jest to możliwe skutkiem praw przyjętych po atakach w roku 2001. Zadziwiające jest że społeczeństwo amerykańskie, gdy dla "bezpieczeństwa" jest pozbawiane praw cywilnych nawet nie drgnie palcem ale gdy chodzi o logiczną i rozsądną kontrolę nad bronią palną krzyczą o skandalu i tyranii rządu. Cóż Stany Zjednoczone zawszy były miejscem wielu skrajności i paradoksów.
Wracając do procedury przekraczania granicy z ładunkiem do USA. W skrócie. Podjeżdżam pod bramkę i przedstawiam wydruk elektronicznego manifestu celnikowi. On już zdążył wystukać numer rejestracyjny mojego ciągnika i na ekranie wyskoczyły wszystkie informacje o mnie, (nawet moje zdjęcie, gdyż zamiast paszportu używam specjalnej karty FAST, wydaną przez USA po małym wywiadzie w obecności celników kanadyjskich i amerykańskich), ładunku i tak dalej. Teraz zada parę pytań typu gdzie się urodziłem albo jakie jest moje obywatelstwo lub co wiozę albo jeszcze gdzie jadę. Zawsze mnie to zastanawiało, gdyż na podstawie informacji zawartych w manifescie wie o mnie wszystko. Te pytania i ich zachownie mają bardziej na celu sprawdzić czy jestem nerwowy i czy przypadkiem czegoś nie kombinuję. Później jest parę wariantów: mogą od razu mnie wpuścić na ich terytorium, wysłać na prześwietlenie, lub cofnąć pod rampę celem dokładnieszego przyjrzeniu się ładunku. Osobiste przeszukanie kabiny też się trafia. W większości czasu ich zautomatyzowany system decyduje o tych różnych wariantach, ale celnik również, jeśli ma wątpliwości, może sam zdecydować i coś nam wymyśleć. Najgorzej jest gdy wiezie się żywność lub produkty, które muszą dostać pozwolenie na wjazd od FDA (Food and Drug Administration) lub Agriculture (ministerstwo rolnictwa). Te organy nie są obecne na każdej granicy i nie są otwarte 24 godziny na dobę. Przeważnie gdy ciągnie się tego typu ładunek przewoźnik wysyła nas na taką granicę i o tej porze żeby wszystko było w razie czego otwarte.
Do najbardziej niemiłych chwil spędzonych na granicy wjeżdżając do Ameryki zaliczam dwa przypadki. Pierwszy gdy jechałem z rolkami papieru do drukarni. Ładunek eleganco odprawiono mi od razu na bramce ale wtedy celnicy mieli taką procedurę że przy tego typu towaru zaglądali do naczepy. Kazali mi podjechać grzecznie do przodu, otworzyć drzwi i stanąć metr obok pod murkiem. Co zrobiłem biorąc ręce do tyłu między moim tyłkiem a murkiem. Przy czynności sprawdzania naczepy było chyba z pięciu celników. Dwóch z nich pilnujących mnie jak jeden mąż wycelowało we mnie bronią wrzeszcząc: "Put your hands so I can see them!" (weź ręcę tak żeby je było widać). Powiedzmy że uczucie bycia na muszce nie jest fajne, sądzę że zrobiłem sie ciut blady. Drugi to jak spędziłem pod rampą 10 godzin podczas czynności rozładunku i załadunku calusieńkiej naczepy poduszek w pudełkach (nie na paletach) po to żeby pies celnika obwąchał je w 10 minut i stwierdził że mogą je ładować z powrotem. Przez conajmniej 5 godzin zastanawiałem się czy w towarze, który wiozłem ktoś nie chciał czegoś przemycić. Mimo plomby jaka jest na ładunku za wszystko odpowiada kierowca.
Teraz granice przy powrotach do Kanady. Od paru miesięcy też wymyślono nam elektorniczny manifest co również ułatwiło nam pracę. Zamiast ACE nazywają go ACI (Advance Commercial Information) i nasz przewoźnik musi wszystko załatwiać. Nie jest to złe, gdyż według mnie praca kierowcy polega na bezpiecznym prowadzeniu składu a nie załatwianiu wszystkich innych biurokratycznych formalności. Zamiast PAPS w Kanadzie jest PARS (Pre Arrival Release System) i tak dalej. Jedynie frekwencja niemiłych celników jest mniejsza albo po prostu nie zauważam tego, gdyż przekraczając granicę do prowincji innych niż Quebeck zawsze staram się podjechać pod bramkę z usługami w dwóch językach i domagam się języka francuskiego. W Kanadzie jest takie prawo że każda placówka rządu federalnego ma obowiązek obsłużyć obywatela w dwóch oficjalnych językach: angielskim i francuskim.To dziedzictwo byłego premiera Ś.P. Pierre Elliot Trudeau, który z Kanady chciał zrobić państwo dwujęzyczne, którym niestety Kanada długo jeszcze nie będzie. Zresztą, wracając do Kanady celników z reguły najbardziej interesuje czy nie przywozimy więcej alkoholu lub tytoniu niż pozwala na to prawo. Prześwietlenie, wycofanie się pod rampę czy przeszukanie kabiny też się zdarza.
Tyle mojej wiedzy i spostrzeżeń na temat tej granicy, którą ostatnio przekraczam dość często. Nawet znajdę się na niej za ciut więcej niż 24 godziny, gdyż jutro rano wyjeżdżam do Górali i innych przedstawicieli polskiej nacji w Chicago. Szybki kurs jeden dzień i opary jazdy w jedną stronę. Niżej film, który nagrałem już dawno dawno temu i wiadomości są ciut nieświeże ale jeszcze w miarę aktualne. Na końcu kamera ustawiona na mnie podczas odprawy z celnikiem.
Szczerze? Trochę bym sie "ses@." po czymś takim jak opisałeś."Put your hands so I can see them!" W takich momentach młode pokolenie (takie jak ja) powinno docenić UE, oraz znikomą kontrole graniczną.
OdpowiedzUsuńp.s czy mam wrażenie czy nie jesteś zbytnim fanem "globalizacji" i przepływu informacji danych osobowych? Nie zrozum mnie źle cenie sobie bardzo swoja prywatność, ale tu raczej sie nic nie zmieni.
Nie tylko post ale i książkę można by napisać :( Mundur nobilituje, ale władza to już niektórym wali na dekiel!!! Nie pamiętam tylko, żeby kogokolwiek trzymano na muszce, jednak USA to dziki kraj i dzikie obyczaje. Oni muszą mieć coś z głową na punkcie broni. ps.Swoją drogą wielu łezka w oku się kręci... jednak częściej się bywało w domu.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że amerykańscy celnicy to niezłe hieny.
OdpowiedzUsuńTrzymali cię na muszce jak jakiegoś meksykanina normalnie.
Tak jak koment wyżej w takich chwilach się docenia UE i te znikome kontrole :-)
@Klodex
OdpowiedzUsuńA meksykanin to jakiś gorszy typ człowieka, że jego można "trzymać" na muszce?
A wracając do tematu, post jak zawsze ciekawy (tak samo jak i film, który z miłą chęcią obejrzałem raz jeszcze).
Tomek
Anonimowy nie gorszy ale przecież wszyscy wiemy, że na granicach z Meksykiem meksykanie są bardzo restrykcyjnie przeszukiwani. Nie oszukujmy się ;-)
OdpowiedzUsuńPE Trudeau rządził. Nigdy nie spotkałem się z politykiem, który by mu nawet do pięt dorastał.
OdpowiedzUsuńBył wybitnym politykiem ale według mnie nie zachował się w porządku w stosunku do Réné Levesque i całej nacji w Quebecku podczas ustalania konstytucji kanadyjskiej, której do tej pory Québeck nie podpisał.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście przekraczanie granicy nie należy do przyjemnych, nie wiem ale podobnie może jest na naszej wschodniej granicy (a może nie).
OdpowiedzUsuńPs. oddałem już swój głos na Ciebie.
Pozdrwionka
Bardzo interesujący blog, trzeba nam takich konkursów by odkrywać takie perełki. Powodzenia życzę i będę zaglądać na pewno, pozdrawiam ciepło. Dywagacja.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałem się, że praca kierowcy może być tak ciekawa. Wydawało mi się to zawsze nudne jak flaki z olejem. (jeździłem trochę autostopem i wiem jak kierowcy w Europie się czasem nudzą).
OdpowiedzUsuńA co do przejść granicznych to jestem zaskoczony. Przecież Kanada to nie jest kraj, od którego trzeba się odgradzać. Czy Stany i Kanada nie mają czegoś w rodzaju unii celnej? Po co w ogóle kontrola? Tylko w celu sprawdzania czy nie przewozicie czegoś niebezpiecznego?
Trochę jeździłem na początku lat dziewięćdziesiątych. W miarę stała trasa. Szczecin, Hamburg, Szczecin. Czasami kółko przez Warszawę. Włos staje na głowie jak czytam Twój opis. Racja, widziałem jak to wygląda na wschodzie Polski. Ale ja z zachodu kraju jestem. I tak jak opisujesz to było w latach osiemdziesiątych przy wyjazdach do enerdówka. Dzisiaj to jest Wersal. Wystarczy zwolnić i to wszystko.
OdpowiedzUsuńFajny blog. Chętnie poczytam.
OdpowiedzUsuń