No i właśnie tak jadąc sobie dzisiaj zacząłem tęsknić. Nie za Ameryką, nie. Za szlakiem na zachód już tęsknię od dawna. Na tej samej zasadzie gdy jeździłem na zachód tęskniłem za drogą do Ohio, którą wykonywałem na samym początku mojej kariery. Nie, dziś zacząłem tęsknić za drogą, którą jechałem w obecnej chwili. Wiem że pobyt na tutejszych drogach niedługo się skończy i już dziś zaczynam to odczuwać. Zawsze będę tesknił do wszystkich miejsc. Przemieszczać się nieustannie między nimi daje mi jakiś sens.
sobota, 28 maja 2011
Jestem nomadem.
No i właśnie tak jadąc sobie dzisiaj zacząłem tęsknić. Nie za Ameryką, nie. Za szlakiem na zachód już tęsknię od dawna. Na tej samej zasadzie gdy jeździłem na zachód tęskniłem za drogą do Ohio, którą wykonywałem na samym początku mojej kariery. Nie, dziś zacząłem tęsknić za drogą, którą jechałem w obecnej chwili. Wiem że pobyt na tutejszych drogach niedługo się skończy i już dziś zaczynam to odczuwać. Zawsze będę tesknił do wszystkich miejsc. Przemieszczać się nieustannie między nimi daje mi jakiś sens.
środa, 25 maja 2011
Dla przyszłych kierowców.
Dopiero później zrozumiałem jak fajnie jest właśnie jechać pomalutku takim potworem. Czuję wtedy że jadę na grzbiecie śpiącego lwa.
Później, jak idea zostania kierowcą zaczęła konkretnie nachodzić moje myśli, wydawało mi się że droga do tego jest prawie niemożliwa. W wieku 20 lat często jeździłem weekendami biwakować na znaną wszystkim w Montrealu polską Farmę. Takie miejsce za miastem dla całej Polonii gdzie można zrobić sobie grila, postawić namiot lub wykąpać się w rzeczce. Trzeba przyznać, i do tej pory tak jest, że większość młodej polonii jeździ tam "używać" życia. No i czasami wśród różnych gości byli właśnie truckerzy Polacy. Jeden nawet przyjechał kiedyś swoim koniem! Wcale nie wiele starsi ode mnie. Może mieli po 25-28 lat. Opowiadali nam gdzie oni nie jeździli i czego nie widzieli. Słuchałem ich z zapałem o jeździe w polskim konwoju przez całą amerykę i nie ważne ile w tym było prawdy (niektórzy kierowcy mają tendencję do dużej i bujnej wyobraźni): wydawało mi się bardzo trudne osiągnąć to co oni.
Droga do sukcesu w tej branży jest bardzo prosta i bardzo osiągalna. Trzeba przede wszystkim lubić jeździć i być gotowym na dość długi okres spędzony poza domem. Zdobycie prawa jazdy nie jest trudne, trzeba zainwestować w to trochę kasy, która jak już zaczniecie pracować, dość szybko się zwróci. Choć wiadomo że samo prawo jazdy nie da Wam pracy bo każdy szuka kierowcę z doświadczeniem. Na to też jest sposób. Na początku podwójna obsada albo parę pseudo firm które wykorzystuje kierowców. To jest tylko etap, przez który większość kierowców w swojej karierze musi przejść jeśli nie ma się znajomości. Choć nie powiem że taka szkoła nie jest łatwą ale bardzo kształci. I wszystko trzeba robić stopniowo. Sam pamiętam z jak wielkim entuzjazmem szukałem pracy zaraz po zdanym egzaminie. Mimo ogromnej masy ogłoszeń w gazecie prawie żadna firma nie była mną zainteresowana. W słuchawce słyszałem tylko pytanie ile mam doświadczenia i że nie dziękujęmy, może innym razem. Jedna firma powiedziała żebym przyszedł na "road test" czyli jazdę próbną. Miałem się podczepić i przejechać się po mieście z mechanikiem, żeby sprawdził moje umiejętności. Na kursie nigdy w życiu nie uczyli mnie podczepiać naczepy więc poszło mi markotnie. Jazda też mi nie wyszła bo skrzynia biegów była jakaś inna i cały czas myliły mi się biegi. Mechanik stwierdził żeby ze mnie były ludzie potrzebuję conajmniej trzy miesiące podwójnej obsady. Firma nigdy do mnie nie oddzwoniła. Ale sama ta jazda próbna pozwoliła mi już nabrać małego doświadczenia. Już miałem pierwszy styk z transportem i już na kolejnej rozmowie z innym pracodawcą miałem inny ton.
Według mnie najbardziej krytyczne są pierwsze dwa miesiące w karierze kierowcy. Jazda nie jest jeszcze dokładnie opanowana i do tego dochodzi kwestia organizacyjna. Ogarnąć wszystko na raz nie jest łatwe: czas pracy, bezpieczne miejsca na odpoczynki, zaplanowania sobie tak żeby dotrzeć na czas. Dlatego według mnie stopniowo : minium dwa kursy w podwójnej obsadzie i wypytywać się kierowcę który z Wami jedzie o wszystko co Wam tylko przychodzi do głowy. I zapisywać sobie mimo że może to wydawać się głupie. Podczas mojej pierwszej wyprawy z Allanem zapisałem z pięć stron najważniejszych informacji. Błahostki takie jak rzeczy niezbędne do wyjazdu też tam zapisałem. Przygotowanie przed wyjazdem w domu jest bardzo ważne. Z czasem przyjdzie rutyna i automatycznie będzie wiadomo co potrzebne a co nie ale na początku tak nie jest. Później w żadym wypadku jakieś trudne trasy nie wiadomo gdzie. Zresztą do tej pory pamiętam co sobie w głowie mówiłem gdy samodzielnie wyjeżdżałem w pierwsze trasy : inni kierowcy to robią, to nie może to być aż tak trudne, ja też dam radę. Poza tym starałem nie patrzeć zbyt daleko do przodu w czasie. Ustalałem sobie priorytet dnia i to wszystko co trapiło moją głowę, tak jak na przykład głupie tankowanie składu w nieznanym miejscu po raz pierwszy lub znalezienie parkingu na noc, usuwałem z moich myśli. Mówiłem sobie : wszystko po kolei. Koncentruję się nad jedną czynnością żeby ją wykonać dobrze. Teraz jadę i koncentruję się nad bezpieczeństwem a dopiero później będę myślał o kolejnej czynności. I tak mijały pierwsze miesiące. Moim największym zmarwieniem było cofanie na truck stopie między truckami więc zjeżdzałem dość wcześnie żeby przypadkiem nie było jeszcze za ciaśno. Bo w niektórych stanach w USA jak się nie stanie o godzinie 5 PM to tak jak w Niemczech o parkingu można zapomnieć. Opanowanie cofania zajęło mi około sześciu miesięcy. Później z każdym miesiącem było coraz łatwiej aż nabrałem wiary w siebie do tego stopnia że jechałem na luzie. I tutaj też istnieje niebezpieczeństwo kierowcy za bardzo pewnego siebie i automatyzmu który najczęściej może doprowadzić do błędu. No ale to może opiszę w którymś z przyszłych postów. ;)
Aktualizacja spraw bieżących :
Wróciłem z Belgii. Przytargałem 17 ton opon rolniczych. Na żniwa! Udało mi się tak że przejeżdżam przez bazę i zjechałem do domu już wczoraj. Dzisiaj zrobiłem szybki wypad pociągiem (TLK wygrało z samochodem bo czas podróży jest krótszy o calutką godzinę w obydwie strony!) do Warszawy gdzie odebrałem gotowy już paszport kanadyjski. Ha! Tylko półtora tygodnia. No, no, postrali się! W miejscu wydania mam wpisane : Warsaw. Powinni dodać : Miasto Zła ;) Żartuję oczywiście. Ostatnią rzeczą jaką chciałbym zrobić to obrazić obywateli mieszkających w tym mieście. Jutro jadę rozładować towar do Mszczonowa i znów zjeżdżam na bazę bo jak się okazało na naczepie mam wszystkie hamulce razem z tarczami do wymiany. Cóż! Kolejny dzień w domu bo ruszę dopiero w piątek i załaduję poraz ponowny w Poznaniu i polecę dobrze już utartym szlakiem do Boru w Czechach. A później? Diabli wiedzą, ale im dalej tym lepiej. Tęskni mi się za słoneczną Hiszpanią.
niedziela, 22 maja 2011
Rafał Zazuniuk kontra "Tiry na Tory"
Moja odpowiedź.
Powołują się na naukowców którzy stwierdzili że samochód ciężarowy niszczy nawierzchnię aż 163 840 razy więcej niż zwykła osobówka. Jak najbardziej się z tym zgodzę. Nie śmiałbym podważać stwierdzeń naukowców. Wydaje mi się że w innych krajach Europy efekt zniszczenia jest taki sam. Ciekawi mnie zatem czemu na przykład w Niemczech, gdzie ruch ciężarowy jest jeszcze większy niż u nas, drogi są o niebo lepsze i sa regularnie utrzymywane żeby były w dobrym stanie. Może dlatego że jakość naszych dróg nie jest przystosowana do ciężaru na jakie pozwala prawo? Dlaczego nasza autostrada A2, dwa lata po jej oddaniu, musiała być remontowana? Takich przykładów jest mnóstwo w naszym pięknym kraju. Na argument że ciężarówki często jeżdżą przeładowane odpowiem że wystarczy częściej kontrolować wagę na drodze co zniechęci niektórych przewoźników do naginania prawa. Lub jeszcze lepiej, zbudowania stałych wag czynnych 24 godziny na dobę.
Usłyszałem też że ciężarówki są powolne i zwalniają ruch powodując zatory na drodze. W miastach na drogach tranzytowych są niebezpieczne dla przechodniów. Sądze że samochód osobowy który nie przestrzega limitów prędkości w terenie zabudowanym stwarza równie duże zagrożenie. O tym się mówi mniej ale szalonych kierowców osobówek w miastach nie brakuje. Co do wypadków śmiertelnych w których uczestniczą ciężarówki normalnym jest że giną ludzie. Większa masa więc szansa przeżycia jest mniejsza. Ale czy ktoś sprawdził ile tych wypadków zostało spowodowane przez Tira? Większość czasu wypadki czołowe spowodowane są przez niecierpliwe osobówki wyprzedzające na trzeciego albo ryzykujące, ostro przyśpieszając bo "ma lepsze auto", a później gwałtownie hamując pod nosem samochodu który waży 40 ton. Ja to nazywam brakiem wyobraźni. I dopóki w Polsce każde większe miasto nie będzie miało prawdziwej obwodnicy to nie ma co liczyć na poprawę płynności ruchu w miastach. Zresztą, miasta mają to do siebie że nie ma w nich miejsca na budowę nowych dróg, więc nawet kiedy wyeliminujemy ciężarówki, aut będzie zawsze coraz więcej a dróg tyle samo. Gospodarka oparta na wzroście czyli wszystko musi się nieustannie rozwijać przynosi ze sobą większą ilość aut. Sądzę że dopóki nie będzie prawdziwej siatki sprawnych autostrad w naszym kraju to będziemy musieli przyzwyczaić się do widoku ciężarówek w miastach. Bo którędy ma ten tranzyt iść? Niektóre miasta nawet zakazały ruch ciężarowy w nocy co jest chyba największym absurdem jaki można było wymyśleć. Większość kierowców woli przeskoczyć duże miasta nocą żeby uniknąć korków ale gdy taka możliwość jest im zakazana?
Nie mam nic przeciwko kolei. Wręcz przeciwnie jestem jak najbardziej za. Utworzenie korytarzy tranzytowych na torach wydaje mi się bardzo ciekawym rozwiązaniem choć kolej nigdy nie będzie w stanie całkowicie zastąpić ruchu towarowego na kołach. Nasza globalna gospodarka jest cały czas oparta na stosunkowo tanim paliwie. I jak narazie wszystkim opłaca się używać samochodów ciężarowych do transportu. Są bardziej prężne niż kolej, bo potrafią pokonać ten sam dystans szybciej bez potrzeby przeładunku. Zresztą w Polsce jeszcze nie mamy przygotowanej infrastruktury kolejowo modułowej która byłaby w stanie obsłużyć wszystkie większe miasta. A utrudniając szybki ruch towarowy na pewno będzię miało wpływ na tak bardzo ważny dla polityków wzrost ekonomiczny.
Większość wzrostu polskiej i światowej gospodarki jest oparta na konsumpcji przeciętnego obywatela. Nie rozumiem więc skąd ta niechęć dla najważniejszego ogniwa który pozwala nam iść do sklepu i spokojnie kupić to na co mamy ochotę. Jest w sklepie bo wcześniej ktoś to przywiózł. Wszystko, dosłownie wszystko co jest na półkach zostało w pewnym momencie przewiezione przez ciężarówkę. Dziwna hipokryzja, chcemy kupować, jeść, tankować, ale nie chcemy widzieć jak to do nas dociera. Może większość ludzi zapomniała że towary na półki nie spadają z nieba?
Wysłane z iPhone'a
piątek, 20 maja 2011
Idealny dzień.
Dziś zatem perfect day.
Skończyłem ładować o 7 rano. Podczas załadunku zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i posprzątałem kabinę. Czyli idealnie wykorzystałem wolny czas na czymś innym niż próżnowaniu. Następnie, gdy byłem już gotowy do jazdy, usiadłem za kierownicą i odliczyłem po kolei wszystkie najważniejsze rzeczy. Czy są i czy leżą na swoim miejscu. Portfel, komórka, druga komórka, paszport, Cmrka. Hmmmmm, wszystko pięknie. I teraz od tego momentu daję sobie 5 minut na punktualny wyjazd. Ani wcześniej ani później. Pięć minutek żeby spokojnie nastawić się do jazdy. Wychodzę z auta, sprawdzam czy wszystkie światełka są sprawne: wyśmienicie. Spokojny rzut oka na maszynę którą władam oraz na niebo, zachmurzone ale bardzo spokojne. Wiem że wkrótce się rozpogodzi i dzień będzie, lub przynajmniej przedpołudnie, bez wiatru.
To samo z jazdą. Wszystko sprawnie, każdy bieg w odpowiednim czasie, zakręty z odpowiednią prędkością i bardzo celnie. Nie ma dziś miejsca na szuranie po krawężnikach lub na branie za szerokich zakrętów. Nie mozolnie i nerwowo : po prostu fachowo. W żadnym wypadku nie mogę sobie pozwolić na zapomnienie o kierunkowskazie. Ani jeden raz. Mieć totalną kontrolę nad dość dużą maszyną, znać każdy jej szczegół oraz zachowanie na drodze, w takich dniach przynosi ogromną satysfakcję. Daf, tak jakby chciał się przyłączyć do dzisiejszej akcji i zrobił mi mały prezent. Wyświetlił na liczniku 500 tysięcy kilometrów. Bardzo cieszą moje oczy takie równe cyferki.
Później już tylko jazda autostradą. Monotonna jazda pozwoliła moim myślom ulotnić się w przeszłość. Zerknąłem do mojego notesiku i stwierdziłem że rok temu o tej porze zasuwałem z jogurtami z Ohio żeby zrzucić je na bazie w Valleyfield,Qc, gdzie zaczepiłem gotową już naczepę i galopem pojechałem do Laredo w Teksasie. Dla wtajemniczonych to popatrzcie na daty i odległości na mapie. Trochę tych kilometrów było w parę dni. Często tak robię i patrzę co robiłem w danej chwili rok, dwa, trzy lata temu. Tworzę sobie coś w rodzaju wirtualnej rzeczywistości i wyobrażam sobie że jestem tam po drugiej stronie oceanu. Pozwala mi to zachować złudzenie że za wielką wodą to wszystko nadal istnieje. Bo jak nas tam nie ma to tak jakby tego nie było. Wiem, wiem jestem trochę wykolejony :)
Wracając do A2 przez Niemcy. Dziś naprawdę szło mi dobrze. Po drugiej stronie były aż trzy korki, jeden poważniejszy bo spowodowany wypadkiem. Jak to dobrze że nie po mojej! Szczęście niestety opuściło mnie na samym końcu. Utknąłem na km nr 378. Autostrada zamknięta, dziewięć kilometrów dalej wypadek. Staliśmy w miejscu aż półtorej godziny. Gdyby nie to, to faktycznie mój idealny dzień by wypalił. Ale cóż. Nie na wszystko mam wpływ. Zresztą na A2 to normalka. Szczególnie w piątek. Tu zawsze coś się musi dziać. To tak jak tam w Kanadzie na 401 w Ontario: też nigdy nie wiadamo gdzie coś się wydarzy.
Jutro tylko 350km jazdy i będę pod firmą gdzie wykręcę 45 godzin pauzy, rozładuję i załaduję w poniedziałek towar i zacznę powrót do Ojczyzny. Łatwe!
Zdjęcia:
1. Daf się postarał!
2. Strony mojego notesika z przed roku.
czwartek, 19 maja 2011
Line Haul.
- to Ty Władek? Co tak późno dzisiaj jedziesz?
- A namieszali coś na terminalu i jestem 2 godziny do tyłu. Znów się k. nie wyśpię.
- Dawaj, dawaj, jakieś 15 minut przed Tobą jest Andrzej, mijaliśmy się, może go dogonisz to razem pociągniecie.
...
Wczoraj wsadzili mnie na linię. Cóż to za wynalazek? Stała trasa między dwoma magazynami logistycznymi w dwóch miastach. Regularnie kursują na niej samochody ciężarowe wioząc towar zebrany wcześniej tego samego dnia. Koncepcja jest bardzo łatwa. Mniejsze samochody od rana zbierają małe ładunki i zwożą je do terminalu gdzie wszystko jest segregowane i wysyłane na dużych ciężarówkach do takich samych magazynów w innych miastach. Stąd pojęcie lini. Codziennie ten sam kurs mniej więcej o tej samej porze. Czasami jedno auto, czasami więcej w zależności od ilości zebranego frachtu. Wczoraj na jednej z takiej lini chyba brakowało aut bo Miratrans wykonało przewóz dla Schenkera. Ruszyłem z Łodzi o 2 nad ranem i o piątej byłem w Bydgoszczy. Jechałem z innym kierowcą bo akurat tego dnia szły dwa samochody. I tak kiedy cała Polska zatopiona była we śnie, na naszych drogach krajowych oraz autostradach odbywał się kolejny dzień/noc pracy dla wielu kierowców. Każdy popędzany czasem bo trzeba zdążyć przed świtem żeby towar znów posegregować w kolejnym terminalu, przeładować na inne auta które rano ruszą dostarczać a później zbierać kolejne wysyłki. I tak w kółko. W Kanadzie miałem okazję pracować w takiej firmie która jest coś więcej niż kurier bo przymuje większe ładunki. Byłem tym ogniwem co zbierało ładunki w jednej dzielnicy. Powiem szczerze że zrobić ponad 40 dostaw duzym autem z naczepą dziennie, na początku jest niezłym wyzwaniem, a później po prostu staje się męczące. Dlatego wytrzymałem tam tylko 4 miesiące. Co do jeżdżenia na takiej stałej lini jest może i fajne, ale sądzę że po miesiącu czułbym się jak w więzieniu. Non stop to samo ble! Najlepiej czuję się gdy poznaję każdy rodzaj pracy po trochu. Dalekie wyprawy jak i te polskie krajóweczki pod ciśnieniem.
Dodam jeszcze że poległem na moim łóżku o 9 rano i przebudziłem się w południe w zmęczony jak cholera. Upał na dworze. Dobrze że dziś już nie będę na lini, bo jakbym miał znów jechać nocą powiedzmy że nie byłbym najświeższy.
Mam już zaplanowany cały tydzień pracy. Szykuje się relaks czyli bardzo pięknie ułożona praca. Jadę na poniedziałek do Belgii, już wiem z czym wracam, po prostu pięknie. Szybki wyskok za granicę i od razu wracam do Polski.
Wysłane z iPhone'a
niedziela, 15 maja 2011
Mexico.
Według zwyczaju: czas na wspomnienia, które tym razem zasugerowali mi widzowie. Wypadło na Meksyk i wszystko co o nim wiem. Miałem okazję być tam parę razy i widziałem to państwo z różnych stron. Po raz pierwszy znalazłem się tam w wieku dwudziestu pięciu lat. Pojechałem do mojej dziewczyny, którą poznałem sześć miesięcy wcześniej w Montrealu. Wylądowałem w Mexico City i byłem całkowicie zdany na młodą, uroczą dziewczynę. Gringo (gringo to dla obywatela Meksyku biały Amerykanin), czyli ja, który ani me ani be po hiszpańsku, w jednym z największych miast na całym świecie. To doświadczenie niesamowicie ukształtowało we mnie chęć zwiedzania. Odbyłem drogę z Mexico City, przez Cuernavaca (gdzie Monica studiowała), do Acapulco autobusem. Widoki przepiękne, sporo gór i wszędzie było widać dużą, ogromną przepaść między biednymi a bogatymi. W Meksyku dość często widuje się bezdomne pięcioletnie dzieci, które opiekują się tak samo bezdomnymi, jeszcze młodszymi dziećmi. Sądzę że na tej autostradzie zobaczyłem więcej luksusowych i wypasionych aut niż na jakiejkolwiek autostradzie w Kanadzie czy w USA. Nie wspomnę też, że w nocy na autostradzie można spotkać ludzi prowadzących bydło więc generalnie w Mekysku unika się jazdy nocą. Monica należała do dość bogatej rodziny: jej ojciec sprzedaje opony Michelina i opowiadała mi, że już nie raz bandyci chcieli porwać jej matkę żeby później żądać okupu. Na szczęście nigdy im się nie udało. Uderzyła też moją wyobraźnię opowieść o jej znajomym ze szkoły za którym cały czas jeżdżą 3 SUVy z ochroniarzami. Matka tego kolesia jest wspówłaścicielką rozlewni Coca-Coli w Mekysku. Monica dziś już nie jest moją dzieczyną ale do tej pory utrzymuję z nią bardzo miły i regularny kontakt. Co mnie najbardziej cieszy to fakt, że jest weterynarzem bo po prostu kocham zwierzęta.
Inna rzeczywistość Meksyku. Wakacje w stylu "all inclusive": nigdy więcej! Cóż. Full wypas. Żarcie i alko bez limitu. Aż głupio było mi chodzić do bufetu wiedząc że w tym kraju masa ludzi żyje w biedzie. I ta masowa turystyka jest trochę odrzucająca. Wszystko na jedno kopyto: zjedz, napij się, pojedź w znane i słynne miejsca żeby pstryknąc fotkę i móc później pokazać innym, że się było. Zauważyłem że większość ludzi nawet nie słuchała tego co mówi przewodnik tylko właśnie wpadała w szał pstrykania zdjęć. Ta forma zwiedzania jest ok ale obecność innych turystów, nie zawsze z dobrymi manierami, potrafi być denerwująca.
No i oczywiście Meksyk od strony transportu. Kanada, Meksyk i USA mają podpisaną umowę NAFTA ( Nort American Free Trade Agreement) gdzie słowo free jest tylko wielkim wystawionym palcem w kierunku dwóch pierwszych krajów. Nie będę rozwijał moich poglądów politycznych tutaj na blogu bo prawdopodobnie wywołają one niezła burzę; powiem tylko, że przeważnie w tego typu umowach korzysta najbardziej silna strona i w tym przypadku to USA. Meksyk to doskonałe zaplecze taniej siły roboczej a Kanada jest ziemią z ogromnymi zasobami surowców które są niezbędne dla nieograniczonych konsumentów. Zresztą cała ta umowa polega na tym, że tylko niektóre towary mogą przekraczać granice bez cła i w większości przypadków decydują o tym amerykańscy politycy którzy są pod wpływem ogromnych firm lobyistycznych. Kto ma więcej kasy ma większe wpływy. Nazywam to ukrytą formą korupcji z którą teraz i tak już nikt się nie kryje. Ale wracając do transportu. Często ciągnąłem towar z Kanady który docelowo miał się znaleść w Meksyku i odwrotnie. Dowoziłem go niestety tylko do granicy Meksyku ze Stanami. W teorii od paru lat firmy transportowe mają prawo poruszać się na obszarze wszyskich trzech krajów, ale żadna firma ubezpieczeniowa nie zechce ubezpieczyć amerykańskiego lub kanadyjskiego trucka wraz z ładunkiem żeby udał się do Meksyku. Dlatego, wszystkie większe miasta wzdłuż granicy amerykańsko-meksykańskiej są ogromnymi skupiskami magazynów logistycznych. Największe z nich to Laredo w Teksasie. Uwielbiam tę chwilę gdy stoję w tym mieście na światłach i w jednej lini na trzech pasach stoi amerykański, kanadyjski i meksykański truck. Ruch jest niesamowity. Rzeka której nigdy nie da się zatrzymać.
Zdjęcia : All inlcusive. Riviera Maya Cancun Mexico. Chichen Itza.
Dolatujemy do Cancun :
Na tym trucku z Meksyku przyjechały limonki, władowali mi je na moją naczepę i poleciałem do Kanady.
środa, 11 maja 2011
Dziwny sen zza wody.
Noc z 28 na października 29, 2010. Położyłem się spać jakieś 300 kilometrów przed Salt Lake City w Utah w bardzo cichym miejscu na jakimś małym truck stopie. Był to mój ostatni powrót z Kaliforni do Montrealu.
... Uzyskuję świadomość snu z nienacka. Od razu poczułem że panuje dziwny nastrój grozy. Coś takiego jak cisza i niezrozumienie, które nastaje po większej tragedii typu rozbicie samolotu. Nastrój pustki i świadomości, że scena wypadku lub tragedii cały czas trwa ale i tak jest już po wszystkim. Jakiś męski głos dochodzący do mnie z boku mówi ze zdenerwowaniem : Panie, tam nie ma co zbierać, wszystko jest roztrzaskane na kawałki: ręce, głowy, palce.
Zaczynam mieć wizję zdarzenia. Jakieś dwie rodziny z dziećmi coś naprawiają w piwnicy. Zastanawia mnie fakt dlaczego poszli tam wszyscy? Nie mam zielonego pojęcia wiem tylko że są tam wszyscy. Wracam z powrotem do siebie jako osoba nieuczestnicząca w wydarzeniu : znów słyszę jakby ktoś zdawał sprawozdanie z miejsca wypadku : mężczyźni próbowali coś zrobić przy zaworze który w ogóle nie był zepsuty. Jak wszystko zaczęło wirować nie mieli szans na ucieczkę. wszystko musiało się stać w parę chwil. Na pewno mieli świadomość co się dzieje i gineli jeden po drugim.
Odstęp w śnie. Pustka. Później powoli uzyskuję świadomość że będę musiał pójść na miejsce wypadku. Widzę, jak ktoś wraca i mi nic nie mówi tylko kiwa głową. Nie śpieszy mi się żeby tam iść. W końcu podchodzę. Zaglądam do środka przez drzwi za którymi jest drugie wejście, które prowadzi w dół. Na samym dole jest ogromny basen w którym znajduje się coś w rodzaju statku podwodnego? Nie jestem pewny, ale od razu widzę ciało człowieka leżące na metalowym rusztowaniu. Jest do przesady spuchnięte. Nie przypomina człowieka, tylko jakieś zwierze z ludzką twarzą. Zamiast oczu i buzi było coś w rodzaju pasków namalowanych zółtą kredą. Budzę się.
Zrozumiałem że to był koszmar. Patrzę na zegarek : 5 rano czyli tutaj jest jeszcze 3 rano ze względu na róznicę czasową. Myślę że chyba na serio mnie coś walnęło. No ale dobra przewracam się na drugi bok i spię dwie godzinki dłużej.
Później wstaję i zaczynam dlugi dzień w którym mam zamiar przemierzyć ponad 1400 km i znaleść się gdzieś w Nebrasce. Niestety w Wyomingu napotykam na zamkniętą autostradę. Szlag by to : piękna pogoda a tu lipa. Na radiu dowiaduję się że w nocy był tutaj poważny wypadek. Samochód osobowy wjechał w tyl transportu bydła, który stał na zakręcie blokując prawy pas ze wzgłedu na awarię. Rodzina w samochodzie z dwójką dzieci: śmierć na miejscu. Skierowali nas na objazd który leciał wzdłuż autostrady. Sceny wypadku nie widziałem, chyba już kończyli sprzątać. Na samym końcu przy wjeździe na autostradę po mojej prawej widziałem prozwizorycznie zbudowaną zagrodę w której była cała wystraszona trzoda zwierząt. Obok na zewnątrz leżały bezwładne zwłoki jednej krowy.
Nie wiem czy ten sen bym moim wymysłem czy po prostu wydarzenia, które miały miejsce parę setek kilometrów dalej, miały na mnie wpływ. Do tej pory nad tym się zastanawiam.
sobota, 7 maja 2011
28 dni sam na sam.
Ale koniec narzekania. Czas opowiedzieć o ostatnich dniach wyprawy. Cieszyłem się że na sam koniec jadę do Szwecji. Przedłużyło to mój powrót o parę dni ale warto było. Ruszyłem z Czech we wtorek około południa i poleciałem przez wschodnie Niemcy w stronę Świnoujścia, w stronę promu. Ominąłem nieświadomie ogromny majowy bałagan na Śląsku, który w tym roku przybrał postać śnieżycy. Nie wiem czemu ale zawsze mam to szczęście. W głowie debatowałem nad tym czy jechać na Kołbaskowo czy na Gubinek. Przyczyny były różne. Miałem kijowy ładunek który wypychał ściany plandeki na boki tak że wygłądała na dole jak licha beczka i można było śmiało ją zaliczyć do ładunku gabarytowego. Dlatego nie chciałem jechać długo przez Niemcy, bo prawodopodobieństwo złapania mandatu było tylko kwestią czasu. Natomiast znajdując się szybciej w Polsce, czyli jadąc na Gubinek, trafiałem na zakaz jazdy ze względu na święto. No i oczywiście jadąc przez Polskę od momentu przekroczenia granicy nie podlegam już zasadzie płacenia z kilometra tylko płacą mi beznadziejną diętę która wynosi 23pln na dobę. Opłata za winietę dobową dającą prawo jazdy samochodowi ciężarowemu po Polsce wynosi 43pln. Czyli prawie dwa razy więcej niż płacą nam kierowcom. ... ... ... ... Nawet nasz rząd (bo to on ustala diety dzienne) bardziej sobie ceni pracę maszyny niż pracę kierowcy. A to że niektórzy pracodawcy to wykorzystują to już inna sprawa. Mam ochotę zabluźnić ale wstrzymam się. Ostatecznie pojechałem na Gubinek, bo wolałem spać w Ojczyźnie. Straciłem może jakieś 30 pln robiąc to ale zaoszczędziłem sobie ryzyko zarobienia mandatu minium 50 euro. Czasami trzeba lawirować. Chyba znów narzekam? Płynie we mnie krew Polaka.
Wracając do Szwecji. Ciut niepewnie jechałem na prom. Nie to że się czegoś bałem: już nie pierwszy raz płynąłem promem. Ale wiadomo, nowe miejsce znaczy zawsze odrobinę dobrego strachu. Zresztą przekonałem się że procedura związana z przepływem na drugą stronę jest ciut inna w Kanadzie i w Polsce. Podjechałem pod prom i zaciągnąłem języka u pierwszego lepszego spotkanego kierowcy. Trafiłem na przyjaznego i wszystko ładnie mi wytłumaczył. Nawet poszedł ze mną po bilet. Później na promie wypiliśmy razem browara :D. Wiele można się nauczyć od innych kierowców. Do Szwecji płynąłem małym Kopernikiem natomiast wracałem ogromną Polonią. Full wypas. Byłem na serio pod wrażeniem. Myślałem że płynąc do Nowej Funlandii w Kanadzie znajdowałem się na super promie lecz to co zobaczyłem było jeszcze lepsze. Obsługa bardzo miła i przyjazna, jedzenie więcej niż zjadliwe, do tego pełno różnych atrakcji typu mini kasyno, pub, bar sklep i nawet chyba dyskoteka. Do tego nasze piękne dziewczyny w obsłudze.
Pobyt na lądzie szwedzkim był dość krótki. Przypłynąłem w czwarek rano i odpłynąłem wieczorem tego samego dnia. Miałem dokładnie 4 godziny jazdy od promu w miejsce rozładunku (Jonkoping) i wracałem na pusto, więc wszystko zmieściło się w dziewięciu godzinach jazdy lub czternastu godzinach pracy. Krajobrazy południowej Szwecji niewiele różnią się od polskich. Zielono, lasy, pola ale jest stanowczo czyściej. Do tego bardzo spokojny nastrój. Wszędzie pusto, mimo że tu i ówdzie czuć i widać znaki życia. Później zrozumiałem czemu wszystko wydawało mi się tak bardzo spokojne. Całkowity brak reklam przy drogach. W paru miasteczkach przez które przejechałem też nie zauważyłem krzyczących i pstrokatych bilboardów. Owszem można było spotkać szyldy róznych firm takich jak stacje paliw ale nic wspólnego z komercyjnym praniem mózgów obywateli. Zaimponowało mi to bardzo. Misteczka bardzo fajnie integrowały się w krajobraz. Na drogach wszyscy użytkownicy bardzo rozsądni i spokojni. Policji nawet nie zauważyłem. I najważniejsza rzecz : wszyscy mówią lub rozumieją po angielsku. Ale dosłownie wszyscy! Nie chciało mi się wierzyć kiedy polscy kierowcy na promie mówili mi że nawet w fabryce każdy rozumie angielski, ale tym razem nie ściemniali tylo mówili prawdę. I nie wiem czy trafiłem na taką firmę gdzie dostarczałem towar czy wszędzie tak jest: Pani która mnie obsużyłą zwracała się do mnie z wielkim uśmiechem i dużą życzliwością. Więc jak na pierwsze wrażenie Szwecja bardzo mi zaimponowała. Szkoda że nie pojechałem dalej na północ i nie poznałem innych krajobrazów ale sądze że jak na początek wystarczy. Doświadczenie było bardzo pozytywne.
Zdjęcia :
niedziela, 1 maja 2011
What happens in Vegas stays in Vegas. Not always.





I tyle wspomnień na dziś. Dostaję kota. Jednak 3 tygodnie w trasie i to stanie na parkingach, na serio można zgłupieć. W tym tygodiu wracam do Polski. Zrobię niezły objazd bo z Boru w Czechach jadę do Szwecji i mimo że spowoduje to że wrócę ciut później nie mam nic przeciwko. Tam mnie jeszcze nie było :D