Bardziej na południe zaczęły pojawiać się skromne kaktusy. Mimo znaków grożących surową karą za zaśmiecanie dróg, najczyściej tutaj nie jest, niestety. Te wysokie chmury na niebie to zwiastun potężnego systemu meteorologicznego, który dzień później wylał z siebie ogromne ilości wody w postaci gwałtownych burz. Mimo tego nie pozwoliło to żeby nawodnić suchą glebę bo susza na południu tego stanu panuje już od paru miesięcy. Mi się zawsze udaje i omijam ogromne nawałnice.
Tutaj już jest Nowy Meksyk a w zasadzie jego koniec. Ostatni raz tędy jechałem jakieś dwa lata temu białym Volvo. Często w byłej firmie miałem przeloty na pusto z Teksasu do Yumy w Arizonie. To 2000km! Tym razem jechałem z ładunkiem i skręciłem na boczną drogę (80) żeby dostać się do Douglas w Arizonie. Te góry na horyzoncie to już Arizona.
Bardzo opłacało się zjechać na tę drogę. Typowy szlak jaki widuje się na westernach. Kowboje to musieli być niezłe twardziele żeby dawać radę na dzikim zachodzie. Bez dróg, na koniach i w dość trudnym środowisku gdzie obecność wody jest skąpa. Hmmmmm. Stanąłem, wyszedłem na zewnątrz i wzrok skierowałem w miejsce gdzie nie było widać żadnego śladu człowieka. Wyobrażałem sobie w myślach że cofnąłem się w czasie tylko o 130 lat. Przecież to tak jak wczoraj!
Jadąc, tematczynie puściłem sobie muzę kompozytora Marco Beltrami z filmu 3:10 do Yumy, tej najnowszej wersji. Miałem uczucie że gdzieś na horyzoncie widzę dyliżanse i wigwamy. Wiem, mam bujną wyobraźnię i lubię dużo, dużo sobie wyobrażać i marzyć.
I ostatnie zdjęcie. Tuż przed dostawą. Firma w której zrzucałem była dosłownie pół kilometra od granicy. Sądzę że mój towar, w tym przypadku żaluzje, poszły dalej do Meksyku. Pod rampą stał truck na meksykańskich blachach.
Na koniec dodam że zaliczyłem kolejna, już trzecią inspekcję drogową w ciągu dwóch miesięcy. Kurcze albo mam pecha albo naprawdę władze w tym kraju nie mają co robić i szukają pieniędzy. Na wadze w Arizonie nic nie znaleźli ani w moim Volvo ani w mojej książce gdzie zapisuję czas pracy. Powędrowałem więc dalej ale już z pewnym niesmakiem. Ta wolność w USA nie jest taka sama jaka była wcześniej. W samym wczorajszym dniu przejechałem przez dwa check pointy straży granicznej, przegląd na wadze oraz regularny widok policji na drodze. Pojęcie "policyjny kraj" nabiera coraz więcej sensu. Aż ciarki mi po plecach przechodzą...